Świat bez Fejsa [Gadżetomaniak w podróży]

Świat bez Fejsa [Gadżetomaniak w podróży]

Świat bez Fejsa
Świat bez Fejsa
Piotr Gnyp
16.01.2014 11:00, aktualizacja: 16.01.2014 12:12

Skończyłem czytać trylogię Ryfterów Petera Wattsa. Mocna rzecz, chciałem polecić i napisać recenzję, ale nie mogę. W Wietnamie Facebook jest zablokowany. A to oznacza, że nie mogę się zalogować do mnóstwa serwisów.

Oczywiście, jeśli ktoś chce, to się da. Facebook na iPhonie działa. Wycięty jest prawdopodobnie tylko z DNS-ów. Gorzej z Twitterem, jego odpalić się po prostu nie da. Nawet ze smartfona. Oczywiście sposobów na obejście tej niedogodności jest kilka. Wystarczy trochę pogooglać (Google działa) i zaraz znajdzie się jakieś rozwiązanie. Chodzi o co innego.

Jestem leniwy - przyznaję. Nie chce mi się zakładać kolejnych kont, pamiętać loginów i haseł. Zwykle jeżeli gdzieś nie mogę zalogować się za pomocą Facebooka/Google, to po prostu nie korzystam z danego serwisu. Nie ma to dla mnie sensu. I zapewne nie jestem w tym odosobniony.

To dlatego Fejs wytrzymuje tak długo i się nie nudzi. Jego funkcje zastępują nam kolejne usługi. Nie używam już innych komunikatorów, zamiast maila też wolę wysłać wiadomość w tym serwisie. O kontach już pisałem. Nie jestem cyfrowym tubylcem, urodziłem się przed epoką powszechnego dostępu do Internetu. Może nastolatki mają teraz inaczej, ale mnie Facebook jest po prostu potrzebny.

A teraz po prostu jest dla mnie niedostępny. Moja “zachodniość” zderzyła się z Azją i poległa. Nikt tu nie chce moich kart kredytowych, a do serwisów, z których korzystam, nie mogę się zalogować.

A przecież Facebook nie jest jedyny. Jest jeszcze Google, Wikipedia czy Twitter. Mieszkańcy USA zapewne mogliby dopisać jeszcze kilka innych serwisów. To wszystko są narzędzia, na których opiera się nasza zachodnia cywilizacja. Nauczyliśmy się na nich polegać i chyba nie za bardzo wyobrażamy sobie bez nich życie. A to wszystko są przecież prywatne firmy. Działanie tych usług to rzecz czyjegoś widzimisię.

OK, może Fejs i Twitter to za dużo, ale czy w świecie praktycznego monopolu firmy Google na usługi wyszukiwania informacji nie warto by się zastanowić, czy przypadkiem nie należy zablokować możliwości jej wyłączenia?

Ja wiem, że zaraz pojawi się ktoś, kto napisze, że jej miejsce błyskawicznie zajmą dziesiątki innych. W idealnym świecie zapewne tak, ale niestety w takim nie żyjemy. Zależymy od tej jednej. Zresztą tak samo od Wikipedii czy chociażby głównych serwerów DNS.

Nie będę się zniżał do pisania, że technologia zmienia nasz świat. To tak zgrany banał, że zauważyli go nawet blogerzy. Napiszę co innego – co jeżeli zmienia nam się też ekonomia? Stare podziały przestają mieć znaczenie, bo zaczynamy żyć w świecie, w którym nie ma niedoboru. O ile surowce naturalne, przestrzeń życiowa i tym podobne są ograniczone w świecie rzeczywistym, o tyle w tym wirtualnym wszystko dąży do nieskończoności. Ceny przestrzeni dyskowej i zasobów serwera dążą do zera, ilość produkowanych treści rośnie. Jedyne, czego na razie nie możemy przeskoczyć, to czas. To jedyna ważna stała w wirtualnym świecie, resztę możemy kupić.

Normalnie nigdy w życiu nie napisałbym o nacjonalizacji. Ale gdzieś w głowie mam scenariusz, w którym znudzony bilioner albo na przykład Chiny za pomocą szemranych działań giełdowych dla kaprysu wyłączają i Google'a, i Fejsa. Co wtedy? Jak długo zajęłoby Zachodowi dojście do siebie?

Przyznam, że nie wiem. Siedzę nad morzem, patrzę na palmy i jakoś szczególnie nie ciągnie mnie do researchu na słabiutkim hotelowym Wi-Fi, czy taki scenariusz jest możliwy.

Mam nadzieję, że nie.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)