W zgliszczach miasta | recenzja Transformers: Dark of the Moon
Pierwsze emocje minęły, więc pora na wrażenia na chłodno...
29.06.2011 22:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pierwsze emocje minęły, więc pora na wrażenia na chłodno...
W Transformers 3 Michael Bay wspiął się na wyżyny praktycznie wszystkiego – epickości, ilości efektów na milimetr taśmy filmowej, ale także durnoty scenariusza. Pytanie, czy to ostatnie to akurat taka duża wada? Fani poprzednich części zachwycają się innymi elementami, a cała reszta widzów i tak będzie unikać przerośniętych robotów jak ognia. W końcu każdy wie, czego spodziewać się po ostatniej części trylogii, chyba że...
... jest się naiwniakiem jak ja. Wszem wobec oświadczam: nigdy więcej nie uwierzę w słowa Michaela Baya (tak, jasne) – reżyser obiecał, że obniży poziom humoru dla przedszkolaków i kolejny już raz wystrychnął nas na dudka. Nadmiar komediowych elementów w pierwszej połowie filmu był dla mnie momentami nieznośny – takiego Kena Jeonga, najbardziej irytującą postać, niech lepiej pozostawią dla Kac Vegas, a nie wciskają jego wygłupy do kina akcji. Wyjątkiem był Alan Tudyk, który w roli Dutcha kolejny raz udowadnia, że nieważne kogo zagra, zawsze wypada wyśmienicie. Na całe szczęście później humor został zdecydowanie stonowany, ale nadmiar byłby wtedy ewidentnym strzałem w stopę.
Jeszcze z innych powodów męczyłem się na pierwszej połowie. Chyba się starzeję, bo uproszczona do granic możliwości fabuła rodem z komiksu była dla mnie nie lada wyzwaniem. Realistyczna strona wizualna tak mocno gryzła się z wręcz "okienkowo" opowiadaną historią, że zastanawiałem się, czy nie lepiej było ubrać pierwszą połowę w formę 15-minutowego prologu i po prostu przejść do konkretów. Nie żeby druga połowa była idealna, ale od momentu rozpoczęcia inwazji, film nabrał całkiem innego charakteru i nawet machnąłem ręką na idiotyczną akcję z Megatronem (by za wiele nie zdradzać). Gdyby Bay nakręcił Dark of the Moon w tonie "chicagowskim", bez głupkowatego humoru, prób "komplikowania" fabuły i morałów prosto z elementarza, wyszedłby na tym o wiele lepiej. Jednakże by być fair, jeden zwrot akcji autentycznie mnie zaskoczył, czego akurat po Transformers się nie spodziewałem.
Od momentu inwazji zaczyna się prawdziwa uczta dla każdego fana serii. Bezlitosna destrukcja, szał efektów specjalnych, brak kompromisów (giną nawet ludzie!), a Shockwave to najbardziej kozacki przeciwnik z wszystkich części – jednak tradycyjnie mogło go być trochę więcej. Co ważniejsze, finałowy pojedynek jest godny zakończenia trylogii – mocny i odpowiednio długi. Druga połowa filmu pozostanie dla mnie wyznacznikiem tego, jak powinna wyglądać każda część serii.
Strona wizualna to oczywiście największa zaleta Dark of the Moon. Dopracowane pod każdym względem efekty specjalne po raz kolejny porażają szczegółowością. Już wyobrażam sobie, że w jakości HD na Blu-ray będzie to wyglądało po prostu bajecznie. Równie przyzwoitym dodatkiem jest trzeci wymiar – Bay poszedł po rozum do głowy, tak więc skonsultował się z guru w tej dziedzinie, Jamesem Cameronem, i efekt widać na ekranie. Co prawda pierwsza połowa jakoś specjalnie pod tym względem nie zachwyca, ale druga to już trójwymiarowa uczta. Jeśli obawiacie się, że agresywny styl reżysera doprowadzi do oczopląsu i bólu głowy, możecie spać spokojnie. Bay stanowczo przystopował z szybkim montażem i nie przeskakuje od ujęcia do ujęcia, jak by chciał pobić rekord cięć na sekundę – w większości przypadków daje widzowi szansę nacieszenia się trójwymiarowymi obrazami na ekranie, a jest na czym oko zawiesić.
I w gruncie rzeczy w tym miejscu powinienem zakończyć recenzję. Mógłbym się jeszcze pastwić nad ustami Rosie, patosem i morałami rodem dla przedszkolaków, ale po co? Dla każdego fana najważniejszy był poprzedni akapit, dla każdego przeciwnika wystarczył wstęp – dla reszty nie ma to większego znaczenia. Bay nie dokonał w Transformers 3 żądnej rewolucji, ani nie wprowadził zaskakujących zmian – to dalej dobrze nam znane roboty, które tylko gdzieniegdzie zostały ulepszone. Kto wie, może kiedyś powstanie kontynuacja lub reboot serii i nowy reżyser podejdzie do tematu w bardziej poważnym tonie (wspominana setki razy druga połowa filmu). A życzę tego sobie i Wam wszystkim.
Summa summarum:
Wady:
- pierwsza połowa filmu
- głupkowaty humor
- jest i nigdzie się nie wybiera
- Rosie Huntington-Whiteley, choć wypadła lepiej niż Megan Fox w dwójce
- patos i morały
- lepiej nie myśleć o fabule
Zalety:
- druga połowa filmu, czyli inwazja w Chicago
- efekty picuś glancuś do najmniejszej śrubki
- 3D najlepsze od czasów Avatara, choć i konkurencja była do tej pory dość słaba
- muzyka
- Alan Tudyk rządzi!
- Shockwave i jego zabawka
- zaskakujący zwrot akcji (serio!)
Zdecydowanie lepszy od Zemsty upadłych (głównie dzięki drugiej połowie filmu), ale trochę odstaje od jedynki ze względu na brak elementu zaskoczenia. Nowych fanów nie zyska, choć to przyjemna popcornowa rozrywka z niesamowitą stroną wizualną.
Foto: Filmweb