Współcześni Robinsonowie. Niesamowite historie rozbitków, którym udało się przeżyć
Kilkanaście dni temu w środku wietnamskiej dżungli znaleziono dwóch mężczyzn, którzy żyli w niej od 40 lat. W latach 70. urugwajscy rugbyści przeżyli ponad dwa miesiące w Andach dzięki temu, że jedli ciała zmarłych. Historii osób, które przetrwały z dala od cywilizacji, nie wymyślają filmowcy. Pisze je życie.
Kilkanaście dni temu w środku wietnamskiej dżungli znaleziono dwóch mężczyzn, którzy żyli w niej od 40 lat. W latach 70. urugwajscy rugbyści przeżyli ponad dwa miesiące w Andach dzięki temu, że jedli ciała zmarłych. Historii osób, które przetrwały z dala od cywilizacji, nie wymyślają filmowcy. Pisze je życie.
Już w XVIII wieku, kiedy Daniel Defoe pisał "Przypadki Robinsona Crusoe", mieszkańcom szczęśliwego Zachodu trudno było sobie wyobrazić życie z dala od cywilizacji. Dzisiaj wydaje się to już kompletnie niemożliwe, a jednak wciąż są tacy, którzy potrafią przetrwać.
40 lat w wietnamskiej dżungli
Na początku sierpnia w wietnamskiej dżungli znaleziono dwóch mężczyzn, których historię opisują media. 82-letni Ho Van Thanh i jego syn, 41-letni Ho Van Lang, żyli z dala od innych ludzi przez 40 lat. Po raz ostatni widziano ich w 1973 roku, podczas wojny w Wietnamie. Ho Van Thanh uciekł do lasu z małym dzieckiem, kiedy w ich dom uderzyła bomba. Zginęła jego żona i dwójka dzieci.
Ojciec i syn przeżyli dziesiątki lat w środku lasu, w domku na drzewie. Żywili się i ubierali w to, co natura im dawała. Uprawiali rośliny, chodzili na polowania, wytwarzali prymitywne narzędzia i naczynia. Kiedy znaleźli ich w lesie zbieracze drzewa z sąsiedniej wioski, syn miał na sobie tylko przepaskę biodrową zrobioną z kory. Zimą nosili skóry zwierząt.
Ojca, który jest chory, zabrano do szpitala. Obaj mężczyźni będą teraz musieli przystosować się do życia w społeczeństwie. Zwłaszcza dla młodszego z nich może to być trudne – nigdy nie żył wśród ludzi, nie mówi płynnie żadnym językiem (zna tylko trochę słów i wyrażeń).
Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądało ich życie i akcja ich "ratowania", tutaj znajdziecie sporo zdjęć. No właśnie, ratunek. Zbieracze drewna, którzy znaleźli mężczyzn w lesie, zadzwonili od razu po siły porządkowe i lekarzy, po to by uszczęśliwić ich na siłę. Niekoniecznie zgodnie z ich wolą.
Ho Van Tri, drugi żyjący syn 82-letniego Ho Van Thanha, ucieszył się, że odzyskał rodzinę i od razu przygarnął do siebie ojca i brata. Ale nie dla wszystkich to szczęśliwe zakończenie. "Mój tata nie chce jeść ani nawet pić wody. Jest bardzo smutny. Wiemy, że chce uciec z mojego domu i wrócić do lasu" – opowiadał mediom.
Robinsonowie od Alexandra Selkirka do Chucka Nolanda
40 lat w lesie, z dala od cywilizacji, to niewątpliwie bardzo dużo, znacznie więcej niż przetrwał na swojej wyspie Robinson Crusoe. Czy raczej Alexander Selkirk, marynarz, który na początku XVIII wieku znalazł się na bezludnej wyspie i przeżył na niej kilka lat. Kiedy Daniel Defoe pisał o mężczyźnie, który rozbił się na wyspie i musiał mozolnie uczyć się życia od nowa, opisywał właśnie historię Selkirka.
Marynarz najpierw siedział i czytał Biblię, czekając na ratunek. A kiedy okazało się, że ratunek nie nadejdzie, zaczął, dokładnie tak jak jego literacki odpowiednik, uczyć się polować, rozpalać ogień, hodować zwierzęta, robić ubrania z tego, co mu wyspa dała. Spędził na niej cztery lata i cztery miesiące.
Historia Selkirka, choć ma już 300 lat, wciąż jest inspiracją dla twórców. W 2000 roku świat poznał nowego, bardziej współczesnego Robinsona - Chucka Nolanda, granego przez Toma Hanksa w filmie "Cast Away: Poza światem" Roberta Zemeckisa. Chuck był zapracowanym facetem, który nawet w święta podróżował w sprawach służbowych. Podczas burzy samolot, którym leciał, rozbił się. Mężczyźnie udało się uratować i dotrzeć do wyspy.
Całą resztę w mniejszym lub większym stopniu znamy, bo to po prostu uwspółcześniona historia Alexandra Selkirka. Filmowy Chuck zmaga się z samotnością i naturą, staje przed takimi wyzwaniami jak rozpalenie ognia czy łowienie ryb. Za jedynego towarzysza służy mu piłka o imieniu Wilson, z którą regularnie rozmawia, a nawet się kłóci.
Rugbyści, którzy jedli zmarłych
Ich sytuacja była tragiczna – zapasy jedzenia i picia, składające się z niewielkiej ilości czekolady i wina, skończyły się po paru dniach, dookoła nie było ani wody, ani żadnej roślinności czy zwierząt. Był tylko śnieg. Przetrząsali wielokrotnie szczątki samolotu, próbowali żywić się częściami walizek i siedzeń, aż w końcu uznali, że pozostaje im zacząć jeść ciała zmarłych.
Akcji poszukiwania pasażerów feralnego lotu zaniechano po paru dniach, rozbitkowie mogli już liczyć tylko na siebie. I udało im się wydostać dzięki kilku osobom, które odbyły trwający osiem dni morderczy marsz przez góry po pomoc.
Ci, którzy ocaleli, zostali celebrytami, zaczęły powstawać o nich książki i filmy (w tym "Alive, dramat w Andach" Franka Marshalla). Początkowo planowali ukryć przed światem to, że doszło w ich gronie do kanibalizmu, ale media szybko sprawę odkryły. Rozbitkowie, którzy przed 72 dni przeżywali koszmar w Andach, do dziś żyją ze sprzedawania praw do swojej historii.
John Kennedy i samotna Indianka
Blog Listverse wymienia aż 10 historii z "prawdziwymi Robinsonami" w roli głównej. Jest wśród nich John Kennedy, który w młodości służył w US Navy. Późniejszy prezydent był dowódcą ścigacza torpedowego PT 109, zaatakowanego i zniszczonego przez wroga w 1943 roku. Kennedy wraz z ocalałymi członkami załogi spędził sześć dni na egzotycznych wyspach, żywiąc się kokosami.
Historia pamięta też takich, którzy przeżyli w samotności znacznie więcej niż kilka dni. W 1853 na wyspie San Nicolas, w pobliżu wybrzeży Kalifornii, odkryta została kobieta, Maria Juana (zwana potem "samotną kobietą z San Nicolas"). Przeżyła całkiem sama 18 lat, od roku 1835, kiedy to Rosjanie przetrzebili indiańską populację wyspy i misjonarze z Ameryki podjęli decyzję o ewakuowaniu z wyspy nielicznych osób, które przeżyły.
Juana Maria nie wsiadła na statek – i została na wyspie. Zmarła w 1853 roku, kilka miesięcy po tym, jak zabrano ją do Kalifornii.
Polscy rozbitkowie w dżungli
Dwa lata temu głośna na całym świecie była historia dwóch podróżników z Żor, którzy spędzili kilka dni zagubieni w kolumbijskiej dżungli. Maciej Tarasin i Tomasz Jędrys postanowili spłynąć w dół rzeki Yari w dorzeczu Amazonki. Byli dobrze przygotowani, ale spływ okazał się większym wyzwaniem, niż sądzili. Stracili łódź, a na dodatek w ferworze walki o nią rozdzielili się. Jeden z nich zupełnie nie miał jedzenia, żywił się więc przez kilka dni samymi mrówkami i owocami. Rozmowę z podróżnikami możecie obejrzeć tutaj.
Jak widać, mimo że żyjemy w czasach, w których nietrudno o GPS, telefony satelitarne i inne zdobycze technologiczne, a białych plam na mapie już nie ma, taka historia wciąż może się przytrafić.