Wyleciał z Mozilli, bo nie lubi gejów. Powrócił z produktem, który zabije internetową reklamę
Były szef Mozilli opuszczał ją w atmosferze skandalu. Po latach powrócił, prezentując konkurenta Firefoksa: przeglądarkę Brave, która ma uwolnić nas od uciążliwych reklam. Niestety, nie ma róży bez kolców.
12.02.2016 | aktual.: 13.02.2016 20:36
Mozilla szuka przywódcy
Słyszeliście kiedyś o Brendanie Eichu? To jedna z tych postaci, które – mając za sobą udaną karierę i branżowe osiągnięcia – stają się przez chwilę sławne z zupełnie innego powodu.
Brendan miał wyjątkowego pecha. Świat usłyszał o nim nie dlatego, że stworzył JavaScript. Nikogo nie obeszło również to, że był jednym z twórców Mozilli i przeglądarki Firefox. Zapewne nikogo nie obszedłby również fakt, że 24 marca 2014 roku Brendan Eich został – po roku poszukiwań i drobiazgowym analizowaniu kompetencji wszystkich kandydatów – szefem Mozilla Foundation.
Wszystko zmienił jeden drobny datek.
Kara za poglądy
Gdy Eich został już szefem Mozilli, jego przeciwnicy wyciągnęli fakt, że sześć lat wcześniej – całkowicie legalnie i zgodnie z amerykańskim prawem – wsparł swoim datkiem pewną inicjatywę obywatelską.
Warto to podkreślić: Eich nie poparł jakiejś szemranej bojówki, grupy paramilitarnej czy organizacji nawołującej do przemocy. Kwotą 1000 dolarów wsparł jedynie obywatelską inicjatywę o nazwie Propozycja 8, której celem było doprecyzowanie i poddanie ocenie w referendum poprawki konstytucyjnej, definiującej w Kalifornii małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety.
Jak mawiał francuski dyplomata, Charles-Maurice de Talleyrand: „To gorzej niż zbrodnia – to błąd.” Błąd, polegający na posiadaniu poglądów kosztował szefa Mozilli posadę.
Na nic zdały się deklaracje Brendana Eicha, który w oficjalnym komunikacie podkreślał, że wie o kontrowersjach, jakie jego postać wywołuje wśród środowisk LGBT i zrobi wszystko, by te wątpliwości rozwiać.
Brendan Eich:
Wiem, że są wątpliwości co do mojego zaangażowania w równość i otwartość na środowiska LGBT w Mozilli. Mam nadzieję, że rozwieję te wątpliwości, po pierwsze dokonując szeregu zobowiązań wobec Was. Co ważniejsze, chcę by poszły za nimi działania i efekty.
(...)
Wiem, że niektórzy będą wobec tego sceptyczni i że same słowa nie zmienią wszystkiego. Mogę tylko prosić o Wasze wsparcie, by mieć czas na pokazanie działań, a nie tylko mówienie o nich, a także czas na wyrażenie swojego bólu z powodu sprawienia przykrości innym ludziom.
To nie pomogło - w obliczu ciągłych ataków, 10 dni po nominacji Eich sam zrezygnował ze stanowiska szefa i całkowicie odszedł z Mozilli.
Druga twarz geniusza
Daruję wam w tym miejscu rozważań, kto i dlaczego miał w tym sporze rację. Znacznie lepiej zrobili to dwa lata temu liczni komentatorzy, blogerzy i publicyści, którzy szczegółowo analizowali całą tę sytuację, broniąc lub potępiając Eicha.
Jak dla mnie ciekawy jest inny aspekt tej sprawy: fakt, że zazwyczaj potrafimy oddzielić postać twórcy od jego dzieła. Cenię „Ubika” czy „Człowieka z Wysokiego Zamku”, choć przecież Philip K. Dick był ćpunem i damskim bokserem.
Fakt, że Steve Jobs był za młodu w kwestiach relacji rodzinnych bezdusznym głąbem nie sprawia, że mój wysłużony iPod zaczyna parzyć mnie w kieszeni. Choć Roman Polański uprawiał seks z dzieckiem, nie sprawia to, że przestają mi się podobać „Pianista” czy „Autor widmo”, a radykalne poglądy Stiega Larssona w żaden sposób nie przeszkadzają mi czerpać przyjemności z lektury jego książek.
Argumentum ad Hitlerum
Amerykański adwokat i pisarz, Mike Goodwin, obserwując internetowe dyskusje, toczone w pradawnym Usenecie, sformułował w 1990 roku tzw. prawo Goodwina.
Wraz z trwaniem dyskusji w Internecie, prawdopodobieństwo użycia porównania, w którym występuje nazizm bądź Hitler, dąży do 1.
Wygląda na to, że prawo Goodwina działa również i w moim przypadku. Choć mam świadomość, że argumentum ad Hitlerum oznacza przegranie dyskusji, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brak rozróżnienia pomiędzy twórcą i jego dziełem był charakterystyczny właśnie dla nazistów i ich sposobu myślenia. Słynne książki, palone przez nazioli na stosach trafiały tam przecież nie tylko ze względu na treść, ale i na osobę autora.
Przeglądarka Brave
Czy ten sam los spotka najnowsze dzieło Brendana Eicha? O byłym szefie Mozilli było przez ostatnie dwa lata cicho, jednak Eich nie marnował czasu. Niedawno zaprezentował to, co w spokoju i medialnej ciszy tworzył wraz z grupą współpracowników.
Nowym dziełem Eicha okazała się przeglądarka internetowa. „Wyróżnij się, lub zgiń” – głosi amerykański guru marketingu, Jack Trout. Brave, bo taką nazwę otrzymała nowa przeglądarka, wyróżnia się w bardzo ciekawy sposób.
Jej twórcy wbudowali w nią coś w rodzaju AdBlocka: mechanizm, który wycina ze stron zarówno reklamy, jak również wszelkie elementy, służące śledzeniu czy identyfikowaniu użytkowników. Rzecz jasna można to konfigurować, bo nie zawsze i nie wszystko warto blokować, ale niezwykłość Brave na tym się nie kończy.
Reklamy zamiast reklam
Przeglądarka ma bowiem blokować inwazyjne reklamy tylko po to, by… o ile użytkownik zgodzi się na to, zastąpić je własnymi, które nie będą uciążliwe. Pomysł wydaje się co najmniej kontrowersyjny – zarówno z punktu widzenia właścicieli stron, jak i reklamodawców: tych, którzy zostaną zablokowani, jak i tych, którzy wykorzystają zablokowanie innych tylko po to, by wyświetlić we współpracy z Brave własne reklamy.
Teoretycznie wygranymi powinni być użytkownicy, bo zamiast lawiny irytujących reklam otrzymają nieco mniej irytujące, a na dokładkę trochę więcej prywatności i szybciej ładujące się strony. Czy to zadziała? Pożyjemy, zobaczymy – na ocenę przeglądarki przyjdzie czas, gdy Brave zostanie dopracowana, bo na razie można pobrać jedynie wersję deweloperską oznaczoną dobrze kojarzonym w Polsce numerem 0.7.
Zastanawiam się jednak, czy Brave zostanie oceniona właściwie – za to, jaką jest przeglądarką i co oferuje użytkownikom. Najgorszym, co mogłoby ją spotkać to potraktowanie jej nie jako – po prostu – przeglądarki, ale jako produktu „tego faceta, co nie lubi gejów”. Mam nadzieję, że Brave nie padnie ofiarą szkodliwego precedensu i będzie oceniana za to, czym jest, a nie za to, kto ją stworzył.