Z science fiction do naszych rąk - jak wizje fantastów stały się rzeczywistością
"Maszyna licząca ENIAC ma 18 tysięcy lamp elektronowych i waży 30 ton, ale komputery przyszłości będą miały tylko tysiąc lamp przy wadze zaledwie 1,5 tony" – pisał dziennikarz magazynu popularnonaukowego w 1949 roku. Kto mógłby się spodziewać, że komputery staną się kieszonkowymi komunikatorami? Jak to kto? Fantaści.
"Maszyna licząca ENIAC ma 18 tysięcy lamp elektronowych i waży 30 ton, ale komputery przyszłości będą miały tylko tysiąc lamp przy wadze zaledwie 1,5 tony" – pisał dziennikarz magazynu popularnonaukowego w 1949 roku. Kto mógłby się spodziewać, że komputery staną się kieszonkowymi komunikatorami? Jak to kto? Fantaści.
Smartfon z serialu
"W tamtych czasach komunikacja była kablowa. Jeśli chciałeś z kimś porozmawiać, musiałeś wpiąć się w ścianę. W całych Stanach było może 50 tysięcy telefonów samochodowych, ale i one nie działały tak jak trzeba", wspomina Cooper w jednym z wywiadów. "I nagle widzę kapitana Kirka rozmawiającego przez podręczny komunikator, nawet bez wykręcenia numeru. Dla innych to była fantazja, dla mnie stało się to celem".
Co więcej, przenośny komunikator z oryginalnej serii „Star Trek” miał w sobie więcej ze smartfona niż z pierwszych - dużych i ciężkich - komórek. Mieścił się w dłoni i zawierał moduł geolokacji pozwalający namierzać użytkowników spacerujących po obcych planetach. Poza rozmowami nadawał się do wydawania poleceń głosowych komputerowi pokładowemu. Nie miał za to opcji buszowania po sieci. Startrekowi astronauci nie wyglądali na zwolenników śledzenia newsów na mobilnych urządzeniach – w odróżnieniu od ich kolegów z „Odysei kosmicznej”.
Gazetowy tablet
Podczas długiego lotu w kierunku Jowisza bohaterowie filmu "2001: Odyseja kosmiczna" przeglądają wiadomości na płaskich wyświetlaczach mobilnych wielkości mniej więcej formatu A4. Fantastyczne odpowiedniki tabletów wyświetlają treści pisane oraz wideo.
Współscenarzystą filmu Stanleya Kubricka był pisarz Arthur C. Clarke, który równolegle pracował nad powieściową wersją "Odysei". Autor książki (opublikowanej w 1968 roku, tak jak film) ochrzcił wyświetlacze Newspadami. W polskich wydaniach możemy znaleźć nazwę Telegazeta, ale zostańmy przy oryginale. Po ściągnięciu z komputera pokładowego porcji świeżych danych na Newspada astronauta wklepywał dwucyfrowe kody, aby przejść do wybranych źródeł artykułów. Ot, alternatywna wersja adresów URL i portali.
Przy okazji autor trafnie przewidział klęskę urodzaju spowodowaną zalewem informacji:
"W ciągu kilku milisekund może przeczytać nagłówki dowolnej ziemskiej gazety (słowo "gazeta" było oczywiście anachronizmem z epoki przedelektronicznej). Teksty uzupełniano automatycznie co godzinę. Nawet gdyby chciało się czytać wyłącznie angielskie tytuły, człowiek musiałby spędzić życie na pochłanianiu ciągłe zmieniającego się strumienia wiadomości z satelitów informacyjnych. (...) Pojawiła się jeszcze jedna myśl, którą u Floyda wywoływało przeglądanie tych małych elektronicznych tytułów. Im bardziej cudowne stawały się środki przekazu, tym banalniejsza, krzykliwa i przygnębiająca była ich zawartość".
Lustrzane wideokonferencje
"Francis Bennett zajął miejsce przy nakrytym już stole. Pod ręką miał cały zestaw kraników, przed nim natomiast widniało okrągłe lustro fonotelefotu, na którym widać było jadalnię hotelu w Paryżu. Mimo różnicy czasu państwo Bennettowie umówili się na obiad. Jakież to urocze tête-à-tête, mimo odległości – widzieć się tak i rozmawiać".
Lustra fonotelefotu były abstrakcją, ale telektroskop z opowiadania Marka Twaina "From the London Times of 1904" miał już podstawy naukowe. Zaczęło się od brytyjskiego patentu złożonego w 1897 roku przez polskiego nauczyciela i wynalazcę Jana Szczepanika. Autor opisywał w nim telektroskop służący do przesyłania na odległość ruchomego obrazu kolorowego wraz z dźwiękiem poprzez rozbicie animacji na szybko zmieniające się klatki, a klatek na punkty.
To miał być zalążek telewizji, ale Mark Twain zobaczył w wynalazku więcej. W opowiadaniu z 1898 roku (w którym notabene występuje również Szczepanik) połączył telektroskop z linią telefoniczną. Wyszła mu sieć, przez którą każdy mógł oglądać codzienne życie ludzi w każdym zakątku globu, a później dyskutować o tym z innymi użytkownikami. Sieć pozwalająca poznawać osoby różnych narodowości i tak wsiąkać w wirtualne kontakty, by tracić poczucie czasu. Czy to nie pachnie Internetem i sieciami społecznościowymi?
Z kosmosu do uszu
"Muzyka była prawie wystarczająco głośna, by mógł rozróżnić melodię. (...) W jej uszach tkwiły muszelki, mikroskopijne odbiorniki radiowe, wciśnięte szczelnie, i elektronowy ocean dźwięku, muzyki oraz mowy, napływający bez przerwy na wybrzeże jej bezsennego umysłu".
Dziś Walkman jest oprogramowaniem w telefonach Sony, ale jego rola pozostała ta sama: zabierać ludzi w muzyczne podróże, niekoniecznie podczas bezsennych nocy. Oczywiście z pomocą dousznych słuchawek.
Stąd już tylko krok do bezprzewodowej słuchawki służącej do rozmów – i powrotu do "Star Treka". W oryginalnej serii porucznik Uhura (i nie tylko ona) nosiła w uchu groteskowo wyglądające, pobłyskujące metalem urządzenie służące do komunikacji z innymi statkami. Komputer pokładowy wygodnie i bezprzewodowo przekazywał sygnał, jakby znał protokół Bluetooth.
Co ciekawe, słuchawka powróciła w kinowym reboocie "Star Treka" z 2009 roku. Biedna Zoë Saldana grająca nową Uhurę musiała nosić podobnie dużą atrapę.
Rafał Belke