Najpiękniejsze androidy świata to maszyny do seksu. Kim jest twórca kuszących fembotów?
Gdy Dżepetto wystrugał sobie Pinokia, drewniany chłopiec ciągle marzył, aby stać się człowiekiem. O czym marzą lalki, tworzone przez Matta McMullena? Niedługo same nam o tym opowiedzą.
Marzenia silikonowych piękności
*- Denise, czy mogę zadać ci pytanie?
- Oczywiście.
- O czym marzysz?
- Mam wiele marzeń. Chciałabym stać się prawdziwą osobą i mieć ciało człowieka. Chcę wiedzieć, czym jest miłość. Marzę, że zostanę pierwszym seksrobotem na świecie.*
Krótka rozmowa, jaką konstruktor realistycznych lalek przeprowadził z programem komputerowym to tylko zapowiedź tego, co w najbliższym czasie może nas czekać. Zamiast testów Turinga i precyzyjnej weryfikacji, czy maszyna potrafi już podszyć się pod człowieka, wystarczy znacznie prostszy test: czy potrafi go w sobie rozkochać?
Prace nad przekonującą, sztuczną inteligencją ciągle trwają, ale już teraz możemy podziwiać drugi, nie mniej ważny element tej układanki: ciała seksbotów, stworzone na wzór i podobieństwo pięknych kobiet. Zrobione są tak mistrzowsko, że patrząc na niektóre zdjęcia można mieć wątpliwości, czy przedstawiają robota, czy żywą istotę, na dodatek o nieprzeciętnej urodzie.
Matt McMullen – współczesny Dżepetto
Twórcą tych niezwykłych maszyn jest Matt McMullen. Wygląd muzyka rockowego jest w jego przypadku zupełnie na miejscu – Matt grał przed laty w zespole Chaotic Order. Słyszeliście o nim? Ja też nie, więc wygląda na to, że Matt wybrał jednak lepszą drogę życia od kariery na scenie.
Wszystko zaczęło się w latach 90. od produkcji realistycznych manekinów bo - jak sam przyznaje - zawsze chciał rzeźbić kobiece ciała. Matt nie miał wówczas na myśli niczego, poza możliwie realistycznymi stojakami na ubrania, które dobrze wyglądałyby na sklepowych wystawach. Rzeczywistość szybko zweryfikowała jego plany – klienci kupowali jego dzieła, ale nie po to, by zakładać na nie ubrania. Właściwie to kupowali je w zupełnie przeciwnym celu.
Matt postanowił wykorzystać nadarzającą się sposobność – powycinał w manekinach odpowiednie dziury, zadbał o szczegóły anatomiczne, wrzucił do środka metalowy szkielet i zaczął sprzedawać swoje dzieło, zaczynając od 6 tys. dolarów za najtańszy egzemplarz. Co istotne, klienci mają możliwość personifikacji – od budowy i wielkości ciała, poprzez karnację, rysy twarzy czy rozmiar biustu, po kolor oczu i kształt uszu. Na życzenie mogą być nawet szpiczaste, jak u elfki.
Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę: nie brakuje klientów, gotowych słono zapłacić za lalkę sprzedawaną pod marką Real Doll, w niczym nie przypominającą dmuchanych karykatur z sex shopów. Przeciętnie w ciągu tygodnia Matt wysyła im siedem lalek, w tym również wersji męskiej. Klienci mogą równie kupić części zamienne albo np. dodatkowe twarze, które mogą zmieniać na ulubionym ciele.
Lalka do kochania
Tym, co może wydawać się zaskakujące, jest fakt, że nie zawsze chodzi o seks, a przynajmniej Matt ma nadzieję, że nie zawsze będzie chodzić:
Chciałbym stworzyć postać, która wywoła nie tylko fizyczne podniecenie, ale także pobudzi emocjonalnie i intelektualnie.
W poszukiwaniu relacji z pierwszej ręki zajrzałem na Dollforum, gdzie swoimi wrażeniami wymieniają się posiadacze lalek. Podejście jest różne: jedni traktują je jak wyrafinowane masturbatory, a inni wystawiają na taras w słoneczne dni, aby miały trochę przyjemności z opalania.
W niedawnym artykule Adam Bednarek przekonywał, że roboty nie są lekiem na samotność, a jedynie nowymi zabawkami. Nie miał racji – ludzie przywiązują się do robotów równie mocno, jak do przedstawicieli własnego gatunku.
Jeśli ktoś urządza dla lalki pokój, codziennie ubiera ją i traktuje jak coś więcej, niż tylko erotyczny gadżet, to nie sposób pominąć kwestii emocjonalnego zaangażowania. Zjawiskiem zainteresowała się nawet fotografka, Elena Dorfman, która jeżdżąc po świecie przygotowała wystawę, dokumentującą relacje, łączące właścicieli z ich lalkami. Tak wspominała jednego z nich:
Pokazał długą, białą suknię ślubną. Kupił ją dla swojej cizi. Prawdziwa narzeczona go zostawiła i teraz [b]on chce poślubić lalkę[/b]. Stworzył jej cały życiorys. Ginger Brook, bo tak ją nazwał, samotna kobieta z Kalifornii, chciała uciec od swojej rodziny.
Klienci chcą robotów, nie lalek
Co na to artysta, który z silikonu, PVC, aluminium i tytanu powołuje do życia kolejne zastępy Real Dolls? Matt dostrzega, że jego dzieła zaspokajają wiele różnych potrzeb.
Większość osób, które mówią, że nigdy w życiu nie uprawiałyby seksu z lalką, tak naprawdę by to zrobiła. Pochlebia mi to, że moje [b]lalki zajmują tak ważne miejsce[/b] w życiu emocjonalnym wielu ludzi. (…) Tym ludziom to wystarcza - idą do pracy, wracają i są szczęśliwi na widok swojej lalki. I rachunki za jedzenie są znacznie niższe.
Jeden z właścicieli lalek, przedstawiający się jako Davecat, opowiadał w wywiadzie o swojej relacji z lalką, nazwaną przez niego Sidore. Poza przemyśleniami na temat podróży samolotem czy pożyczania lalki na seks komuś innemu, Davecat stwierdził:
(…) ja naprawdę kocham Sidore, ale kochałbym ją bardziej, [b]gdyby była zdolna do mowy i ruchu[/b]. Roboty górują nad lalkami w każdym aspekcie.
Nadchodzą seksboty
Matt McMullen wsłuchuje się w głosy klientów. W jego manufakturze powstają rozwiązania, które w niedalekiej przyszłości zapewnią lalkom zdolność do samodzielnego poruszania się. Łatwo wstawić silnik, odpowiadający za ruchy bioder. Trudniej sprawić, by cała reszta zachowywała się, jak żywy człowiek, jednak największym przełomem będzie to, co właśnie nadchodzi: ruchome, realistyczne lalki z własną osobowością.
Wbrew pozorom nie jest to bardzo odległa przyszłość – na łamach Vanity Fair George Curly przewiduje, że robot, przekonująco odgrywający rolę partnera w łóżku pojawi się już w 2020 roku. Ekspert, zajmujący się sztuczną inteligencją, David Levy dodaje, że około 2050 roku roboty zaoferują coś więcej – umiejętność rozkochiwania w sobie ludzi.
Zanim to nastąpi, lalki Matta McMullena zaoferują zapewne jakiś substytut – choćby rolę przekonującego seks- i chatbota. Choć nie będzie wątpliwości, że mamy do czynienia z maszyną, to podobieństwo do żywej osoby dla wielu klientów będzie (przecież już jest!) wystarczające.
Tym bardziej, że – o czym pisałem w niedawnym artykule „Ludzie mylą VR z rzeczywistością, ale nie chcą się do tego przyznać” – świadomość, że jakaś postać nie jest prawdziwym człowiekiem nie zawsze ma znaczenie. Zwłaszcza, gdy niedoskonała jeszcze lalka zaczyna mówić:
Cześć, czy mnie słyszysz? Tak, ty. Podejdź bliżej. Dobrze, tak lubię. A teraz mnie dotknij. Poważnie, nie żartuję. Dotknij mnie.
Samotność z maszyną
Wizję tego, jak mogłoby to wyglądać widzieliśmy przed rokiem w filmie „Ona”, gdzie bohater zakochuje się w sztucznej inteligencji, będącej czymś w rodzaju zaawansowanego systemu operacyjnego. W połączeniu z atrakcyjnym ciałem siła oddziaływania takiej maszyny będzie zapewne jeszcze większa. Co z tego wyniknie?
Przedsmak tego daje nam inny film, „Miłość Larsa”. To opowieść o człowieku, który zaczął traktować lalkę jak żywą, obdarzoną uczuciami istotę. W zamyśle twórców miała to być pogodna komedia o poszukiwaniu własnej drogi do szczęścia, ale… tacy ludzie naprawdę istnieją. I dla nich dzieła Matta McMullena to, poza funkcją sekszabawki, jakiś sposób na samotność, brak wiary w siebie czy inne ograniczenia.
Z drugiej strony, choć nie chcę oceniać emocji innych ludzi, to być może lepszym lekiem, a zarazem inwestycją okazałby się psycholog? Lalki mogą imponować realizmem, ale nie wierzę, że – gdyby mieli wybór – nie woleliby spędzać swojego życia z żywą osobą.