Beztalencia, brak etykiety, cenzura. Czy podcasty zmierzają ku samozagładzie?
Mało kto mylił się tak bardzo, jak The Buggles śpiewający „Video Killed The Radio Star”. Telewizja nie zabiła radia. Nawet Internet go nie zabił. Przeciwnie – sprawił, że audycje niespodziewanie odżyły w formie podcastów. Ale czy zmierzają we właściwym kierunku?
25.09.2015 09:21
Podcast, czyli słowo wywodzące się od „audycji iPodowej” - „iPod broadcast” - to forma, która narodziła się około roku 2004 i rozwinęła w błyskawicznym tempie. Podcastingiem zainteresowały się zarówno korporacje medialne, np. sieci radiowe udostępniające swoje programy do pobrania, jak i zwykli, szarzy ludzie, chcący podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Dziś podcasty są czymś oczywistym. Po prostu istnieją. Tworzą je wszyscy: zwykli ludzie bez dorobku medialne, redakcje tematycznych serwisów internetowych, a nawet celebryci, tacy jak reżyser Kevin Smith czy muzyk Henry Rollins. Audycje radiowe – format, które jeszcze kilkanaście lat temu znajdował się na skraju wymarcia – znakomicie odnalazły się w sieci.
- Podcastów jest dużo. Być może nawet za dużo. Wystarczy włączyć mikrofon i mówić. Od biedy nie trzeba nawet niczego montować – mówi Janek Steifer z kanału youtubowego i podcastu Urwany Film. - Lubię słuchać dobrych podcastów i chciałem zrobić coś takiego po polsku: luźno, rozrywkowo, kumpelsko i o filmach.
Jego zdaniem podcast to kaprys. Nie sposób jednak uznać tego za „grzech” całego medium. Kaprysem są przecież także blogi, a nikt nie narzeka na ich nadmiar czy jakość. Nie chcesz – nie czytasz. Trudno traktować „blogosferę” jako spójną całość i krytykować ją, bo ktoś prowadzi kiepskiego bloga.
Podcast jako medium ma tę zaletę, że – według Steifera – zdecydowanie łatwiej dotrzeć z nim do ludzi niż z innymi formami. Wygodniej włączyć odtwarzacz mp3 i pójść na spacer, sprzątać czy gotować, niż czytać bloga albo nawet oglądać wideo. A jednak według samych twórców audycji wszechobecność i pozorna łatwość tworzenia może być tym, co doprowadzi podcasty do zguby.
Problem 1: trudno o dobrą jakość
- Nasz podcast nigdy nie mógł sobie poradzić z jakością nagrania – przyznaje Piotr Gnyp, twórca Polygadki, czyli pierwszego polskiego podcastu o grach wideo, publikowanego w serwisie Polygamia.pl. - Bóg mi świadkiem, że robiliśmy, co w naszej mocy. Od kupowania softu, pluginów i mikrofonów, aż do wynajmowania studiów radiowych. Zawsze jednak coś się nie udawało, a słuchacze nie byli zadowoleni z dźwięku. Tak jakby nad produkcją ciążyła jakaś klątwa.
Pogłos, szumy, przerywający dźwięk – to podstawowe problemy techniczne podcastów. Okazuje się bowiem, że „zabawa w radio” nie jest taka prosta, jak się wydaje. Co więcej, dziś odbiorca jest bardziej wyczulony na techniczne niedostatki niż przed kilkoma laty. Problemy techniczne nie zawsze powoduje jednak sprzęt - często odpowiada za nie niekompetencja prowadzącego.
- Nawet mikrofony w laptopach nie są już takie słabe jak kiedyś – zauważa Steifer. - To nie tak, że podcast jest zły, bo jest słaby technicznie. Podcasterom brakuje praktyki i przygotowania.
Tego rodzaju problemy są normą nie tylko w Polsce, ale i w Stanach Zjednoczonych, czyli w samej ojczyźnie podcastów.
- Być może jestem na to wyczulony, bo pracowałem w radiu i telewizji, ale cisza w eterze i niska jakość dźwięku są dla mnie nie do przyjęcia. Mimo tego wydają się standardem w podcastach – mówi Josh Hadley, twórca platformy 1201beyond.com i autor audycji Radiodrome, Lost in the Static oraz What The Fuck!!??.
Problem 2: jeszcze trudniej o dobrą treść
- Najpierw trzeba mieć coś do powiedzenia, a potem umieć mówić – stwierdza Piotr Gnyp. - Pole do popisu jest duże, a poprzeczka ustawiona wysoko.
Hadley myśli podobnie, ale jest bardziej bezpośredni w wyrażaniu swojego zdania.
- Może wydam się niegrzeczny, ale uważam, że większość podcastów jest robiona przez beztalencia.
Za największe grzechy podcastów autor uważa bezbarwność prowadzących, ich agresywne fanbojstwo, a przede wszystkim łamanie zasad radiowej etykiety, czyli jedzenie podczas nagrywania, hałasy w tle albo brak montażu.
- Często audycję zabija pięciominutowa diatryba o tym, że prowadzący jest przeziębiony i dlatego ma chrapliwy głos – złości się Hadley. - Nikogo to nie obchodzi, przejdź wreszcie do rzeczy!
Czynnikiem decydującym o jakości podcastu jest jego wyjątkowy charakter. Hadley przyznaje, że jego programy trudno byłoby nazwać unikalnymi, ale słuchaczy przyciągają ciekawi współprowadzący i goście. Rzeczywiście – w programach 1201beyond.com regularnie pojawia się komik Charley McMullen, a wśród rozmóców znaleźli się reżyser John Dante, aktor Sid Haig, a nawet niesławny reżyser Uwe Boll.
Boll mieszka jednak w Niemczech, a Hadley na północy Stanów. Siłą rzeczy jego podcasty – tak jak większość podcastów w ogóle - powstają na odległość. Trudno znaleźć złoty środek pomiędzy słuchowiskiem reżyserowanym a naturalnym i „kumpelskim”, zwłaszcza gdy autorzy nie znajdują się w tym samym pomieszczeniu.
- Przy sesjach skype’owych potrzeba niezłej gimnastyki, by ustalić datę i godzinę nagrania, jak i samodyscypliny uczestników, by nie dać się porwać wszelakim „przeszkadzaczom” – wyjaśnia Piotr Gnyp.
Między innymi z tego powodu Steifer jest przeciwny nagrywaniu audycji na odległość. Taka postawa wpływa na częstotliwość, z jaką pojawiają się kolejne odcinki jego podcastu, ale mimo tego obecność wszystkich prowadzących w tym samym pokoju to podstawa.
- Nagrywanie przez Skype zabija część chemii i naturalności, jaka mnie bawi w podcastach – tłumaczy.
Niestety większości autorów nie stać na zapraszanie gości do siebie – co wynika z kolejnego poważnego problemu związanego z podcastami.
Problem 3: to wszystko się nie opłaca
Urwany Film jest przedsięwzięciem hobbystycznym; każdy z prowadzących ma inne źródła zarobku.
- Nasze wyświetlenia i pobrania są zadowalające, ale nie wiem, czy jest w Polsce ktokolwiek, kto wyżyłby z podcastów – mówi Steifer.
Nawet realizowana w studiu radiowym Polygadka nie powstawała z myślą o pieniądzach.
- Kiedy zaczynaliśmy, w ogóle nie myślałem w kategoriach opłacalności – wyjawia Piotr Gnyp. - Wiedziałem, że to się nie opłaca finansowo. Wówczas prawie nie było smartfonów, a mało kto miał odtwarzacz mp3. Mimo wszystko chciałem to robić, żeby skrócić dystans między autorami Polygamii a odbiorcami. Słuchacze traktowali nas jak kolegów.
Ale przecież nie samym uznaniem odbiorców człowiek żyje. Nagrywanie podcastu wymaga czasu i pieniędzy – i byłoby dobrze, gdyby inwestycja się zwróciła.
Może się wydawać, że w Ameryce nie ma z tym problemu. Podcasty są popularniejsze niż kiedykolwiek, a ich zasięg nieporównywalnie większy niż w Polsce.
- Możesz żyć z robienia podcastów, ale to rzadkie przypadki – wyjaśnia Josh Hadley. - Kevin Smith czy Henry Rollins zarobią w ten sposób na chleb, ale przeciętny fan horrorów albo gość z programem o polityce szybko przekonają się, że to nie wchodzi w grę.
Teoretycznie podcast może pozyskać reklamodawców, ale według Hadleya musiałby on mieć dziesiątki tysięcy pobrań tygodniowo, aby w ogóle został przez nich zauważony. Większość firm nie odpowiada na propozycje, jeśli autor nie przedstawi im imponujących statystyk.
- Kevin Smith zarabia tysiące dolarów tygodniowo na współpracy z Fleshlight (producent zabawek erotycznych – przyp. autora); ja nie potrafię ich skłonić, żeby odpisali na mój e-mail – mówi Hadley.
W grę wchodzi też czynnik, który w Polsce wydaje się nie mieć aż tak dużego znaczenia: poprawność polityczna.
- W grę wchodzi polityka, a nawet cenzura – tłumaczy Hadley. - Jeśli chcesz być słyszanym, musisz być na iTunes. Po prostu musisz, żeby dotrzeć do masowego odbiorcy. Ale iTunes może uznać, że to, co mówisz, jest niefajne, i nałożyć na ciebie bana.
Nie bez przyczyny audycja Hadleya What The Fuck!!?? na iTunes nazywa się WTF!!??. Oryginalny tytuł nie przeszedłby cenzury. Odrzucono nawet jego złagodzoną wersję What The F*!K!!??.
- Każdy, nawet rasistowskie dupki, powinien mieć prawo przedstawiania swoich poglądów – twierdzi Hadley - ale duże platformy, takie jak iTunes czy Soundcloud, po prostu na to nie pozwalają.
Przyszłość podcastu rysuje się w ciemnych barwach?
Podcast nie jest „radiem przyszłości”. To radio teraźniejszości, które chwile świetności może mieć już za sobą.
- Mówiąc to, wyjdę pewnie na dupka, ale podcasty czeka zagłada właśnie dlatego, że każdy może je robić – twierdzi Hadley. - Nie potrzebujesz talentu, stylu, jakości... potrzebujesz tylko mikrofonu. W zalewającym rynek syfie toną programy dobrej jakości. To, że możesz robić podcast, nie znaczy, że powinieneś.
Zdaniem Hadleya podcasty nie mają już żadnej mocy. To, co niegdyś było wyjątkowe, co wykorzystywało i reprezentowało wolność wypowiedzi, stało się przyziemne, nudne i łagodne.
- Korporacjonizm zmarginalizował stojące za tym medium demokratyczne idee i zmienił podcasty w banalny nonsens – podsumowuje Hadley.
W Polsce nie jest aż tak źle, ale to nie znaczy, że rodzime audycje czeka świetlana przyszłość.
- Nie sadze, że nasze podcasty znikną, ale nie widzę dla nich dużej przyszłości – mówi Steifer. - Na pewno będą jakieś popularne tytuły, ale będą one przypominać te, które są popularne obecnie, to znaczy podcasty z wideo na YouTube.
Zdaniem autora sytuacja wiele innych gałęzi rozrywki.
- Na Zachodzie są sponsorzy i reklamodawcy, którzy motywują ludzi do starania się; do budowy i rozwoju marki. W Polsce nie ma takich perspektyw - twierdzi Steifer.
Wiele mogłoby się zmienić, gdyby za podcasting zabrał się jeden z rodzimych celebrytów i przyciągnął do medium uwagę mainstreamu, tak jak stało się to na Zachodzie. Do tego czasu jednak podcasty będą powstawać jako kaprys zwykłego człowieka – bo fajnie nagrać, jak rozmawiamy z kumplami o różnych rzeczach, i wrzucić to do sieci. A nuż komuś się spodoba.
To recepta na zabójczą stagnację.