Czy amerykańskie służby inwigilują nas za pomocą Google'a i Facebooka?
"Washington Post" twierdzi, że amerykański wywiad w ramach programu o nazwie PRISM wyciąga dane internautów wprost od dużych firm z branży IT, jak Facebook, Google, Microsoft czy Apple. Przedstawiciele władz USA i wymienionych firm zaprzeczają – ale nie do końca.
07.06.2013 | aktual.: 13.01.2022 11:35
"Washington Post" twierdzi, że amerykański wywiad w ramach programu o nazwie PRISM wyciąga dane internautów wprost od dużych firm z branży IT, jak Facebook, Google, Microsoft czy Apple. Przedstawiciele władz USA i wymienionych firm zaprzeczają – ale nie do końca.
"Nie wytrzymam! Permanentna inwigilacja! No nie wytrzymam!" - krzyczał nie bez powodu jeden z bohaterów "Seksmisji". Nam, nałogowym użytkownikom Internetu, pozostaje tylko przyłączyć się do tego okrzyku. Zwłaszcza że owa inwigilacja może sięgać głębiej, niż osobom niemającym skłonności do paranoicznych zachowań się wydaje.
PRISM, czyli kolejna nazwa, której powinniśmy się bać?
Dziś w nocy "Washington Post" opublikował artykuł na temat tajnego programu PRISM. Zdaniem gazety amerykańskie służby (FBI i NSA – Narodowa Agencja Bezpieczeństwa) pobierają zdjęcia i wszelkie możliwe dane internautów wprost z serwerów dużych firm z branży IT, z których usług korzystamy wszyscy.
"Washington Post" pierwotnie pisał, że biorą w tym udział tacy amerykańscy giganci, jak: Microsoft, Google, Yahoo, Facebook, PalTalk, YouTube, Skype, AOL i Apple. Wkrótce program ma zostać wdrożony także na Dropboksie. Skala inwigilacji jest przerażająca: tajne służby mają dostęp do e-maili, wszelkich rozmów i czatów, zdjęć, plików wideo, wszelkich naszych danych, informacji, kiedy się logowaliśmy do danego serwisu i z kim rozmawialiśmy itp.
Tak przynajmniej twierdzi źródło gazety, którym jest ponoć oficer wywiadu, mający styczność z PRISM-em i przerażony tym, co się dzieje. "WP" pisze, że program jest jednym z najważniejszych źródeł informacji rządowych agencji zajmujących się bezpieczeństwem. PRISM miał powstać za Busha i służyć początkowo do monitorowania zagranicznego ruchu w Sieci. Potem jego cele się zmieniły.
Obecnie program ma być głównym źródłem raportów przygotowywanych przez NSA i FBI dla prezydenta. Tylko w zeszłym roku na jego podstawie powstało 1477 różnych dokumentów.
Jako pierwszy miał do niego przystąpić Microsoft, a całą resztę możecie zobaczyć na schemacie poniżej. Ponoć aż 98% danych, które są wykorzystywane, pochodzi od Google'a, Microsoftu i Yahoo.
A firmy na to: niemożliwe!
Co w tych rewelacjach może być nieprawdą? Przedstawiciele amerykańskich władz mówią o licznych nieścisłościach, jakie zawierają artykuły "WP" i "The Guardian". Jakich? Tego już nie wyjaśniono. Szef amerykańskiego wywiadu James Clapper powiedział, że przede wszystkim tego typu programy nie są stworzone po to, by celowo (możliwe, że "celowo" jest tu słowem kluczem – jeśli służby nie działają "celowo", wszystko jest OK) brać na celownik jakichkolwiek amerykańskich obywateli. Czyli chodzi o zbieranie informacji o tym, co się dzieje poza granicami USA?
Wszyscy giganci IT szybko zareagowali na oskarżenia: zgodnie zaprzeczyli, że biorą udział w takim programie. Ich oświadczenia możecie znaleźć tutaj. "Washington Post" zmuszony był nieco zmienić artykuł - już nie wynika z niego, że firmy brały udział w programie PRISM świadomie.
Skoro już wiemy, co jest/może być nieprawdą, zastanówmy się, co jest prawdą. Przede wszystkim władze nie zaprzeczyły w jasny i wyraźny sposób, że program inwigilacji internautów działa. Ze słów Clappera wynika, że jak najbardziej on istnieje i możliwe, że nieświadomie (bo przecież nie "celowo") obywatele USA są jednak inwigilowani. Możliwe też, że inwigilowani są ludzie spoza USA.
W najbliższych dniach powinno wyjść na jaw jeszcze więcej – tematem zainteresuje się więcej dziennikarzy i pytania staną się coraz bardziej szczegółowe i coraz trudniejsze. Ale nawet to, co już wiemy (niemal) na pewno, ma prawo budzić przerażenie.