Google, nienawidzę cię. Jesteś rakiem wykańczającym nasz świat

Google, nienawidzę cię. Jesteś rakiem wykańczającym nasz świat

Google, nienawidzę cię. Jesteś rakiem wykańczającym nasz świat
Łukasz Michalik
12.02.2014 12:35, aktualizacja: 12.02.2014 12:46

Internet to wolność słowa i wolny rynek? Wolne żarty! W tym wszystkim najdziwniejszy jest jednak fakt, że wszelkie ograniczenia przyjmujemy potulnie i bez słowa sprzeciwu. Sami zakładamy sobie stryczek na szyję. I jesteśmy szczęśliwi, że pozwalają nam to zrobić.

Spokojnie, przyszliśmy was zniewolić

Z pozoru wszystko jest w porządku. Teoretycznie zarówno na rynku wyszukiwarek, jak i wśród serwisów społecznościowych panuje konkurencja i – również teoretycznie - nie ma przymusu, by korzystać z któregokolwiek z nich. Podobnie jak nie ma przymusu, by w ogóle korzystać z medium, o którym wiemy, że jest kontrolowane przez jedno państwo i jego służby.

Aby było jasne – nie mam pretensji do Amerykanów, że traktują Sieć jak swoje dominium. Ich prawo – to oni ją stworzyli, to ich rozwiązania stały się standardem, to dzięki amerykańskim technologiom czytacie w tej chwili te słowa. Podobnie nie mogę mieć pretensji i ich nie mam do firm, które całkowicie zdominowały Internet. Robią przecież to, co do nich należy.

To, co mnie jednak dziwi, to całkowita bierność z jaką reszta świata przyjmuje tę sytuację. Pamiętacie aferę z backdoorami w chińskim sprzęcie sieciowym? Chińska inwigilacja oburzała. Amerykańską prawie nikt się nie przejmuje.

Lepiej już było

Google i wolność słowa?
Google i wolność słowa?

Nie chodzi tu o szczeniacki bunt przeciwko mitycznemu „systemowi” czy o gniewny pochód pod czerwonymi sztandarami. Nic z tych rzeczy. Chodzi o kwestię znacznie bardziej uniwersalną, która powinna obchodzić każdego z nas – o świat, w jakim żyjemy. O wolność wypowiedzi i równość wobec prawa. Nawet nie o przyszłość, tylko o tu i teraz.

A tu i teraz jest – gdy się nad tym zastanowić – przerażające.

Bill Gates Pie in Face

Pamiętam jak przed laty każdy szanujący się, polski internauta miał dwóch wrogów. Jednym z nich – obojętnie od jakości świadczonych w konkretnym przypadku usług - była Telekomunikacja Polska, nazywana pieszczotliwie Telekomuną.

Drugim był Microsoft, czyli ówczesny symbol globalnego, wrednego monopolisty. A zarazem dyżurny obiekt narzekań użytkowników, instalujących jego oprogramowanie z kluczem licencyjnym nabazgranym na płycie marki Platinum albo Hawk.

Lata temu największym grzechem tej firmy było dołączanie do własnego systemu operacyjnego własnej przeglądarki. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak głupi żart. Coś tak błahego wywoływało oburzenie i sprzeciw?

Współczesny monopol jest znacznie groźniejszy. Jest totalny, wszechogarniający i choć jego korzenie tkwią w Internecie, to przejmuje kontrolę nad coraz liczniejszymi obszarami naszego życia.

Tym złym monopolistą jest między innymi Google.

O kogo dba Google?

Eric Schmidt i Jared Cohen - były szef Sztabu Planowania Polityki Departamentu Stanu, obecny szef think tanku Google Ideas
Eric Schmidt i Jared Cohen - były szef Sztabu Planowania Polityki Departamentu Stanu, obecny szef think tanku Google Ideas

Nie chodzi tu o irracjonalną niechęć do firmy, której się udało. Zamiast niej odczuwam zwyczajny strach, bo w praktyce wszyscy jesteśmy na łasce Google’a. A od 19 sierpnia 2004 roku, czyli od debiutu giełdowego, Google ma jedno zadanie: wszelkimi sposobami dbać o zyski swoich akcjonariuszy.

Nie twierdzę, że jest w tym coś złego. Twierdzę jednak, że w sytuacji, gdy całe gałęzie polskiej gospodarki, niezliczone firmy, rzesze moich znajomych czy w końcu ja sam jesteśmy uzależnieni od jednej korporacji, może kryć się początek zniewolenia, o jakim nie śniło się wszystkim Orwellom XX wieku razem wziętym.

Cyfrowa iluzja

Kindle - iluzja własności
Kindle - iluzja własności

Firmy – nie tylko Google - robią wiele, by to zniewolenie było jak najpełniejsze. W ciągu ostatnich lat udało się im dokonać fundamentalnej zmiany: dawniej kupowaliśmy przedmioty, teraz kupujemy licencje.

Parę lat temu aby zabrać nam kupioną książkę, komando księgarzy musiałoby sforsować nasze drzwi i porwać ją z półki. Amazon ma prościej: może zdalnie skasować z Kindle’a dowolną pozycję. Kogoś to odstraszyło od tego – skądinąd dobrego – czytnika?

Bez użycia przemocy nikt nie był w stanie pozbawić nas kolekcji muzyki, zgromadzonej na CD. Albo kolekcji filmów na DVD. Albo nawet pirackich filmów, zapełniających dysk w naszym komputerze. Teraz sprawa jest znacznie prostsza. Wystarczy wycofać album ze Spotify albo usunąć z katalogu Netfliksa. A przy okazji wyczyścić indeks Google’a, by wszelki ślad o jego istnieniu zaginął, jakby nigdy nie istniał.

Darujcie tanie nawiązanie do „Roku 1984”, ale na wieść o takich możliwościach tępienia myślozbrodni Wielki Brat osikałby sobie nogawki ze szczęścia.

Chromebook: tanio i wygodnie

Chromebook Acer C7
Chromebook Acer C7

Świetnym przykładem wspomnianych zmian są np. chromebooki, o których z cielęcym zachwytem piszą rzesze blogerów technologicznych. Choć wyglądają jak zwykłe laptopy zasadniczo się od nich różnią – są tworzone z myślą o Sieci, o udostępnianych w niej usługach i o magazynach danych, znajdujących się gdzieś daleko od użytkownika i kontrolowanych przez niego tylko iluzorycznie.

Z technicznego punktu widzenia niektóre z nich to interesujący sprzęt. Niestety, brakuje w tym wszystkim refleksji, że wraz z zakupem chromebooka kolejna cząstka naszej wolności jest wymieniana na wygodę.

Mikko Hyppönen ostrzega

Mikko Hyppönen
Mikko Hyppönen

Kilka tygodni temu odwiedził Polskę Mikko Hyppönen, uznawany za jednego z najważniejszych specjalistów od bezpieczeństwa IT na świecie. Fiński ekspert mówił rzeczy ważne, przytaczając przy okazji ciekawe dane:

Google nie jest największym producentem serwerów na świecie. Pierwsze miejsce ma Hewlett-Packard, zaraz za Packardem jest Dell. Google jest na piątej pozycji. Tylko że oni nie sprzedają żadnych serwerów, oni je produkują wyłącznie na własne potrzeby.

Internauci drugiej kategorii

Ochrona przed inwigilacją? Tylko dla Amerykanów!
Ochrona przed inwigilacją? Tylko dla Amerykanów!

Warto w tym wszystkim zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Ja czy Ty, drogi Czytelniku, w starciu z korporacją taką jak Google czy Facebook jesteśmy niczym. Jedyne, co w konfrontacji z taką firmą może dać nam jakiekolwiek szanse, są instytucje państwa i rozsądne regulacje, wymuszające na gigancie przestrzeganie elementarnych praw jednostek.

Praw, które – niezależnie od tego, co sądzimy o Unii Europejskiej – są znacznie bardziej szanowane na Starym Kontynencie, niż za Oceanem. Nie jestem entuzjastą regulacji i ingerowania państwa w gospodarkę. W niektórych kwestiach jest to jednak zło konieczne, bez którego w starciu z internetowymi monopolami stoimy na przegranej pozycji.

Korzystając z amerykańskich usług często nie zdajemy sobie sprawy, że w razie jakichkolwiek problemów swoich praw możemy dochodzić jedynie przed amerykańskim sądem. O ile w ogóle mamy jakieś prawa, bo – jak pokazała ujawniona przez Snowdena afera podsłuchowa – jakakolwiek ochrona w Internecie dotyczy wyłącznie amerykańskich obywateli.

Resztę świata można podsłuchiwać do woli. No bo co zrobią? Założą gniewny fanpejdż i napiszą na Facebooku „Fuck USA”? A niech piszą, wyciągniemy ten status przy staraniu o wizę…

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)