Korea, Arabia, Chiny, Polska... Jak władze cenzurują Internet i zamykają nam usta?
Gdyby opinię o cenzurze Sieci wyrabiać sobie wyłącznie na podstawie serwisów społecznościowych, można byłoby odnieść wrażenie, że żyjemy w czasach wyjątkowego zamordyzmu. To, co powszechnie określa się w Sieci mianem cenzury, w rzeczywistości nie ma z nią jednak wiele wspólnego. Są jednak na świecie kraje, w których cenzura Sieci jest faktem. Kto, jak i po co cenzuruje Internet?
10.12.2012 | aktual.: 10.03.2022 12:38
Gdyby opinię o cenzurze Sieci wyrabiać sobie wyłącznie na podstawie serwisów społecznościowych, można byłoby odnieść wrażenie, że żyjemy w czasach wyjątkowego zamordyzmu. To, co powszechnie określa się w Sieci mianem cenzury, w rzeczywistości nie ma z nią jednak wiele wspólnego. Są jednak na świecie kraje, w których cenzura Sieci jest faktem. Kto, jak i po co cenzuruje Internet?
Walka z piractwem to nie cenzura
Mam wrażenie, że w ostatnich miesiącach wyjątkowo często cenzurą określa się coś, co nie ma z nią wiele wspólnego. Przykładem z początku roku może być choćby sławetna ACTA – protesty przeciwko temu porozumieniu zwykle organizowano właśnie pod sztandarem walki z cenzurą.
O ile do samego porozumienia, jak również do trybu, w jakim usiłowano je wprowadzić, można mieć wiele zastrzeżeń, to podciąganie go pod próbę cenzurowania Sieci było o tyle niezgodne z prawdą, co skuteczne. Wystarczyło rzucić hasło „Precz z cenzurą!!!1” z obowiązkową jedynką na końcu, by społeczność internautów ruszyła z ochoczym protestem w obronie nie do końca swoich interesów.
No ale zostawmy niesławne porozumienie w spokoju. To już przeszłość, a od niedawna Sieć żyje innym wydarzeniem. W gniewnych artykułach z nagłówkami w stylu „ONZ przegłosowało cenzurę Internetu!” można od niedawna znaleźć informacje na temat szczytu ITU i podjętych na nim decyzji. Tak jak w przypadku ACTA decyzje ITU budzą kontrowersje, ale nie oznaczają wprowadzenia cenzury.
Walka z piractwem czy regulacje dotyczące śledzenia ruchu w Sieci nie każdemu się podobają i mogą uderzać w liczne interesy, ale nazywanie ich cenzurą to nieporozumienie. Mimo to wprowadzenie przepisów takich jak SOPA może - pośrednio - zagrozić wolności słowa w Internecie.
Co jest cenzurą?
Wracając do cenzury - trudno byłoby znaleźć kraj, w którym istnieje pełna wolność publikowania dowolnych treści. Warto jednak pamiętać, że w niektórych przypadkach (np. pornografia dziecięca, zachęcanie do zabójstwa czy propagowanie totalitaryzmu), niezależnie od przepisów prawa, istnieje społeczna akceptacja takiego zakazu. I choć publikowanie niektórych treści może wiązać się z represjami, trudno w tym przypadku mówić o cenzurze.
Zajmijmy się więc sytuacjami, w których cenzura Internetu działa według podręcznikowego wzorca: represyjna władza, nie bacząc na opinię obywateli, odgórnie filtruje treści, jakie są dla nich dostępne.
W poszukiwaniu państw, w których cenzura Sieci jest najbardziej restrykcyjna, warto spojrzeć na ranking przygotowany przez Reporterów Bez Granic, organizację monitorującą wolność słowa na całym świecie. Trzeba przy tym pamiętać, że coroczny ranking opracowywany przez tę organizację opiera się na ankietach rozsyłanych do dziennikarzy, naukowców i ludzi mediów i siłą rzeczy jest oceną subiektywną (pełną wersję aktualnego rankingu można pobrać z tej strony).
Światowi liderzy cenzury
Dla nikogo nie będzie chyba zaskoczeniem, że czołówkę niechlubnego rankingu regularnie okupują kraje, w których (może w wyjątkiem Chin i Zjednoczonych Emiratów Arabskich) prawdopodobnie nikt z nas nie chciałby mieszkać, a informacje, do jakich mają dostęp obywatele, często są dostarczane tylko przez rządzących lub przez nich filtrowane.
Skrajnym przykładem jest od niedawna Syria. 30 listopada kraj, w którym toczy się wojna domowa, na dwa dni po prostu zniknął z Sieci. 84 bloki adresów IP przydzielone Syrii w jednej chwili stały się niedostępne. Nie było możliwości przesłania do i z tego kraju przez Internet jakichkolwiek informacji, a w miejscu Syrii na internetowej mapie świata powstała biała plama.
Przykładem kraju, w którym cenzorskie działania mają bardziej usystematyzowany charakter, może być Korea Północna, w której nie sposób mówić o globalnej Sieci. Nieliczni obywatele (ok. 4 proc.) mają jedynie dostęp do Kwangmyong - intranetu oferującego podstawowe usługi, jak np. konta pocztowe, i zawierającego wyłącznie informacje zatwierdzone przez władze. Dostęp do Internetu ma jedynie najwęższe grono decydentów.
Warto przy tym zauważyć, że Korea Północna opracowała własny system operacyjny - dystrybucję Linuksa o nazwie RedStar. (Więcej informacji na jego temat oraz kilka screenów znajdziecie na tej stronie. Stąd można pobrać RedStar OS).
Korzystaj na własną odpowiedzialność
Kolejną grupę stanowią kraje, w których obywatele teoretycznie mają dostęp do Internetu, jednak część stron jest zablokowana, poczynania w Sieci są rejestrowane, a krytyka władz oznacza sankcje. Tak jest na przykład w Iranie. Ten kraj jest na tle swojego rejonu świata ewenementem - ma rozwiniętą infrastrukturę teleinformatyczną i szeroko korzysta z nowych technologii.
Mimo to, a może - pamiętając np. o Stuxnecie, właśnie z tego powodu, Iran zmierza do odcięcia się od światowego Internetu, wprowadzając krajową sieć na miarę północnokoreańskiego Kwangmyongu. Obecnie część serwisów i usług jest z terenu tego kraju nieosiągalna, a władze kontrolują nawet treści, jakie Irańczycy przesyłają sobie SMS-ami. Ostatnio przestały docierać np. te, zawierające słowo "dollar". Osoby, które ośmielą się skrytykować władze, muszą liczyć się z surowymi represjami. Przykładowo, nawołujący do pojednania z Izraelem bloger Hossein Derakhshan został skazany na 19,5 roku więzienia.
Poważne restrykcje wprowadzono również w Wietnamie, odcinając obywateli m.in. od Google'a i Facebooka. W kontekście tego ostatniego szeroko komentowano ubiegłoroczną wizytę w tym kraju Marka Zuckerberga, który spędził urlop w państwie, w którym jego serwis jest niedostępny, a komentatorzy zamieszczający w Sieci krytykę władz są karani więzieniem.
Religia w służbie cenzorów, cenzorzy w służbie religii
Odrębną grupę tworzą państwa, w których prawo, władza i religia tworzą nierozerwalny sojusz. Należą do nich m.in. Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie.
W Arabii Saudyjskiej istnieje indeks około 400 tys. adresów, niedostępnych z terenu tego kraju. Są to z reguły strony pornograficzne, związane z hazardem, narkotykami i dyskusją na temat islamu. Zablokowane są również witryny zawierające wskazówki i narzędzia pozwalające na ominięcie saudyjskich blokad.
Podobne podejście prezentują Zjednoczone Emiraty Arabskie. Ten niezwykle bogaty kraj wprowadził w listopadzie tego roku wyjątkowo restrykcyjne prawo, w świetle którego przestępstwem jest jakakolwiek krytyka władz państwowych lub islamu.
Surowe prawo, które nie zawsze działa
W nieco lepszej sytuacji są mieszkańcy krajów, w których jest wprawdzie dostęp do Internetu, ale poczynania obywateli w Sieci są pilnie śledzone, a władze starają się - z różnym skutkiem - ograniczyć dostęp do niektórych treści . Sztandarowym przykładem takich działań mogą być Chiny. Funkcjonuje tam Projekt Złota Tarcza, którego celem jest reglamentowanie i kontrola dostępu do Internetu.
Na mocy porozumienia z dostawcami usług internetowych i firmami oferującymi dostęp do Sieci zablokowany jest m.in. dostęp do niektórych serwisów (strony organizacji walczących o prawa człowieka, niektóre serwisy informacyjne czy społecznościowe), a wyniki wyszukiwania w przypadku wybranych fraz, jak np. Tiananmen (plac, na którym w latach 80. doszło do masakry studentów domagających się swobód obywatelskich), prezentują wyłącznie treści pożądane przez władze.
Co istotne, choć formalnie cenzura jest bardzo surowa, praktyka jest zupełnie odmienna. Władze nie są w stanie w pełni kontrolować społeczności liczącej ponad 380 mln internautów. Niektóre sytuacje, jak cenzura wyników Google'a czy procesy wytaczane blogerom (w tym m.in. skazanie blogerki Wang Lihong), wywołują oburzenie na całym świecie, jednak chińska cenzura nie jest ani przesadnie skuteczna (niekonsekwentne blokowanie serwisów informacyjnych), ani zbyt dotkliwa.
Władze nie są w stanie skazywać wszystkich, którzy odważyli się na krytykę, a ograniczenie dostępności Facebooka czy usług Google'a, który wycofał się z Chin w 2010 roku, ma miejsce w sytuacji, gdy większość chińskich internautów woli korzystać z lokalnych usług i serwisów.
Internetowa krytyka władz to jednak nadal zajęcie ryzykowne - mając pecha lub wywołując swoimi publikacjami duży odzew w Sieci, można skupić na sobie uwagę stróżów chińskiego prawa. W 2010 roku organizacja Amnesty International oceniała, że Chiny przodują na świecie pod względem liczby uwięzionych dziennikarzy i dysydentów skazanych za krytykę władz w Sieci.
Demokracja to brak cenzury. Orly?
Choć o różnych formach cenzury Sieci (od blokady informacyjnej, kar więzienia dla dziennikarzy i blogerów, po nieoficjalne ataki na opozycyjne strony czy represjonowanie blogerów np. pod pozorem łamania przepisów drogowych) można mówić w przypadku niemal wszystkich państw niedemokratycznych, wolność Sieci nie jest oczywista również w krajach głoszących poszanowanie demokracji.
W takim kontekście często przytaczany jest przykład Australii. Wprawdzie porównywanie australijskich ograniczeń z Erytreą czy Wietnamem, jak to próbują robić niektóre szukające taniej sensacji serwisy, jest nonsensem, ale kraj kangurów znalazł się na czarnej liście obrońców wolności słowa.
Wynika to z faktu planowanego filtrowania treści dostępnych dla australijskich internautów. W teorii dotyczy to głównie stron np. z pornografią dziecięcą. Jednak jak się okazało po odkryciu zawartości niejawnej "czarnej listy", według niejasnego klucza umieszczono na niej m.in. zwykłe strony erotyczne, niektóre hasła z Wikipedii czy np. zupełnie niewinną stronę WWW pewnego dentysty.
Cenzura w Polsce
Kontrowersji związanych z represjami za publikacje różnych treści w Sieci nie brakuje również w Polsce. Szerokim echem odbiła się akcją ABW, w której agencja powołana "do ochrony porządku konstytucyjnego Rzeczpospolitej Polskiej" zapukała o świcie do twórcy nieprzychylnej prezydentowi strony Antykomor.pl.
Wyjątkowo kuriozalny wyrok zapadł również w przypadku internauty, który na prywatnym blogu bez wulgaryzmów, obrażania czy rzucania oskarżeń krytykował panią burmistrz Mosiny, Zofię Springer. W 2011 roku sąd pierwszej instancji skazał blogera i dziennikarza lokalnej gazety na 10 miesięcy ograniczenia wolności, prace społeczne i roczny zakaz wykonywania zawodu, ale na szczęście ten kuriozalny wyrok został po apelacji uchylony.
W obu przypadkach zastosowanie znalazł wielokrotnie krytykowany artykuł 212. Kodeksu karnego, zakładający odpowiedzialność karną za zniesławienie. W praktyce, na co zwraca uwagę m.in. Europejski Trybunał Praw Człowieka, artykuł ten odgrywa rolę nieformalnej cenzury, uniemożliwiając np. krytykę władz (listę argumentów za zniesieniem tego przepisu znajdziecie m.in. na tej stronie).