Legendy RPG: Final Fantasy VII

Bohater i miecz (Fot. GameFaqs)
Bohater i miecz (Fot. GameFaqs)
Piotr Rusewicz

30.07.2012 17:00, aktual.: 10.03.2022 13:19

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Świat kocha Final Fantasy VII na tyle, że wytrzymał film, który z materiałem źródłowym miał niewiele wspólnego, oraz przeżył nieudane próby tworzenia pseudosequeli. Dlaczego? Dlaczego ta gra jest taka wielka?

Świat kocha Final Fantasy VII na tyle, że wytrzymał film, który z materiałem źródłowym miał niewiele wspólnego, oraz przeżył nieudane próby tworzenia pseudosequeli. Dlaczego? Dlaczego ta gra jest taka wielka?

Nie zgodzę się z legendarnym już artykułem Pitchforka o Final Fantasy VII. Siódma część końcowej fantazji jest przehypowana, oceniana za wysoko. Ma zbyt wysoki status w świecie gier wideo, a jej fani to często tak naprawdę fanatycy z klapkami na oczach, które nie pozwalają im zobaczyć, jak bardzo zgwałcono ten tytuł w ostatnich latach.

Co gorsza, Final Fantasy VII jest pełne dziur w fabule, idiotyzmów, ma tragicznie słabe tłumaczenie i jest dziwne. Na dodatek to gra nad wyraz łatwa, zabugowana oraz stosunkowo krótka. I nawet pisząc to wszystko, wciąż twierdzę, że to jeden z najlepszych RPG-ów swojej ery.

A little fear will control the minds of the common people

Tak naprawdę najważniejszą rzeczą w Final Fantasy VII jest klimat – połączenie cyberpunka z fantasy, które nie powtórzyło się w serii, a które dla mnie i dla milionów graczy na świecie stanowiło wyznacznik tej pozycji. Midgar, z jego totalitarnym podejściem i niesamowitymi reaktorami. Roboty i mechy, z którymi walczyliśmy. Cyberwszczepy. Korporacja Shinra kontrolująca całą planetę. Zderzenie natury z technologią i przesłanie ekologiczne.

To wszystko w połączeniu z magią, siłą miecza, materiami, czy smokami tworzyło mieszankę znacznie bardziej oryginalną od „zwykłego” cyberpunka czy nawet Shadowruna. Powiem więcej – dopóki seria nie wróci do takiej ciekawej mieszaniny, nie powstanie w niej gra bardziej doceniona od siódemki.

Final Fantasy VII to także świetna muzyka (choć z jakością było różnie) oraz „szeroki świat”, czyli spotkanie wielu graczy z trójwymiarowym, złożonym światem w 3D, który w zasadzie cieszy do dziś. System walki – trzy postacie w drużynie, ulepszone ATB będące ciekawą wypadową tur oraz szybkiego planowania, magia, summony, ataki fizyczne, przedmioty i limity – wszystko to sprawdza się wciąż przednio. Co prawda w grze brakuje większych poza Weaponami wyzwań, co jednak nie oznacza, że nie ma dobrych pojedynków. Tylko czasami trzeba je sobie samemu tworzyć.

Obraz

Do dziś dobrze trzymają się minigry, którymi pozycja była wypełniona – walka na motorze, wyścigi Chocobo, łódź podwodna etc. Były powiewem świeżości, świetnie przerywały główną zabawę i aż dziw bierze, że dziś nie widzimy podobnych rozwiązań w grach wideo. Square zdradziło, że były formą sprawdzenia umiejętności nowych pracowników i chociaż ich poziom nie jest wyrównany, to przecież sam koncept był genialny i doskonale urozmaicał grę.

Something big's going on outside, and we're all too smashed to do anything about it...

Wielka katastrofa z niebios, jaką była Jenova, nie zabrała jednak temu światu wspaniałych lokacji. Od Cosmo Canyon, które wydaje się stolicą pokoju i wiedzy, po Costa Del Sol, gdzie możemy kupić własny domek (i udekorować go tuzinem żołnierzy, którego to nigdy nie zebrałem…).  Od ulic Midgaru po spalone dawno temu Nibelheim. Lodowiec, wulkan, las, wesołe miasteczko (z muzyką, która wypala mózg) – wszystko tutaj ma swoje piękne momenty, dzięki renderowanym, fantastycznym tłom, które do dziś zjadają konkurencję.

Ani Final Fantasy VIII, ani Parasite Eve, ani Baldur’s Gate nie miały tak pięknych teł. Żadne z nich nie może się równać temu kunsztowi, łączącemu w sobie wiele gatunków, bawiącemu, pięknemu dla oka. No dobra, Chrono Cross może, ale Chrono Crossem mam nadzieję się jeszcze zająć. Chociaż gra to odmienna od Triggera, to w zasadzie równie udana. I co tutaj ukrywać – obie są lepsze od FFVII.

You are just a puppet. You have no heart and cannot feel any pain

Dziś w Final Fantasy VII zaskakuje mnie, jak w zasadzie odważna jest to gra. Gracz kieruje grupą terrorystów, których ściga światowy rząd. Walczy z zastanym ładem, buntując się przeciwko eksploracji dóbr planety. W zasadzie prowadzi to do zaniżenia poziomu życia przeciętnego mieszkańca, jednak po to, aby dłużej żyła planeta.

Często sugerowany jest tutaj gwałt. Często spotykamy nienormalnych bohaterów. Widzimy wyniki „nuklearnych katastrof”. Samobójstwa. Cloud odwiedza burdele. Umierają bohaterowie. Barmanki mają piersi większe niż Lara Croft. Całkiem nieźle jak na mainstreamową grę dla nastolatków.

Final Fantasy VII zmieniło moje podejście do gier wideo. Dzięki siostrze, która lata temu kupiła mi ją za ostatnie pieniądze pod choinkę,

dowiedziałem się o nowym gatunku, pokochałem go i otworzyłem oczy na szeroko pojętą kulturę. Polubiłem nowe rzeczy, zwichrowałem sobie mózg i tak mi już zostało. Stety lub nie.

Obraz

W Final Fantasy VII warto zagrać. Nie jest to ani najlepsze RPG, ani nawet top 3 RPG-ów na pierwsze PlayStation. Jest to gra problemowa, czasami głupia, czasami dziwna, ale jednak nad wyraz oryginalna, stworzona z sercem i pragnąca coś przekazać.

Gra, która powstała w momencie, kiedy jeszcze było miejsce na duże budżety dla tytułów mających tylko nabijać zyski. Cloud, Tifa i najpiękniejsze srebrne włosy w grach wideo to bohaterowie. To ikony. To symbole tej wielkiej i ciekawej serii, pełnej wzlotów i upadków.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania