Michael Bay robi serial postapokaliptyczny. Szkoda, że zapowiada się kiepściutko

Michael Bay robi serial postapokaliptyczny. Szkoda, że zapowiada się kiepściutko

Okładka książki "The Last Ship"
Okładka książki "The Last Ship"
Marta Wawrzyn
10.10.2012 15:59, aktualizacja: 13.01.2022 13:31

Michael Bay robi dla stacji TNT serial "The Last Ship", opowiadający o załodze niszczyciela US Navy, która przetrwała apokalipsę. Sam pomysł nie jest zły, ale pierwsze przecieki ze scenariusza zapowiadają niestety kompletną sztampę, w której dominować będą wątki rodem z telenoweli.

Michael Bay robi dla stacji TNT serial "The Last Ship", opowiadający o załodze niszczyciela US Navy, która przetrwała apokalipsę. Sam pomysł nie jest zły, ale pierwsze przecieki ze scenariusza zapowiadają niestety kompletną sztampę, w której dominować będą wątki rodem z telenoweli.

Seriale postapo, czyli takie, które dzieją się po upadku cywilizacji w wyniku jakiejś katastrofy (np. wojny nuklearnej albo epidemii), to trudna sprawa. Trzeba wymyślić fajny świat, zadbać o to, by był on nie tylko miły dla oka, ale też logiczny, zasiedlić go bohaterami, którzy są jacyś, a jednocześnie nieprzerysowani. Zwykle więc kończy się na sztampie, powielaniu tych samych pomysłów, patetycznych mowach i wielkich dramatach miłosnych, których nie powstydziłaby się porządna "telenowela produkcji polskiej".

Nawet jeśli coś na początku idzie świetnie – jak "The Walking Dead" – w końcu i tak skupia się na niespecjalnie widza interesujących dramatach osobistych bohaterów. Albo jest szybko kasowane, jak całkiem niezłe "Jericho", "Jeremiah" czy brytyjskie "Survivors".

Rozmach i wielkie nazwiska

A jak będzie z "The Last Ship", serialem Michaela Baya ("Transformers"), którego pilota zamówiła stacja TNT (to ci od "Falling Skies")? Teoretycznie wygląda to super. Scenariusz oparty będzie na książce Williama Brinkleya z 1989 roku, opowiadającej historię niszczyciela US Navy, którego załoga przetrwała koniec świata. W książce tym "końcem świata" była wojna nuklearna, w serialu będzie to tajemnicza epidemia, która zabiła większość ludzi.

Nazwiska, które stoją za tym serialem, mogą dawać nadzieję, że "The Last Ship" da radę. Producentem wykonawczym jest Bay, za kamerą zaś stanie Jonathan Mostow ("U-571", "Terminator 3", "Surogaci"). Scenariusz piszą Hank Steinberg ("Bez śladu") i Steven Kane. To naprawdę obiecujące nazwiska.

Właśnie zaczęły się castingi, w których wybrano pierwszych aktorów. Przy okazji castingów pojawił się scenariusz pilota, do którego dotarł serwis io9. To, co w nim wyczytali dziennikarze, nie napawa optymizmem. Uwaga, w dalszej części artykułu dużo SPOILERÓW!

Nudni bohaterowie, sztampowe pomysły

Przede wszystkim fatalnie prezentują się bohaterowie. Nie czytałam książki Brinkleya, nie jestem więc w stanie powiedzieć, czy to wszystko wymyślił pisarz, czy twórcy serialu. Niestety, wystarczy spojrzeć na opis bohaterów, by przestać oczekiwać cudów po produkcji Michaela Baya.

Kapitan niszczyciela (na razie rola nieobsadzona) na początku będzie starał się podwyższyć morale swojej załogi, a środkiem do tego celu będzie m.in. patetyczna mowa, w której nazwie on swoich marynarzy najodważniejszą załogą marynarki wojennej USA. Nie zapobiegnie to buntowi, a jego przywódcą będzie pierwszy oficer, który zechce wyjść na brzeg, by pomagać chorym ludziom i po prostu "wymeldować się".

Ale kapitan Chandler nie będzie chciał bawić się w pielęgniarkę, o nie. Jego misją będzie ocalenie całej ludzkości w czasach, kiedy na najwyższych szczeblach władzy w USA zapanował chaos, a porządku pilnuje milicja (tak, prądu też nie ma!). I swojej rodziny przy okazji – w jego kajucie ukrywać się będzie żona i dzieci (oczywiście...).

Załoga podzieli się na tych, którzy będą po stronie kapitana, i tych, którym bliżej będzie do pierwszego oficera. Inspirująca mowa kapitana nie pomoże w uzyskaniu konsensusu, jego ludzie będą musieli zacząć grozić śmiercią marynarzom, którzy zechcą udać się na ląd. Po stronie pierwszego oficera opowie się przywódca niewielkiej grupki Navy SEALS (w tej roli przystojniak Travis Van Winkle), znajdującej się na statku.

Komandos ten uwikłany będzie w romantyczną relację z odpowiedzialną za rozmieszczenie rakiet porucznik Jackie Makeną (Michaela McManus), kobietą piękną i dzielną, która zejdzie z nim na ląd, mimo że nie pochwala jego decyzji. Wśród załogi będzie jednak więcej kobiet – m.in. zatroskana o los swoich bliskich, którzy zostali w domu, porucznik Alisha Granderson (Christina Elmore).

Na statku nie zabraknie też pani naukowiec (na razie nieobsadzona rola), która będzie próbowała wynaleźć szczepionkę na zarazę dziesiątkującą ludzkość. Zda ona sobie szybko sprawę, że wirus pochodzi z Arktyki, gdzie leżał uśpiony przez setki tysięcy lat. Problem w tym, że doszło do globalnego ocieplenia, wieczna zmarzlina się stopiła i ptaki zaczęły rozprzestrzeniać choróbsko po całym świecie.

Tak w skrócie prezentuje się punkt wyjścia w "The Last Ship". Oczywiście, możecie tych wszystkich pomysłów bronić, w końcu dopóki nie zobaczymy, jak to wyszło, nie możemy mieć pewności, że wyszło źle.

"Revolution" wymieszane z "Last Resort"?

Wiele jest produkcji, w których można odnaleźć to, co "wymyślił" Bay. Mnie ten opis przywołuje na myśl dwie nowości tegoroczne, jedną kiepską, drugą całkiem przyzwoitą – czyli "Revolution" (o postapokaliptycznym świecie, w którym nie ma prądu) i "Last Resort" (o zbuntowanej załodze łodzi podwodnej, która stara się przetrwać, atakowana z różnych stron). O ile ten drugi ratują szalone pomysły i zgrabnie poprowadzona intryga, o tyle ten pierwszy to na razie jedna z największych porażek sezonu.

A przecież "Revolution" też tworzą wielkie nazwiska: J.J. Abrams ("Lost") i Eric Kripke ("Supernatural"). Ludzie, którzy powinni wiedzieć, jak zainteresować widza napisaną przez siebie historią. A jednak nie dają rady.

Po serialach postapokaliptycznych i science fiction zawsze oczekujemy pomysłu, wielkiej zagadki, dobrze poprowadzonej intrygi. Zwykle jednak dostajemy to, co możemy codziennie zobaczyć w "Modzie na sukces", z niewielką domieszką tajemnicy, w sosie patetyczno-patriotycznym. Ani twórcy "Revolution", ani wcześniej "Terra Novy" nie byli w stanie zainteresować mnie perypetiami bohaterów, zwłaszcza tych najmłodszych. A jednocześnie to właśnie te perypetie były głównymi wątkami.

Bay również szykuje pokaźną ilość dramatów miłosno-rodzinnych, które na razie nie wyglądają zbyt oryginalnie. Zdziwię się, jeśli "The Last Ship" będzie serialem lepszym od "Falling Skies". A pewne jest, że będziemy go za kilkanaście miesięcy oglądać (jeśli tylko pilot spodoba się stacji TNT). Kablówki rzadko kasują swoje produkcje po kilku odcinkach, będziemy więc mieli czas, by posłuchać wielkich mów kapitana oraz zagłębić się w perypetie miłosne przystojnego komandosa i ślicznej pani porucznik.

Tymczasem zobaczcie sobie hiszpański serial "Statek" ("El Barco"). Mimo że nie brak w nim fabularnych absurdów, wydaje mi się znacznie bardziej wciągający, a przede wszystkim świeższy i oryginalniejszy niż ostatnie amerykańskie propozycje z półki postapo.

Źródło: io9

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)