Royal with cheese | recenzja filmu Pozdrowienia z Paryża

Royal with cheese | recenzja filmu Pozdrowienia z Paryża

Royal with cheese | recenzja filmu Pozdrowienia z Paryża
Michał Nowak
21.02.2010 01:50

Na początek postawię samobójczą tezę, że Luc Besson utalentowanym scenarzystą jest! Wielu może się ze mną nie zgodzić, jednak w reżyserskiej karierze Pierre?a Morela już trzeci raz doszło do współpracy między tymi dwoma panami, z tą tylko różnicą, że tym razem Besson był jedynie producentem, a przy tworzeniu scenariusza miał znikomy udział, co niestety widać. Pozdrowienia z Paryża są bardzo w stylu poprzedniego filmu Morela, czyli Uprowadzonej. To, czego jednak zabrakło w jego nowym dziele, to lekkość pióra, jaką niewątpliwie Besson posiada. Mamy przez to wrażenie, że reżyser nieudolnie próbuje podrobić samego siebie.

Na początek postawię samobójczą tezę, że Luc Besson utalentowanym scenarzystą jest! Wielu może się ze mną nie zgodzić, jednak w reżyserskiej karierze Pierre?a Morela już trzeci raz doszło do współpracy między tymi dwoma panami, z tą tylko różnicą, że tym razem Besson był jedynie producentem, a przy tworzeniu scenariusza miał znikomy udział, co niestety widać. Pozdrowienia z Paryża są bardzo w stylu poprzedniego filmu Morela, czyli Uprowadzonej. To, czego jednak zabrakło w jego nowym dziele, to lekkość pióra, jaką niewątpliwie Besson posiada. Mamy przez to wrażenie, że reżyser nieudolnie próbuje podrobić samego siebie.

Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, postaram się wypunktować, co mnie najbardziej ugryzło w tym filmie. Chociaż tego nie lubię, to bez porównań do Uprowadzonej się nie obejdzie, bo jak już wspomniałem, oba tytuły mają dużo wspólnego. Nawiasem mówiąc, poprzedni obraz Morela uważam za pierwszorzędne kino akcji, nawet mimo kilku oczywistych niedociągnięć. Uprowadzona trzymała w napięciu niemal od pierwszych minut seansu, czego o Pozdrowieniach nie można już powiedzieć. Właściwie, przez pierwszy kwadrans czekamy na pojawienie się Johna Travolty, ponieważ Jonathan Rhys Meyers i Kasia Smutniak nie są w stanie zaabsorbować uwagi widzów do reszty. W końcu Travolta jest główną atrakcją tego obrazu, czego sami twórcy nie ukrywają. Charlie Wax ? bo tak się nazywa jego bohater ? to zimny profesjonalista, co krok rzucający mięchem i nie ściągający palca ze spustu. Kiedy dobiera się w duet z Jamesem Reese (Rhys Myers), wspólnie tworzą klasyczny przykład bohaterów filmów typu buddy movies. Jeden z nich jest narwanym komediantem, a drugi trzeźwo myślącym sztywniakiem. To najstarszy schemat świata, głównie kojarzony z serią Zabójcza broń, ale do dziś często eksploatowany, chociażby w ostatnim Sherlocku Holmesie. Jednak Pozdrowienia z Paryża tkwią w tym schemacie głęboko i ani przez chwilę nie starają się wyjść przed szereg, by stworzyć coś więcej.

Ta szablonowość wcale by mi nie przeszkadzała, gdyby sama akcja oferowała coś spektakularnego. Ale niestety, choć trup pada gęsto a jedna strzelanina goni drugą, to emocji w tych scenach tyle, co w szkolnej wycieczce do muzeum. Jeśli pamiętacie najsłabszy element Uprowadzonej, czyli zupełnie nierealistyczną strzelaninę pod sam koniec filmu, to możecie sobie wyobrazić, jak wygląda większość scen akcji w najnowszym obrazie Morela. Chciałoby się powiedzieć, że badassowy Travolta ratuje całość dowcipem, ale nawet na tym polu twórcy dają ciała. Wprawdzie soczyste bluzgi w wykonaniu Waxa przyprawiają o uśmiech na twarzy, ale w wielu miejscach zwyczajnie przeszarżowano. Charlie Wax z założenia ma być ?zajebisty?, jednak momentami odnosimy zupełnie odwrotne wrażenie. Czasami jego postać przywodzi na myśl zwykłego pozera, który jedynie sili się na zajebistość, choć w rzeczywistości to tylko smutny przypadek faceta przechodzącego kryzys wieku średniego. Poza tym, jest aż nadto amerykański! Ale to już przypadłość wszystkich bohaterów tego filmu ? ogólnie Amerykanin musi być rozsmakowany w hamburgerach, Francuzi piją tylko czerwone wino z kieliszka, Azjaci muszą prowadzić knajpę z chińszczyzną (ewentualnie mogą należeć do gangu, który ma *Smoka *w nazwie), a każdy Pakistańczyk, to chodzący ładunek wybuchowy. Stereotypy ścielą się gęściej od trupów!

Gdybym miał podzielić* Pozdrowienia z Paryża* na trzy akty, to powiem, że to ostatni akt najbardziej podbija poziom adrenaliny. Wtedy właśnie scenarzysta przypomina sobie, że warto byłoby zadbać o jakiś niespodziewany zwrot akcji, co też czyni. Naturalnie, nie zdradzę o co chodzi, ale wspomnę tylko, że pewna scena kolacji robi spore wrażenie (choć na pewno robiłaby jeszcze większe, gdyby wcześniej nie powstała Uprowadzona). Poza tym, mamy też bardzo ciekawy pościg na autostradzie, z jednym tylko zgrzytem ? Audi A8 Quattro ma trudności z dogonieniem starego Volvo 850... śmiech na sali.

Chociaż więcej złego niż dobrego powiedziałem, to na koniec stwierdzę przewrotnie, że jednak można spędzić na *Pozdrowieniach *dobrze czas. Po prostu *Uprowadzona *postawiła poprzeczkę dość wysoko i wcale mnie nie zdziwiło, że nie udało się jej przeskoczyć. Tym bardziej szkoda, że najnowszy film Morela poziomem stoi bliżej do jego debiutu, czyli średniej 13.Dzielnicy, do której scenariusz również pisał Besson. Wychodzi na to, że właśnie obaliłem postawioną przez siebie tezę, a Francuz nie jest znowu takim mistrzem w pisaniu skryptów. Każdemu może się noga podwinąć, a nam pozostaje czekać na morelowską Diunę. Mam nadzieję, że tym razem warto czekać.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)