Sonic: szybki jak błyskawica - recenzja. Niemożliwe, wyszła świetna adaptacja gry
Do trzydziestu ośmiu razy sztuka. Tyle właśnie mieliśmy do tej pory aktorskich adaptacji gier wideo wyprodukowanych w Hollywood. Niemal wszystkie miały ze sobą jeden wspólny mianownik - były słabe. Wreszcie doczekaliśmy się wyjątku.
Teraz swoją premierę ma "Sonic. Szybki jak błyskawica", film o niebieskim jeżu, legendarnej maskotce firmy SEGA. Każdy już zdążył powiesić na nim psy ze względu na początkowy wygląd komputerowo wygenerowanej postaci. Ostatecznie jednak po wielu miesiącach przesunięć i poprawkach powstał film, który śmiem nazwać najlepszą ekranizacją materiału z gry wideo. Tak, lepszą nawet od skądinąd niezłego "Detektywa Pikachu".
Sonic. Szybki jak błyskawica (Sonic the Hedgehog) - Zwiastun PL (Official Trailer)
Klątwa pechowych adaptacji gier przełamana. Na dobre.
Film "Sonic. Szybki jak błyskawica" od samego początku wie dokładnie, czym chce być. Nie dość, że w ekspercki sposób uderza w nutkę nostalgii, choćby złotymi pierścieniami przy logo Paramount, a później przy pokazaniu planety Sonica, to jeszcze ma dobrze pokierowane główne wątki oraz wyraziste postaci.
Tak, owszem, miewa i odtwórcze momenty, jak choćby te, które małpują legendarną, spowolnioną scenę Quicksilvera z "X-Men: przeszłość która nadejdzie", ale w żadnym stopniu nie umniejsza to samemu filmowi.
Adaptacja "Sonica" ma fenomenalne tempo i świetną, familijną otoczkę, która działa, bo w zasadzie to dwie bardzo zgrabne opowieści w jednym. Po pierwsze, to historia przyjaznego stworka z nadnaturalnymi zdolnościami, któremu jest smutno bo ciągle żyje w ukryciu, a bardzo chciałby mieć przyjaciół.
Po drugie, to także historia aspirującego gliniarza Toma Wachowskiego, któremu bardzo zależy na wybiciu się z malutkiej mieściny Green Hills do San Francisco, ale niekoniecznie rozumiejący, że to właśnie w jego rodzinnym mieście są ludzie, którzy go potrzebują i którym na nim zależy.
Te dwa główne wątki przeplatają się ze sobą, gdy nieoczekiwanie nasz niebieski futrzak z innej planety będzie musiał z Tomem współpracować, aby uciec przed złowieszczym Dr. Robotnikiem. Gra go w wybitnej formie Jim Carrey, który po prostu zdaje się mieć ubaw życia. Kradnie każdą scenę w której jest, a jego poziom upojenia samym sobą jest przezabawny.
Filmowy "Sonic" epatuje poczuciem humoru i przepełniony jest zabawnymi montażami. Ten film ma serce przez duże S, ale i jest niezwykle przyjemny od strony wizualnej, a nowy wygląd Sonica to strzał w dziesiątkę. Dzieło Jeffa Fowlera jest zarazem fenomenalnym hołdem dla samych gier wideo, takim który mógłby popełnić Spielberg w swojej szczytowej formie ze środka lat 80., ale nie ten, który nakręcił "Ready Player One".
Warto na film wybrać się i to pomimo dubbingu, którego osobiście jestem największym przeciwnikiem na świecie, nawet w filmach animowanych czy familijnych. Nawet on nie był w stanie zabić tej kolosalnej dawki frajdy, jaką emanuje adaptacja gry wideo SEGI. Filmowy "Sonic" zarówno sprawdza się jako fan-serwis dla dorosłych graczy, jak i najwyższych lotów rozrywka rodzinna, taka, na którą możemy zabrać swoje pociechy.