Strona internetowa tylko dla Żydów albo dla białych. Segregacja rasowa według Google’a

Strona internetowa tylko dla Żydów albo dla białych. Segregacja rasowa według Google’a

Zdjęcie dzieci pochodzi z serwisu Shutterstock
Zdjęcie dzieci pochodzi z serwisu Shutterstock
Łukasz Michalik
13.08.2015 08:51, aktualizacja: 10.03.2022 10:08

Związana z Google’em firma 23andMe zrywa z polityczną poprawnością: oferowana przez nią usługa pozwala na weryfikowanie internautów po rasie, kolorze skóry czy miejscu pochodzenia.

Google, medycyna i rodzinne powiązania

O tym, jak Google coraz bardziej angażuje się w ważne projekty, związane z medycyną, pisałem niedawno w artykule „Wszyscy umrzemy? Google postanowił to sprawdzić i tworzy lekarstwo na śmierć”. Warto uzupełnić nakreślony wówczas obraz o jeszcze jedną, interesującą firmę - 23andMe i pakiet jej nietypowych usług.

Anne Wojcicki
Anne Wojcicki© Fot. Plus.Google.com

Założyła ją w 2006 roku Anne Wojcicki. Nazwisko wydaje się znajome? Jeśli tak, to nie bez powodu – to siostra pierwszej kobiety, zatrudnionej przez Google’a, piastującej obecnie stanowisko szefa YouTube’a, Susan Wojcicki. A zarazem była żona współzałożyciela Google’a, Serge’a Brina.

Nazwa założonej przez Anne firmy nawiązuje do 23 par chromosomów, znajdujących się w ludzkich komórkach, a jej zadaniem było opracowanie wiarygodnej i taniej metody badania ludzkiego DNA. Początkowo chodziło o to, aby każdy zainteresowany mógł szybko i niewielkim kosztem sprawdzić ryzyko wystąpienia różnych schorzeń, poznać swoje dziedziczne cechy, a także informacje o swoich przodkach i rodzinie. Oraz – co podkreślała 23andMe w reklamach – swoje ukryte talenty.

23andMe została na początku wsparta przez Google’a oraz firmę biotechnologiczną Genentech, która – poprzez osobę Arthura D. Levinsona – powiązana jest z Apple’em, szwajcarskim koncernem farmaceutycznym Hoffmann-La Roche i zależną od Google’a spółką Calico.

Obraz
© www.23andMe.com

Wiarygodność domowych testów genetycznych

23andMe zaczęła odnosić szybkie sukcesy. Ceny dostarczanych pocztą testów spadły z początkowych 999 do 99 dolarów, a oferta cieszyła się na tyle dużym powodzeniem, że już w 2008 roku magazyn „Time” nazwał wysyłkowe testy Wynalazkiem Roku.

Błyskotliwy rozwój chwilowo zahamowała amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA), która zakwestionowała dokładność domowych testów i doprowadziła do zakazu ich sprzedaży. Z czasem testy wróciły na rynek, ale pozbawione pakietu informacji, związanych bezpośrednio ze zdrowiem. Liberalizacja stanowiska FDA nastąpiła dopiero w 2015 roku, a 23andMe zaczęła oferować swoje usługi równiez poza Stanami Zjednoczonymi.

Tak na marginesie to zabawne, że w czasach, gdy toleruje się lekarzy, przepisujących leki homeopatyczne, a wróżka może być biegłym sądowym, amerykańska, federalna instytucja zmusiła prywatną firmę do wycofania z rynku tanich testów genetycznych, tłumacząc to m.in. ich dyskusyjną wiarygodnością.

23andMe: Getting Started EU

OAuth i 23andMe, czyli dostęp na podstawie genów

Dla 23and Me Ucieczką do przodu okazało się narzędzie o nazwie OAuth. To standard, pozwalający na autoryzację danymi z jednego serwisu w innym – korzystają z niego m.in. Facebook, Twitter czy Google.

Po wprowadzeniu obsługi OAuth przez firmę Anne Wojcicki do dzieła zabrali się anonimowi programiści z GitHub, społeczności, w której kodami programów komputerowych wymienia się ponad 10 mln ludzi. Na początku tygodnia zamieścili aplikację GAC (…). Za pośrednictwem 23andMe program ten pozwala przyznawać dostęp do danych stron internetowych w oparciu o kryteria takie jak: płeć, rasa, skłonność do określonych chorób czy pochodzenie etniczne.

Aby weryfikacja działała, konieczne jest rzecz jasna wcześniejsze zrobienie sobie testu, aby dane znalazły się w bazie 23andMe. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której dostęp do jakiejś usługi będzie możliwy wyłącznie dla osób, które taki test wykonały i mogą zalogować się za pomocą GAC. Wprowadzenie GAC (Genetic Access Control) sprawia, że traci sens stary dowcip rysunkowy, opublikowany w „New Yorkerze” w 1993 roku, w którym siedzący przed komputerem psiak wyjaśnia drugiemu: „w Internecie nikt nie wie, że jesteś psem”.

Obraz
© Fot. Wikimedia Commons

Może kiedyś tak było, ale 23andMe może skutecznie zweryfikować naszą przynależność gatunkową. Przed twórcami stron i usług internetowych otwierają się tym samym nowe możliwości.

Przykładem może być np. serwis dla samotnych matek, pozwalający zalogować się wyłącznie kobietom, platforma randkowa, dobierająca partnerów tak, by ograniczyć ryzyko wystąpienia różnych chorób u dzieci, forum dla mniejszości etnicznych, strona tylko dla białych albo witryna, do której dostęp mają wyłącznie Żydzi aszkenazyjscy. Albo potomkowie cara Mikołaja II.

Segregacja rasowa XXI wieku

Możliwości jest znacznie więcej, podobnie jak wątpliwości, związanych z etycznymi aspektami takich działań. Dawno temu pisałem o Internecie, który zamiast pomagać, utrudnia wyjście z biedy i nasila nierówności (artykuł „Internet: konserwator biedy. Zabójcze skutki personalizacji”). W kontekście 23andMe i genetycznego kryterium dostępu tamten artykuł zyskuje nową wymowę, a nakreślone w nim problemy wydają się przybierać na sile.

Informacje, zapisane w naszych genach to łakomy kąsek dla niezliczonych firm, personalizujących swoje usługi i różne, widoczne w Sieci treści. Albo dla ekstremistów z Real IRA, Czarnych Panter, Ku Klux Klanu i innych tego typu organizacji. Na razie 23andMe odcina się od takich praktyk, stwierdzając jedynie, że nie odpowiada za to, co wymyślają niezależni deweloperzy.

23andMe DNA Processing Lab Video

Sądzę jednak, że możliwość profilowania użytkowników w oparciu o ich geny jest dla właścicieli różnych usług i serwisów internetowych zbyt kusząca, by po prostu ją zignorować, zwłaszcza, że liczba osób korzystających z usług 23andMe jest coraz większa – w marcu zeszłego roku było to 650 tys., obecnie ponad milion. Przewrotnie, pod tym względem Internet może wrócić do swoich początków – lat 60. i czasów, gdy np. w Stanach Zjednoczonych w najlepsze funkcjonowała segregacja rasowa.

Wprowadzenie jej – oczywiście w jakiś zawoalowany sposób - wydaje mi się tylko kwestią czasu. Jeśli można profilować użytkowników po miejscu zamieszkania, zainteresowaniach czy dochodach to wiele serwisów z pewnością chętnie dorzuci do tego kolor skóry, pochodzenie czy skłonności do różnych chorób. Zarówno etyka, jak i prawo będą miały w tym przypadku twardy orzech do zgryzienia.

W artykule wykorzystałem informacje z serwisów Fortune, Computerworld, Wyborcza, Motherboard, Github, Dziennik Internautów, Google Ventures i Wired.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)