Internet: konserwator biedy. Zabójcze skutki personalizacji
Internet często przedstawiany jest jako motor postępu, siła napędowa gospodarki i ogólnie narzędzie tworzące dobrobyt. Nie sposób temu zaprzeczyć, jednak nie zawsze się to sprawdza. Sądzę, że istnieją mechanizmy, które wręcz konserwują obszary biedy i wykluczenia.
17.12.2013 | aktual.: 17.12.2013 13:15
Pozornie równe szanse
Internet wydaje się idealnym narzędziem zasypującym podziały społeczne. Teoretycznie jest idealnym przykładem równości szans: niezależnie od tego, czy jesteśmy bogaci czy biedni, jakie mamy wykształcenie czy gdzie mieszkamy, mamy dostęp do tych samych informacji i narzędzi. I choć istnieją wyjątki w postaci paywalli czy płatnych usług, to Internet może wydawać się najbardziej egalitarnym medium.
Z pozoru rzeczywiście tak jest; w wielu przypadkach Sieć radykalnie obniżyła koszt wejścia. Chcesz robić telewizję (a raczej „telewizję”)? Nic prostszego! Liczy się pomysł, bo prostą kamerę można kupić za grosze, a YouTube daje szansę na dotarcie do milionów. Potrzebujesz wiedzy z książki dostępnej na drugim końcu świata? Coraz więcej bibliotek oferuje dostęp do zdigitalizowanych zbiorów.
Chcesz pisać? Żaden problem. Zdobywaj czytelników na blogach, wydawaj samodzielnie książki, a nawet sprzedawaj je, korzystając choćby z Amazonu. Chcesz sprzedawać rękodzieło? Również w tym wypadku Internet ułatwia zadanie: darmowy hosting, darmowy skrypt sklepu internetowego i domena w promocji za złotówkę w zupełności wystarczą, aby zacząć.
Tak wygląda teoria. Czy tak samo jest w praktyce? Niekoniecznie. Dlaczego? Idea równych szans rozbija się bowiem o dostęp do informacji. I właśnie w tym miejscu zaczyna się problem – wbrew pozorom ten dostęp nie jest równy.
Personalizacja nie zawsze pomaga
Wszystko za sprawą personalizacji. Z pozoru to coś, co ułatwia nam życie. Nie mam powodu, by narzekać na to, że gdy wpisuję w wyszukiwarkę niejednoznaczne zapytania, to ona, znając historię moich wcześniejszych wyszukiwań, lokalizację, język czy choćby system operacyjny, wyrzuci listę wyników mniej więcej dopasowanych do moich potrzeb. Gdzie tu zagrożenie?
Personalizacja, choć wygodna, może oznaczać tworzenie nowych, trudnych do pokonania podziałów. Pytając o to samo, dwie osoby otrzymują od wyszukiwarki różne odpowiedzi. Dwa różne obrazy świata i inną wiedzę.
Ostatnio dużo mówi się o cyfrowym wykluczeniu i o związanych z nim zagrożeniach. To zapewne ważny temat, ale mam wrażenie, że zupełnie bagatelizuje się problem wykluczenia związanego z nierównym dostępem do informacji i mechanizmu, który tak naprawdę wprowadza informacyjną segregację.
Nie dotyczy to wyłącznie wyszukiwania. Spójrzmy choćby na Facebooka, który przecież także przedstawia nam wybrane przez algorytm serwisu treści, na propozycje filmów z YouTube’a czy choćby na oferty prezentowane np. przez Allegro.
Aby było jasne: nie twierdzę, że jest w tym coś złego. Twierdzę natomiast, że w wybranych przypadkach może to powodować informacyjne wykluczenie niektórych osób.
Brak dobrego rozwiązania
Rzecz jasna można się przed tym bronić i wyłączyć te mechanizmy, na które mamy wpływ, jak choćby personalizację wyników wyszukiwania na podstawie historii wcześniejszych zapytań. Niektóre czynniki, np. lokalizacja, są jednak od nas niezależne, a również wpływają na to, co zobaczymy w Internecie.
Z drugiej strony warto pamiętać, że personalizacja rzeczywiście ułatwia nam życie, a jej całkowity brak spowodowałby zapewne niemałą frustrację i problemy ze znalezieniem czegokolwiek w Sieci.
Czy zatem istnieje jakiś złoty środek? Przycisk wyłączający personalizację obok przycisku „wyszukaj”? Możliwość łatwego przełączania pomiędzy spersonalizowaną i niespersonalizowaną listą wyników? Informacja, które wyniki znalazły się na liście ze względu na nasz profil, do którego odwołuje się wyszukiwarka?
Każdy z tych pomysłów ma swoje zalety i liczne wady. Który z nich ma sens? Wszystkie? A może żaden? A może najlepszym rozwiązaniem jest po prostu edukacja, dzięki której świadomość, że każdy z nas widzi Internet inaczej, stanie się powszechna?