Trójca, czyli najlepsze trylogie [top]
Pisząc ostatnio o Powrocie do przyszłości 3, wpadłem na pomysł by przyjrzeć się filmowym trylogiom. Okazało się, że całkiem sporo tego, ale większość z nich nie zasługuje na wyróżnienie. Jeszcze więcej nie można już uznać za trylogie, bo producenci nie wytrzymali i dopisali ciąg dalszy. Z tego zbioru mniej lub bardziej ciekawych trzyczęściowych serii ledwo udało mi się znaleźć dziesiątkę najlepszych.
Pisząc ostatnio o Powrocie do przyszłości 3, wpadłem na pomysł by przyjrzeć się filmowym trylogiom. Okazało się, że całkiem sporo tego, ale większość z nich nie zasługuje na wyróżnienie. Jeszcze więcej nie można już uznać za trylogie, bo producenci nie wytrzymali i dopisali ciąg dalszy. Z tego zbioru mniej lub bardziej ciekawych trzyczęściowych serii ledwo udało mi się znaleźć dziesiątkę najlepszych.
- Naga broń (Naked Gun)
Leslie Nielsen za swoich najlepszych czasów, kiedy z powodzeniem wcielał się w porucznika Franka Drebina. Równocześnie jest to kwintesencja filmowych parodii, gdy nie dominował jeszcze szaletowy humor, a zabawnych pomysłów nie brakowało. Dzisiejsze ?Movie do stóp nie dorastają ówczesnym prześmiewczym komediom.
- Matrix
Nie jestem fanatykiem pierwszego Matrixa (mimo że bez wątpienia jest najlepszą częścią), dlatego z przyjemnością ogląda mi się trylogię rodzeństwa Wachowskich jako całość. Kawał dobrego, popcornowego kina z intertekstualnością wykorzystaną do granic możliwości. Dla jednych przerost formy nad treścią, dla innych solidna rozrywka.
- Martwe zło (Evil Dead)
Sam Raimi jakiego wszyscy kochają. Kultowa rola Bruce?a Campbella. Jeśli przyjąć ?przyszłościowe? zakończenie Armii ciemności jako to podstawowe, jest to równocześnie jeden z najciekawszych finałów wśród trylogii. Ale skoro Raimi/Campbell planują czwartą odsłonę, chyba biorą pod uwagę mało efektowną wersję ?sklepową?.
- Władca Pierścieni (Lord of the Rings)
Epickie dzieło Petera Jacksona poraża swoim rozmachem przede wszystkim od strony wizualnej. Osobiście uznaję tylko wersje rozszerzone, gdyż kinowe były momentami ubogie w wątki (szczególnie część trzecia). Mimo że to monumentalne dzieła zapiera dech w piersi, czasami czuć zastoje fabularne, które wywołują niepożądany efekt nudy. Paradoksalnie film widziałem już kilka razy i jeszcze wiele seansów przede mną, gdyż wykreowany przez filmowców świat Tolkiena wciąga niczym narkotyk.
- Ojciec chrzestny (The Godfather)
Mimo że nie jestem fanem kina gangsterskiego, trudno przejść obojętnie obok dzieła Francisa Forda Coppoli. Epicka opowieść o rodzinie Corleone to przede wszystkim popis aktorski. I chociażby dla tych kreacji warto sięgnąć po kultową już trylogię. Pewnie według wielu z Was Ojciec chrzestny powinien być na pierwszym miejscu, ale jednak część trzecia odstaje od swoich dwóch wyśmienitych poprzedników, zaniżając trochę poziom.
- Gwiezdne Wojny IV-VI (Star Wars)
Sentyment bynajmniej nie odgrywa tutaj wiodącej roli. Nie znam nikogo, kto by preferował nowe Gwiezdne Wojny. Stara trylogia miała niezapomniany klimat, który niestety w prequelach został przyćmiony przez przepych efektów specjalnych. Nie mówiąc już o braku charyzmatycznych postaci pokroju Hana Solo czy Lando Calrissiana.
- Trylogia Bourne?a (Tożsamość, Krucjata, Ultimatum)
Te filmy to jak jeden wielki zastrzyk adrenaliny, prawie 6-godzinna jazda bez trzymanki, bez chwili na oddech. Mimo że historia do odkrywczych nie należy (przez co w finale można poczuć lekki niedosyt), film nadrabia w idealnie skonstruowanej fabule, która trzyma widza w napięciu od początku do końca. To nowoczesne spojrzenie na klasyczne kino sensacyjne, w którym akcja była efektowna, ale nie efekciarska.
- Powrót do przyszłości (Back to the Future)
Marty McFly i doktor Emmett Brown to niezapomniany duet dostarczający od lat niesamowitych wrażeń. Równocześnie jest to jeden z najciekawszych filmów na temat podróżowania w czasie. Czy sensowny, to już kwestia na osobną dyskusję. Ważne, że w swoim uniwersum dopracowany w każdym szczególe i świetnie zgrywający się jako zamknięta całość. Co więcej, jest to jeden z tych ponadczasowych filmów, który nie potrzebuje remake?u i ku mojej uciesze (jak również zdziwieniu) nikt nie kwapi się na żaden reboot.
Uznane przeze mnie za trylogie:
Obcy 1-3 (Alien)
Serię Alien uznaję jako zamkniętą trylogię, a że ma na siłę dorobiony ogon to już inna sprawa. Obcy ? Przebudzenie jako sympatyczny film rozrywkowy sprawdza się całkiem nieźle, jednakże kompletnie niepotrzebnie kontynuuje wątek Ripley. Jej poświęcenie w trójce było piękną symboliczną sceną i tylko żądni krwi, tfu? pieniędzy, producenci musieli wycisnąć z serii i jej postaci jeszcze więcej.
Indiana Jones (Poszukiwacze zaginionej Arki, Świątynia Zagłady, Ostatnia krucjata)
Powrót do Indiany Jonesa po prawie 20-tu latach i chęć nakręcenia filmu w starym stylu z zakończeniem rodem z kina sci-fi było strzałem w stopę. Mimo że Królestwo Kryształowej Czaszki ogląda się względnie przyjemnie, finał pozostawia gorzki niesmak. U mnie na półce stoi ładnie wydana trylogia DVD i jakoś nie śpieszy mi się, by dołączyć do niej niepasujący ogon. Niektóre filmy po prostu nie powinno się ciągnąć, a Lucas i Spielberg mają plany na kolejne odsłony?