40. lat Walkmana. To była rewolucja
01.07.2019 10:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
1 lipca 1979 roku do sprzedaży w Japonii trafił Walkman. W czasach, kiedy jedynym mobilnym źródłem dźwięku było szumiące, tranzystorowe radio na baterie, pojawienie się przenośnego sprzętu ze słuchawkami zrewolucjonizowało styl słuchania muzyki.
Chociaż przez kolejne lata na rynku pojawiło się wiele innych "przenośnych kaseciaków", Walkman od Sony był tak mocną i dominującą marką, że praktycznie na każdy odtwarzacz kasetowy mówiliśmy walkman (choć wytrawni lingwiści stosowali wymowę... "łolkmen"). Dlatego wybaczcie, że również będę stosował to uproszczenie w artykule. Nie chodzi przecież o nazewnictwo, ale o radość korzystania z muzyki na wynos.
To intymne obcowanie z muzyką miało dziesiątki zalet i parę wad. Jedną z towarzyskich niedogodności było to, że ogłuszony muzyką walkmaniarz ze słuchawkami na uszach wydawał z siebie dziwne dla otoczenia dźwięki.
Pewnego letniego wieczoru, wracając leniwym krokiem do domu, usłyszałem za plecami skandowany półgłosem tekst: "Diamentową kulą dostaniesz między oczy, piorun miliona woltów nagle do gardła skoczy...". Już zacząłem w duchu robić rachunek sumienia i zastanawiać się, czym podpadłem cechowi jubilerów-morderców i zakładowi energetycznemu, gdy wyprzedził mnie osobnik ze słuchawkami na uszach i obłędem w oczach. Po prostu razem z zespołem Lombard śpiewał jego najnowszy przebój...
Tak się nosiło
Największą i najboleśniej odczuwaną wadą większości walkmanów były zniekształcenia dźwięku przy potrząsaniu sprzętem. Z elementarnej wiedzy fizycznej wynikało, że to wpływ przeciążeń na obracające się elementy mechanizmu napędzającego kasetę, ale ta wiedza w żaden sposób nie poprawiała naszej sytuacji.
Etos wymagał, aby nosić walkmana zaczepionego w widocznym miejscu na pasku spodni. Stąd też przy każdym energiczniejszym kroku wszyscy wokaliści brzmieli jak Michał Bajor wykonujący dramatyczne vibrato. Bieganie z kasetowym walkmanem było pomysłem równie utopijnym jak restauracja, w której kelnerzy podają zupę, skacząc o tyczce. Jednym sposobem na delektowanie się muzyką było przemieszczanie się krokiem spacerowym i prowadzeniem bioder w linii prostej. Just a walk... stąd walkman.
Dopiero zaawansowane modele ze stabilizacją obrotów i mechanizmem Anti-Rolling poprawiły niewesoły los amatorów przenośnej muzyki, choć problem nigdy całkowicie nie zniknął, a walkman nie stał się "runmanem" ani "jumpmanem".
Więcej problemów
Walkmany użytkowane w polowych warunkach często odmawiały współpracy z powodu zakurzenia i zabrudzenia elementów. Kto z nas nie czyścił rolek, prowadnic i głowicy wacikiem do uszu umoczonym w kartkowym spirytusie z domowego barku? Z braku spirytusu brało się perfumy mamy, "Przemysławkę" lub denaturat. A po nocach na osiedlu było słychać szloch i złorzeczenia tych nieszczęśników, którzy użyli zmywacza do paznokci...
Wiecznym problemem walkmaniarza było zasilanie. Pierwsze modele potrzebowały aż czterech baterii paluszków, a z braku dostępu do dobrych jakościowo baterii musieliśmy się mordować z krajowymi produktami. Poza żałośnie krótkim czasem pracy polskie baterie lubiły wylewać i czasem brakowało już przekleństw, gdy trzeba było czyścić wnętrze walkmana z glutowatego elektrolitu.
W takich warunkach koszt eksploatacji walkmana przekraczał budżet niejednego melomana. Jak zbawienie przyjęliśmy modele napędzane dwoma lub jednym paluszkiem oraz pojawienie się na rynku wielokrotnych akumulatorków.
Ewolucja kasetowego walkmana obejmuje kilka etapów – wraz z rozwojem techniki sprzęt miniaturyzował się i wzbogacał o kolejne funkcje. Jednym z większych przełomów były pierwsze walkmany z autoreversem, pozwalające słuchać kasety na okrągło, bez przekładania jej "na drugą stronę".
Era miniaturyzacji
Skoro już jesteśmy przy mechanice: z radością powitałem sterowanie za pomocą elektrycznych przycisków na obudowie, które zaczęły zastępować mechaniczne klawisze. Komfort, wygoda, wysoka kultura pracy i - co najważniejsze - możliwość korzystania z pilota na kablu od słuchawek, co pozwalało wreszcie przenieść walkmana z paska do kieszeni.
Stopniowe kurczenie się obudowy do rozmiarów pudełka na kasetę również miało ogromne zalety, bo walkman przestał być klocem powodującym zwyrodnienie kręgosłupa, a stał się niewielkim, poręcznym gadżetem z coraz większymi możliwościami. Jedynym ograniczeniem była wielkość kasety i baterii, ale i to udawało się obejść za pomocą tak kuriozalnych konstrukcji jak "imadło" na kasety. Baterie zostały zastąpione przez dedykowane akumulatorki i zewnętrzne pojemniki na baterie.
Walkmany zawsze były poligonem doświadczalnym dla elektroniki. Przejmowały nie tylko rozwiązania znane ze stacjonarnego sprzętu HiFi, ale też wprowadzały zupełnie nowe technologie, przydatne w mobilnym słuchaniu muzyki. Zaawansowana redukcja szumów, korektor graficzny, funkcja wyszukiwania nagrań, cyfrowe radio, nagrywanie czy różne wyrafinowane systemy podbicia basów, konieczne przy reprodukcji dźwięku przez małe słuchawki.
W szczytowej formie kasetowy walkman był wyrafinowanym i niesamowicie zaawansowanym urządzeniem. Z dobrymi słuchawkami i analogowym dźwiękiem zapewniał doznania i jakość dźwięku niespotykaną we współczesnych cyfrowo kompresowanych nagraniach. CD-walkmanów nigdy nie polubiłem. Były za duże, zbyt delikatne i niepraktyczne. Mimo wielu nowych funkcji i dobrej jakości dźwięku nie potrafiłem się do nich przekonać. A teraz i tak rządzą empetrójki...