Artyleria bez prochu. Machiny wojenne z dawnych wieków
Artyleria nie bez powodu bywa nazywana bogiem wojny. Choć kojarzy się z hukiem dział i potężnymi eksplozjami, to stosowano ją również w czasach przed wynalezieniem broni palnej i artylerii prochowej. Dawne machiny wojenne miały zasięg przekraczający kilometr, a największe z nich miotały pociskami o wadze 1,5 tony. Jak działały?
22.02.2017 | aktual.: 22.02.2017 12:26
Skromne początki: proca i łuk
Stare legendy są pełne walecznych bohaterów, bez lęku rzucających się w wir walki. Starożytni mieli jednak więcej rozsądku, niż wynikałoby z wiekowych mitów, i korzystali również z broni, która może nie zapewniała nieśmiertelnej chwały, ale pozwalała zachować do przeciwnika bezpieczny dystans. Jaki był tego skutek? Nie szukając daleko, wystarczy przypomnieć los biblijnego Goliata.
Warto pamiętać, że dawne proce działały inaczej, niż większość współczesnych i wykorzystywały siłę odśrodkową. Działanie takiej broni pokazuje poniższy film:
Using a sling, how to.
Alternatywną bronią dystansową był łuk, wynajdywany prawdopodobnie niezależnie od siebie przez różne cywilizacje, a o skuteczności tej broni miał boleśnie przekonać się - jeśli wierzyć ślepemu poecie, w którego istnienie powątpiewają niektórzy badacze - choćby Achilles.
I choć dawne strzelanie z łuku bardzo różniło się od współczesnego łucznictwa sportowego (m.in. strzałę układano po prawej stronie), to skuteczność i prostota tej broni sprawiły, że to właśnie on, po udoskonaleniu, stał się pierwszą, dość skromną, machiną wojenną.
Gastrafetes
Łuk, zwłaszcza w rękach doświadczonego strzelca, mógł wydawać się bronią idealną. Niestety, wyszkolenie łucznika było czasochłonne, a skuteczność tego sprzętu była uzależniona m.in. od siły użytkownika.
Rozwiązanie tego problemu znaleźli starożytni Grecy około V wieku p.n.e., wymyślając gastrafetes, czyli łuk brzuszny. Było to urządzenie przypominające nieco kuszę, a nazwa wzięła się stąd, że cięciwę napinano, opierając jeden koniec gastrafetesa o ziemię, a drugi, odpowiednio wyprofilowany, o brzuch.
Mechanizm spustowy zatrzymywał naciągniętą cięciwę – należało jedynie ułożyć strzałę i czekać na sposobność do strzału. Co istotne, obsługa takiego sprzętu nie wymagała - jak w przypadku łuku - długich ćwiczeń. Z czasem pojawiły się pomysły, jak udoskonalić ten sprzęt.
Balista
Balisty były dalekimi krewnymi gastrafetesów. Przypominały wielkie kusze, jednak energia potrzebna do wystrzelenia pocisku brała się z zupełnie innego, niż w przypadku kuszy, źródła. Każde z ramion balisty umieszczano w pionowym zwoju skręconych lin lub ścięgien i to właśnie one po odpowiednim naciągnięciu ramion umożliwiały wystrzelenie pocisku.
Celność takiego sprzętu zależała w znacznej mierze od tego, czy obie wiązki lin były napięte w taki sam sposób. Sprawdzano to ciekawą metodą, przypominającą strojenie instrumentu muzycznego. Obie wiązki szarpano, porównując wydawane przez nie dźwięki, które w prawidłowo wyregulowanej baliście musiały być identyczne. Na poniższym filmie możecie zobaczyć prezentację strzelania ze sporej balisty:
Roman ballista in action, Xanten
Balista mogła miotać zarówno strzały, jak i np. kamienne kule. W zależności od jej wielkości pociski mogły ważyć od kilkudziesięciu do nawet 100 kilogramów, a zasięg machiny, w przypadku stosowania strzał, mógł sięgać jednego kilometra.
Kamienne kule mogły być wystrzeliwane na około 400 metrów. Istniało wiele odmian balist, jak np. carrobalista umieszczona na podwoziu kołowym (istnieją rzymskie źródła wskazujące, że tego typu broń służyła m.in. do walki ze słoniami) czy zbliżony do opisanego niżej skorpiona polybolos - półautomatyczna balista, mogąca wystrzelić nawet 9 pocisków na minutę.
Skorpion
Wyjątkowo morderczą i podobną do balisty bronią był skorpion, który prawdopodobnie został wynaleziony przez Greków, ale rozpowszechnił się głównie w armii rzymskiej. Z pozoru nie wydawał się szczególnie groźny, przypominał balistę w wersji mini. Co było w nim szczególnego?
Skorpion cechował się bardzo wysoką celnością - trafienie celu wielkości pojedynczego człowieka było możliwe z około 100 metrów, choć zasięg skorpiona był oczywiście większy. Zwarte formacje wroga mogły być ostrzeliwane z 200, a przy strzelaniu stromotorowym nawet z 400 metrów (niektóre źródła podają, że mogło to być nawet 800 metrów), przy czym z mniejszych odległości pocisk skorpiona przebijał tarcze czy pancerze. To jednak wciąż nie tłumaczy skuteczności tej broni. Z czego wynikała?
Scorpion Test Fire
Skorpion był jak na machinę wojenną mały i lekki, a zatem łatwy do transportu. Rzymski legion miał w wyposażeniu około 150-160 machin miotających różnymi pociskami, w tym 60 skorpionów. Każdy z nich mógł oddać strzał co 15 sekund, co oznacza, że po ustawieniu takiej broni na jakimś podwyższeniu - np. niewielkim wzgórzu, z samych tylko skorpionów rzymskie wojsko mogło wystrzeliwać w stronę przeciwnika 240 pocisków na minutę. Nietrudno wyobrazić sobie efekt takiego ostrzału zwłaszcza, jeśli skoncentrowano go na niewielkim odcinku.
Onager
Żyjący pod koniec III w p.n.e. Filon z Bizancjum to wynalazca wszechstronny: opracował m.in. listę siedmiu cudów świata i wynalazł termometr. Wsławił się również jako pomysłodawca wyjątkowo skutecznego narzędzia zniszczenia o nazwie onager, czyli dziki osioł. Choć kształt machiny zmieniał się przez wieki, jej podstawą były skręcone zwierzęce ścięgna lub liny - rozwiązanie znane z balisty, jednak w tym przypadku wiązka lin była pojedyncza i umieszczona poziomo.
Po zwolnieniu blokady ścięgna rozkręcały się, napędzając ramię, które wykonywało z reguły ćwierć obrotu w pionie i kończyło ruch uderzeniem o poprzeczną belkę. Wywoływało to z reguły wstrząs, który nazwano kopnięciem osła, co w późniejszym czasie dało nazwę tej machinie. Pod względem zasady działania onager był bliski dużej, mechanicznej procy. Tak wyglądało zastosowanie go w praktyce (na filmie onager od 0:54):
Roman Catapults
Powyższy film pokazuje onagra użytkowej wielkości. Poniżej mniejszy model, który znacznie lepiej wyjaśnia zasadę działania:
Onager był niesłychanie skuteczną bronią. Wprawionym artylerzystom pozwalał na precyzyjne celowanie, a o jego potędze świadczą statystyki - choć wiele zależało od wielkości konkretnej machiny, to istniały onagry wyrzucające 30-kilogramowe pociski na odległość ponad kilometra.
Ogień grecki
Jedną z najbardziej tajemniczych broni jest ogień grecki, w późniejszych wiekach i w udoskonalonej wersji nazywany ogniem bizantyńskim. Ta legendarna broń walnie przyczyniła się do przetrwania Cesarstwa Bizantyńskiego - przez stulecia skutecznie broniła go przed kolejnymi inwazjami Arabów. Choć ogień stosowano również na lądzie, to największa rolę odegrał jako broń pokładowa, przez wieki zapewniając przewagę cesarskiej flocie.
Ogień grecki był palną substancją, która nie dawała się ugasić wodą (istnieje również hipoteza, że zapalała się przy kontakcie z wodą morską) i, podobnie jak napalm, płonąc, przywierała do różnych powierzchni. Część składników tworzących tę groźną substancję jest znana – bazowała na ropie naftowej, wzbogaconej m.in. siarką, smołą, saletrą, żywicą i wapnem.
Kluczem do sukcesu było jednak nie tylko wynalezienie takiej substancji, ale również opracowanie urządzeń pozwalających na miotanie płonącą cieczą na odległość sięgającą, w zależności od źródeł, od 20 do 80 metrów. Prawdopodobnie był to rodzaj rurowych wyrzutni, z których ciecz wyrzucana była za pomocą tłoka lub sprężonego powietrza i podpalana umieszczoną przy wylocie pochodnią – w praktyce pod względem działania nie różniło się to od XX-wiecznych miotaczy ognia. Na poniższym filmie od 2:00 możemy zobaczyć szczegóły zrekonstruowanej broni, a od 4:14 przykład jej użycia.
Ogień grecki był również używany do wypełniania pocisków miotanych za pomocą różnego rodzaju wyrzutni. Była to zarazem broń o znaczeniu strategicznym – Bizancjum pilnie strzegło jej sekretu, a ujawnienie tajemnicy karane było śmiercią.
Trebusz
Choć większość typów machin wojennych powstała jeszcze w starożytności, to średniowieczni konstruktorzy opracowali najbardziej zaawansowaną z nich, nazywaną trebuszem. Niektóre źródła wskazują, że broń ta pochodzi z Chin. W Europie pojawiła się najprawdopodobniej w Bizancjum około VI wieku naszej ery i przez pół tysiąca lat ewoluowała, stając się przypuszczalnie najdoskonalszym przedstawicielem artylerii niewymagającej prochu.
Trebusz, podobnie jak onager, był rodzajem wielkiej procy, jednak ruch ramienia wyrzucającego pocisk następował nie za sprawą sprężystości różnych materiałów, ale dzięki przeciwwadze i grawitacji. Oś obrotu ramienia dzieliła je na dwa odcinki o nierównej długości. Na końcu krótszego znajdowała się przeciwwaga, która po zwolnieniu opadała, powodując wystrzelenie pocisku. Z czasem oprócz prostych trebuszy o nazwie biffa pojawiły się znacznie bardziej złożone machiny, w których stosowano stałe i ruchome przeciwwagi.
O rozmiarach i możliwościach tych urządzeń dobitnie świadczy fakt, że największe trebusze dysponowały przeciwwagami o wadze 26 ton! Co to oznaczało w praktyce? Choć najczęściej stosowano pociski ważące od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu kilogramów, to rekordowe trebusze miotały 1,5-tonowe głazy na odległość kilkuset metrów - to mniej więcej tak, jakby rzucać samochodami osobowymi. Na poniższym filmie zobaczycie jeden ze zrekonstruowanych trebuszy:
World Record Setting Trebuchet at Warwick Castle hurls flaming projectile!
A tu bardziej szczegółowo, jak jest skonstruowany i jak działa inny model trebusza:
Współcześni rekonstruktorzy nie budują trebuszy dorównujących największym średniowiecznym konstrukcjom, a mimo to zasięg strzału sięga nawet 800 metrów. Warto przy tym podkreślić, że pociski nie musiały być kamiennymi kulami, a poza ładunkami zapalającymi wystrzeliwano z nich np. ludzkie zwłoki. Nawet po pojawieniu się pierwszych dział trebusze przez wiele lat górowały nad artylerią prochową zasięgiem, celnością i siłą ognia.