Ćpun, szaleniec i geniusz. Powstaje kolejna ekranizacja Philipa K. Dicka!
Żyjemy w świecie Lema i Dicka. Choć dwóm panom o krótkich nazwiskach niekoniecznie spodobałaby się nasza rzeczywistość, to raczej nie byliby nią zdziwieni. Darujmy sobie jednak wyliczanie, co i kiedy przewidzieli znani pisarze – przecież nie po to tworzyli swoje ponadczasowe dzieła. Kolejne z nich zostanie niebawem sfilmowane - czas na „Człowieka z Wysokiego Zamku”!
14.02.2013 | aktual.: 13.01.2022 12:37
Żyjemy w świecie Lema i Dicka. Choć dwóm panom o krótkich nazwiskach niekoniecznie spodobałaby się nasza rzeczywistość, to raczej nie byliby nią zdziwieni. Darujmy sobie jednak wyliczanie, co i kiedy przewidzieli znani pisarze – przecież nie po to tworzyli swoje ponadczasowe dzieła. Kolejne z nich zostanie niebawem sfilmowane - czas na „Człowieka z Wysokiego Zamku”!
Literacki geniusz, czyli jak zmienić życie w piekło
Philip Kindred Dick wymyka się łatwym ocenom. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by – wzorem wielu recenzentów – zbudować pospiesznie ołtarzyk, postawić na nim odpowiednie zdjęcie i autorytatywnie stwierdzić, że Dick wielkim pisarzem był. Problem w tym, że w żaden sposób nie przybliży nam to tej wyjątkowej postaci. Bo, nie owijając w bawełnę, wielki pisarz był zarazem skończonym bucem.
Nie pierwszy i nie ostatni raz geniusz i artystyczny talent szły w parze z nieciekawą osobowością. Albo ciekawą, ale tylko dla studentów psychologii klinicznej. Bo choć oficjalny biograf amerykańskiego pisarza za wszelką cenę usiłuje oddalić od niego podejrzenia o schizofrenię, to mimo dobrych chęci nie jest w stanie zaprzeczyć innym faktom. Jak zauważył kiedyś Wojciech Orliński, Philip K. Dick miał wyjątkową zdolność do niszczenia życia kobietom, które miały pecha pokochać tonącego w długach damskiego boksera, alkoholika i ćpuna z problemami psychicznymi.
Pięciokrotnie żonaty, wystawiał uczucia swoich wybranek na ciężką próbę, wyżywając się na nich podczas napadów szału. Był również, zanim zaczął widywać Chrystusa, niezmordowanym tropicielem różnych spisków. Sztandarowym przykładem była komunistyczna organizacja o nazwie L.E.M., będąca według zgłoszonego do FBI donosu Dicka przykrywką dla grupy pisarzy zza żelaznej kurtyny.
Science fiction? To jakieś bzdury o robotach…
Z dzisiejszego punktu widzenia Philip K. Dick i fantastyka naukowa to jedność. Trudno wyobrazić sobie popkulturę bez twórczości amerykańskiego wizjonera. Nie zawsze jednak tak było. Dick miał wielkiego pecha: od lat 50. parał się jakimiś głupotami, niewartymi uwagi poważnych ludzi, czyli literaturą science fiction.
Fantastyka naukowa była niczym disco polo we współczesnej Polsce. Ludzie wprawdzie czytali, jednak prestiż takiej literatury był niewielki. Mimo to Dick przeskoczył samego siebie, a raczej gatunek, w którym tworzył. Zamiast kolejnych opowieści o podboju Kosmosu i dzielnych astronautach podążył w stronę znacznie ciekawszą, analizując nasze człowieczeństwo i to, co się z nim stanie w obliczu coraz bardziej wyrafinowanych technologii.
To również nie zjednało mu masowego odbiorcy – twórczość Dicka była po prostu zbyt hermetyczna, by szturmem zdobyć półki księgarni i bibliotek. Docenili ją za to krytycy, jednak na prawdziwą sławę pisarz musiał jeszcze trochę poczekać. Trochę, czyli tak mniej więcej do śmierci w 1982 roku.
Chcesz zarobić? Rób filmy lekkie, łatwe i przyjemne!
Tak się bowiem składa, że pod względem siły rażenia literatura była w XX wieku w odwrocie – jej dawną rolę przejęły ruchome obrazki. To właśnie kino i telewizja kształtowały postawy, wyznaczały wzorce i kreowały idoli. Losy literackiego dorobku Philipa K. Dicka są tego najlepszym przykładem. Choć jest uznawany za genialnego wizjonera i kultowego pisarza, trudno wyobrazić sobie, jak wyglądałaby ta sława, gdyby nie ekranizacje jego dzieł.
Blade Runner Trailer 2007 "The Final Cut"
Bo do tych – w przeciwieństwie choćby do pechowego Andrzeja Sapkowskiego – Dick raczej miał szczęście. Wszystko zaczęło się od powieści „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, którą Ridley Scott z rozmachem przeniósł na duży ekran. Co ciekawe, „Łowca androidów”, podobnie jak swój literacki pierwowzór, początkowo nie wzbudził entuzjazmu, a specjaliści docenili go jedynie nominacjami do Oscara za scenografię i efekty specjalne.
Przy budżecie sięgającym 28 mln dolarów film zarobił jedynie 33. Trudno się dziwić – kto chciałby badać, ile człowieka znajduje się w robocie? Tym bardziej że wcześniej można było bez takich rozterek podziwiać, jak po zdemolowaniu Gwiazdy Śmierci Imperium właśnie kontratakuje. Dla porównania, przy niewiele większym budżecie (33 mln) dzieło George’a Lucasa zarobiło ponad 538 milionów dolarów!
Sukces „Łowcy androidów” przyszedł po latach, gdy każdy mógł ten film obejrzeć ponownie u siebie w domu. Na listach najlepszych filmów wszech czasów dzieło Ridleya Scotta zaczęło pojawiać się dopiero w XXI wieku.
Verhoeven odczarowuje Dicka
Po porażce, jaką początkowo wydawał się „Łowca androidów”, filmowcy na wiele lat dali sobie spokój z twórczością Dicka – po co filmować coś, co się nie sprzedaje? Na kolejnego odważnego trzeba było czekać prawie dekadę. Śmiałkiem okazał się Paul Verhoeven – człowiek, który stertę krowiego nawozu potrafi zmienić w złoto.
TOTAL RECALL TRAILER 1990
Po sukcesie „RoboCopa” Paul mógł zaryzykować, a jak mawiała była żona Cezarego Pazury – „kto nie ryzykuje, nie pije szampana”. Brawurowy występ Sharon Stone i Arnolda Schwarzeneggera w „Pamięci absolutnej” przyniósł oszałamiający sukces.
Ekranizacja opowiadania „Przypomnimy to panu hurtowo” kosztowała 60 mln dolarów. Zarobiła 260 – na przekór krytykom, którzy kręcili nosami, przyznając filmowi marne noty. No cóż, nie po raz pierwszy i nie ostatni należy stwierdzić: darmozjady żyjące z oceniania pracy innych po prostu nie znają się na kinie.
Wiemy, co zrobisz, zanim to zrobisz
Po „Pamięci absolutnej” powstało wprawdzie kilka filmów odwołujących się do twórczości Dicka, jednak mimo niezłych budżetów przeszły bez większego echa. Wpływy z biletów nie pokryły nawet kosztów produkcji. Tak było do czasu „Raportu mniejszości”.
Minority Report Trailer
Napisanie, że „Raport mniejszości” odniósł wielki sukces, nie oddaje sedna sprawy. Bo Steven Spielberg, przekładając opowiadanie Dicka na język filmu, osiągnął coś znacznie ważniejszego niż Himalaje zielonych banknotów.
Film, który w momencie premiery wydawał się prezentować mało prawdopodobną – przynajmniej w najbliższych latach – wizję przyszłości, okazał się zadziwiająco trafnie ją przepowiadać. I nie chodzi nawet o futurystyczny wówczas, a dzisiaj raczej przestarzały interfejs, którym posługuje się Tom Cruise podczas obsługi komputera, tylko o wizję świata, w którym nasze działania można wyśledzić i przewidzieć.
Wysyp ekranizacji
Sukces „Raportu mniejszości” zapoczątkował serię mniej lub bardziej udanych filmów odwołujących się do twórczości Dicka. Już w 2003 roku na ekrany wszedł film „Zapłata”, który – moim zdaniem – w obliczu kiepskich wyników i recenzji jest chyba najbardziej niedocenionym dziełem, bazującym na dorobku słynnego pisarza.
Paycheck Trailer HQ (2003)
Za arcydzieło trudno za to uznać film „Next”, w którym przewidujący najbliższą przyszłość Nicholas Cage do spółki z Jessicą Biel próbuje uratować Los Angeles. Znacznie ciekawszymi propozycjami są za to wykonany w technice rotoskopowej „Przez ciemne zwierciadło” czy „Władcy umysłów”, w których Matt Damon i Emily Blunt stawiają czoła przeznaczeniu i walczą z tajemniczą organizacją – tym razem nie o uratowanie świata, ale o prawo do własnych uczuć.
Ostatnią, na razie, ekranizacją twórczości Philipa K. Dicka jest remake filmu Verhoevena z 1990 roku. Nowa wersja „Pamięci absolutnej” nie rozczarowuje – ma w sobie dokładnie tyle oryginału, ile trzeba, a do znanej historii wprowadza wystarczająco dużo świeżości, by odpędzić sprzed ekranu wszystkich inżynierów Mamoniów.
Czas na alternatywną wersję dziejów
Kilka lat temu w serwisach filmowych pojawiła się wzmianka o zamiarach Ridleya Scotta. Reżyser we współpracy z BBC planował wówczas nakręcenie miniserialu opartego na motywach z powieści „Człowiek z Wysokiego Zamku”. Zapowiedź wywołała nieco medialnego szumu i rozbudziła oczekiwania wielbicieli SF i kina.
Poprzeczka została zawieszona wysoko. „Człowiek z Wysokiego Zamku” to przecież jedna z najbardziej znanych powieści Philipa K. Dicka, a z drugiej strony dobre sfilmowanie równoległych światów i rzeczywistości, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową, daje nadzieję na ponadczasowe arcydzieło.
Niestety, przez kilka lat pomysł wydawał się zapomniany. Wygląda jednak na to, że cierpliwość zostanie nagrodzona. Kilka dni temu pojawiły się – w końcu – nowe informacje na temat tego projektu. Tym razem w roli partnera zamiast BBC występuje stacja telewizyjna SciFi Universal, znana poza Polską pod nazwą SyFy. Wiadomo, że produkcją zajmie się studio Ridleya Scotta Scott Free, a za scenariusz będzie odpowiadał Frank Spotnitz – scenarzysta serialu „Z Archiwum X”.
Pozostaje zatem uzbroić się w cierpliwość i poczekać – wygląda na to, że jest na co. Zmarnowanie potencjału „Człowieka z Wysokiego Zamku” byłoby po prostu filmową zbrodnią.