Cudem uniknąłem śmierci [Gadżetomaniak w podróży]
- Z żalem informujemy, że nasz pokładowy system rozrywki uległ awarii. Naprawa może potrwać do 20 minut – informuje mnie zalotnie głos stewardessy. Na razie widzę tylko restartujące się w kółko terminale. Po zapisach na ekranie wnioskuję, że całość stoi na dystrybucji Red Hat. Linuks – mruczę sobie pod nosem pełen ciepłych uczuć do tego systemu operacyjnego.
Szanse na dokończenie oglądania paru dostępnych odcinków "Brooklyn 99" spadają do zera. Korzystam z faktu, że jest jeszcze jasno i zabieram się do czytania lokalnych gazet. Na szczęście są po angielsku.
Zaczynam czytać i włos mi się jeży na głowie. Oderwany od codzienności, zajmujący się głaskaniem tygrysów, pływaniem, poznawaniem obcych kultur i realizowaniem wariackich pomysłów modowych na chwilę przestałem interesować się tym, co dzieje się na świecie. A wygląda na to, że nadciąga jakaś apokalipsa.
Na pierwszym miejscu oczywiście informacje o stanie wyjątkowym w Bangkoku. Śmieszna sprawa: byłem przypadkowo w samym środku tych protestów. Widziałem jakieś przemówienia, z których ni w ząb nic nie rozumiałem, przyglądałem się protestującym, zrobiłem parę fotek. Teraz okazuje się, że ktoś w ten tłum wrzucił wieczorem dwa granaty. Byli ranni.
Stan wyjątkowy obejmuje zakaz zgromadzeń, kontrolę komunikacji elektronicznej, aresztowania podejrzanych i godzinę policyjną. Teraz staje się jasne, dlaczego nagle hotele i salony masażu obniżyły swoje ceny o połowę. 47 krajów odradza przyjazd do Tajlandii, Singapur poważnie redukuje liczbę lotów do tego kraju.
- Na lotnisko? – pyta się mnie krawiec, oddając mi moją nową marynarkę. – Musisz wyjechać co najmniej cztery godziny wcześniej. Mogą być korki – dodaje. Sam nie jest zainteresowany protestami. Boi się, że być może wybuchnie tu kolejna komunistyczna rewolucja. Dziwnie to brzmi w salonie krawieckim na Kaoh San – turystycznym centrum. Korków oczywiście nie ma, w Warszawie po opadach śniegu są dużo większe. Z perspektywy turysty trudno zobaczyć jakieś zmiany. No może te barykady i worki z piaskiem, które widzę na jednej z ulic, dają poczucie, że faktycznie coś jest nie tak.
Przewracam stronę. W Kambodży dalej strajkują. Pamiętam, że jedna ze znajomych publicystek gdy tylko dowiedziała się, że jestem w Phnom Penh, od razu zapytała, czy wszystko ze mną OK. – Wczoraj zastrzelono tam trójkę ludzi – mówiła zaaferowana. Przejeżdżałem wtedy przez centrum, nic nie widziałem. Fakt, na każdym rogu był patrol wojska, ale poza tym życie toczyło się w najlepsze. Odbył się nawet nieudany koncert techno.
Kolejny artykuł. Moje poczucie zagrożenia znowu rośnie. Afera jak z filmu. Gdzież tam naszym politykom do tego, co dzieje się w Indiach. Na zdjęciu zadbany starszy minister i elegancka kobieta. A w tle romans, domniemane morderstwo i przedawkowanie narkotyków. Gwiazda lokalnych mediów okazała się niezbyt niedostępna dla dystyngowanego polityka. O znajomości dowiedziała się żona. Pech chciał, że kilka dni później znaleziono ją martwą w hotelu. Powód: narkotyki.
To może Wietnam? Wspominam bardzo miło ten dziwny, ale też cudowny kraj. Jest, widzę artykuł. Nagłówek głosi: "Ptasia grypa, są pierwsze ofiary". Świetnie. Do tego zaginął ranger, hodowcy ryżu strajkują, prognozy ekonomiczne z powodu stanu wyjątkowego idą w dół.
Błądzę po tej Azji już miesiąc. Nie po kurortach, tylko po wioskach, mieścinach, rozmawiam z mieszkańcami, jeżdżę z nimi autobusami po bezdrożach. Wiem, że jestem biały, wiem, że mało wiem. Ale staram się zrozumieć. Może zastany świat nie był tam rajem, ale teraz mam wrażenie, że cudem uniknąłem śmierci.
Proszę o coś mocniejszego na uspokojenie. Okazuje się, że stewardessa jest z Polski, a konkretnie z Krakowa. Zaczynamy rozmawiać. Myślę sobie, że skoro tu jest tak źle, to może chociaż u nas – w Polsce – pod płaszczykiem Unii jest jakoś lepiej.
A gdzież tam. U nas to dopiero się dzieje. Jakieś zaginione pociągi, minus 20, korupcja, afery i skandale takie, że wszyscy na całym świecie słyszeli, a my mamy się wstydzić. Ja nie słyszałem, co prawda też za bardzo się nie poczuwam, ale może powinienem posypać głowę popiołem? „Sorry, taki mamy kraj” – chciałoby się powiedzieć. I co z tego, dodać zaraz potem. Przynajmniej z oddali wygląda to całkiem zabawnie.