CYNK: przekręt doskonały. 6 mld dolarów za stronę, prowadzoną przez jedną osobę
Jak sądzicie, ile jest warta firma, które nie przynosi zysku, nie zatrudnia pracowników a na dodatek nie ma żadnego majątku? Jeśli zdrowy rozsądek podpowiada, że nie warto dać za nią ani złotówki, to jesteście w błędzie: amerykańska giełda wyceniła ją właśnie na 6 miliardów dolarów!
Kto ustala cenę?
Mądre powiedzenie głosi, że dowolny produkt jest warty tyle, ile ktoś jest gotowy za niego zapłacić. Rozsądna zasada, która sprawdza się przy zakupie rzodkiewki i tabletu przestaje jednak obowiązywać w przypadku giełdy. Nieraz zdarza się, że gdy dowiaduję się o wycenie różnych startupów, to mam wrażenie, że świat stanął na głowie.
Podawane kwoty transakcji wydłużają się o kolejne zera, analitycy z przejęciem tłumaczą, ile tych zer przybędzie w najbliższej przyszłości, a wielomiliardowe zakupy zazwyczaj i tak sprowadzają się do wymiany, jak ze starego dowcipu o bacy, który zrobił interes życia sprzedając psa za milion. Pieniędzy co prawda nie dostał, ale otrzymał za niego dwa koty, po pięćset tysięcy każdy.
Być może wykształceni finansiści oburzą się na to porównanie, ale właśnie tak widzę transakcje, w których jakiś startup zostaje kupiony, a jego właściciel zamiast gotówki otrzymuje udziały w firmie, która go kupiła.
CYNK to żyła złota?
Rzadko komentuję informacje giełdowe i nie będę udawał, że się na tym znam. Tym razem stało się jednak coś wyjątkowego – cena akcji spółki CYNK Technology w ciągu miesiąca wzrosła z 6 centów do 22 dolarów. Czym zajmuje się CYNK? Buduje kopalnie na Saturnie? Przejęło syberyjskie złoża gazu? Wymyśliło spray na globalne ocieplenie i komary?
Nic z tych rzeczy. Działalność jednoosobowego, zadłużonego na 1,5 mln dolarów przedsiębiorstwa sprowadza się do prowadzenia strony internetowej. Jest to serwis, zajmujący się sprzedażą możliwości kontaktu z celebrytami. Nie chodzi tu jednak udostępnianie numeru telefonu Angeliny Jolie czy Leny Headey, ale zazwyczaj o numer telefonu lub mail do agenta gwiazdy.
Gwiazd w serwisie jest kilkadziesiąt, dane kontaktowe kosztują po 50 dolarów, a jeśli wierzyć informacjom ze strony z częścią gwiazd nawet ktoś próbował się kontaktować. W żadnym wypadku nie mam zamiaru krytykować w tym miejscu pomysłu na biznes – jest równie dobry, jak każdy inny, a pomysłodawcy należy życzyć powodzenia.
Pompowanie spekulacyjnego balonu
W całej aferze chodzi o coś innego – o nagły, niczym nieuzasadniony wzrost wartości. A raczej uzasadniony, bo jak wykazała analiza Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC), stojący za tym wszystkim, anonimowi oszuści sztucznie wywindowali kurs udziałów firmy, rozpuszczając przy okazji plotki o podjęciu przez nią prac nad jakimś bliżej niezidentyfikowanym serwisem społecznościowym.
To wystarczyło, aby na absurdalnie drogie akcje rzuciła się rzesza naiwniaków, wierzących, że właśnie robią interes życia.
I choć ostatecznie obrót udziałami CYNK Technology został zawieszony, to cała sprawa stanowi świetny komentarz do pojawiających się nieraz w mediach doniesień o rekordowych cenach, uzyskiwanych przez różne startupy. Zapewne nie jest to regułą, ale imponujące kwoty nie muszą w żaden sposób odpowiadać ich realnej wartości.