Facebook, prywatność i kawa ze Starbucksa

Facebook, prywatność i kawa ze Starbucksa

Fot. na licencji Creative Commons; Flickr.com/by sunside
Fot. na licencji Creative Commons; Flickr.com/by sunside
Wojciech Usarzewicz
12.05.2010 13:11

Dzieje się ostatnimi czasy w sieci, oj dzieje. Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe serwisy i aplikacje online, które tylko czekają by wyrwać z naszych rąk resztki prywatności i zawładnąć naszymi duszami - takie przynajmniej wrażenie można odnieść obserwując to, co się dzieje w ostatnich tygodniach. Poczynając od problematycznego Threadsy, poprzez wielką karto-kredytową wpadkę Blippy, po zakusy Mark Zuckerberga na każdy skrawek tego, co śmiemy nazywać strefą prywatności.

Dzieje się ostatnimi czasy w sieci, oj dzieje. Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe serwisy i aplikacje online, które tylko czekają by wyrwać z naszych rąk resztki prywatności i zawładnąć naszymi duszami - takie przynajmniej wrażenie można odnieść obserwując to, co się dzieje w ostatnich tygodniach. Poczynając od problematycznego Threadsy, poprzez wielką karto-kredytową wpadkę Blippy, po zakusy Mark Zuckerberga na każdy skrawek tego, co śmiemy nazywać strefą prywatności.

A przecież prywatność nie jest wcale czymś, co cechuje człowieka. Jest to raczej nowy termin, który zaczął być stosowany w momencie, gdy coraz to nowsze media zaczęły powoli docierać do mas - w dawnych czasach nikt nie był anonimowy - czy to Jerzy zwany Wielkim, czy Franek z Za... wiadomej wsi gdzieś na Podlasiu. Wieści roznosiły się szybko i nikt nie miał o nic pretensji - prywatność stała się kwestią istotniejszą w miarę tego, jak mass media powoli wkradały się w nasze życie.

Facebook planuje wprowadzić mechanizmy geolokalizacji, a Open Graph w zamyśle pozwolić ma Starbucksowi wyświetlić na naszej lodówce reklamę swojej wyjątkowej, bowiem markowej kawy w momencie, gdy przecież wolimy zwykłą kawę z Biedronki, kwestia ochrony prywatności powraca, niczym Balrog z odmętów Morii.

A niech już Facebook doniesie Starbucksowi, że jestem uzależniony od kawy - przecie Twitter już o tym wie, ba - nawet Polski Flaker dopisał to do moich akt. Niech McDonald dowie się, że preferuję suchy chleb ponad hamburgery, którymi to wygrywa się w sądzie przedstawiając dowody na niemożność zatrucia się mięsem z powodu braku mięsa w mięsie. Czy robi mi to jakąś wielką różnicę?

Nie bardzo - te same informacje, a nawet więcej tychże posiądą moi znajomi przy wieczornym przesiadywaniu przy kuflu złotego napoju. Urząd Skarbowy wie o Tobie więcej, niż Facebook może wyciągnąć przez swoje interfejsy sieciowe. O ile informacje o tym, co właśnie kupiliśmy na Amazonie (bo zapewne było to coś innego niż Apple, a to już istotna wiedza dla speców od marketingu) czy numery kart kredytowych i transakcje tymi powinny pozostawać tajemnicą, o tyle jakim sekretem jest to, że właśnie siedzę sobie w kawiarniu na rynku Wrocławskim, pracuję na Dellu i pisze na Blomedia?

Fani Facebooka oburzają się, bowiem Facebook domyślnie prezentuje informacje "prywatne" - tymczasem Ci sami fani zapominają, że właśnie te same informacje udostępniają w realu tym samym znajomym - a także dziesiątkom innych osób, których nie znają, a które aktualnie stoją w pobliżu - odnieść można wrażenie, że nie mamy tutaj do czynienia z usilną ochroną prywatności, ale paranoją - brakuje już tylko teorii konspiracyjnych. Choć zaraz, czyż Zuckerberg nie został już okrzyknięty władcą ciemności?

A co z ostatnim graniem na emocjach? Przypominając, chcąc dezaktywować konto na Facebooku, na ekranie tejże czynności pojawiają nam się zdjęcia znajomych z przeuroczym dopiskiem "X będzie z Tobą tęsknił". Nie wierzyłem, więc kliknąłem, popatrzyłem i o mały włos a bym sobie konto dezaktywował. Albo mam potężny umysł niczym Jabba Hutt, albo znowu zrobiono aferę z niczego.

Lecz oczywiście jest i druga strona medalu...

Jak wielkim problemem może być stworzenie odpowiedniego mechanizmu, pozwalającego na kontrolę prywatności? Najwidoczniej bardzo trudnym, lub po prostu programiści Facebooka mają za małą motywację. Nie uda nam się bowiem opublikować informacji widocznej dla wszystkich, ale ukrytej przed szefem. A nasza rodzina i tak się dowiem, że popieramy ruch aborcyjny (albo i nie popieramy).

I tu właśnie znajduje się linia frontu między dwiema kwestiami - z jednej strony bowiem ciężko mówić o prywatności w sieci, skoro większość internautów publiuje wszystko jak leci bez zwracania uwagi na konsekwancje. Tymczasem druga strona - Facebook - ani myśli o stworzeniu profesjonalnych narzędzi do domyślnej ochrony tejże prywatności - jeśli bowiem tego typu ochrona działała by w sposób domyślny, nikt by nie narzekał. Dane prywatne byłyby prywatne, a kto by chciał - ten by je upubliczniał - choć i tak to robi codziennie wśród znajomnych czy w pracy.

Tymczasem dane prywatne nie są prywatne i Facebook nie widzi w tym problemu - a powinien, choćby dla czystości sumienia. I nawet, gdy cała sprawa ucichnie, jak to zwykle w tego typu kwestiach bywa, po kilku tygodniach znowu ktoś inny popełni gafę - a to Polskiemu bankowi wyciegną numery kont i hasła, albo może Nasza Klasa przypadkowo utraci kilka milionów adresów email. A może Google wpadnie na kolejny pomysł dominacji nad światem, który wycieknie - nie daj Boże - z imieniem i nazwiskiem copywritera?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)