Google Fiber, czyli Internet po amerykańsku
11.04.2013 18:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jest moim zdaniem rzeczą niemal skandaliczną, że technologia znana od kilkudziesięciu lat nie była i nie jest masowo wykorzystywana do dostarczania szarym ludziom Internetu. Mowa oczywiście o światłowodach. Google postanowił być pionierem w tej dziedzinie i w 2012 roku zaoferował wyjątkową usługę w bardzo przystępnych cenach. Oto Google Fiber.
Jest moim zdaniem rzeczą niemal skandaliczną, że technologia znana od kilkudziesięciu lat nie była i nie jest masowo wykorzystywana do dostarczania szarym ludziom Internetu. Mowa oczywiście o światłowodach. Google postanowił być pionierem w tej dziedzinie i w 2012 roku zaoferował wyjątkową usługę w bardzo przystępnych cenach. Oto Google Fiber.
Projekt zapoczątkowany w 2011 roku ma wciąż charakter eksperymentalny, choć dziś można spokojnie stwierdzić, że odniósł sukces. Okazało się, że można przeciętnym Kowalskim (Smithom) dostarczyć Internet poprzez infrastrukturę światłowodową i nie ograbić ich przy tym z połowy pensji. Co więcej, można im zaoferować taki Internet za darmo!
Google Fiber dostępny jest obecnie w Austin i Kansas. Do wyboru są trzy oferty. Pierwsza i najważniejsza to oferta środkowa, kosztująca 70 dol. za miesiąc (instalacja jest darmowa). Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że przeciętny Amerykanin zarabia kilka razy więcej niż przeciętny Polak i że taka cena jest co najmniej przystępna. Cena za co? Za 1 Gbit/s w obie strony!
Droższa opcja kosztuje 120 baksów miesięcznie i obejmuje telewizję, przestrzeń dyskową DVR w ilości 2 TB, przestrzeń dyskową dla Google Drive w ilości 1 TB (także w opcji za 70 dol.) oraz możliwość nagrywania 8 programów telewizyjnych jednocześnie (jakoś te 2 TB trzeba zapełnić...). Do tego tablet Nexus 7 za friko. Przyznacie, że mają rozmach?
No i jest jeszcze trzecia opcja. Jeżeli znajdziemy się w polu działania infrastruktury Google'a i zapłacimy 300 dol. opłaty instalacyjnej, to możemy mieć 5 Mbit/s za darmo, dożywotnio. Nie jest to Internet w trybie "warp speed", ale 5 Mbit/s za darmo piechotą nie chodzi.
Wspomniany tablet odgrywa rolę pilota i to właśnie nim obsługuje się to ultraszybkie szaleństwo (żart o "ściąganiu Internetu" staje się coraz mniej zabawny). Streaming do urządzeń przenośnych, także wyprodukowanych przez Apple'a, jest oczywiście możliwy. Wisienką na torcie jest możliwość zakupu Chromebooka za 250 dol. dla wszystkich trzech opcji.
Jak wygląda instalacja tego cuda? Po przeciągnięciu kabelka przez istniejącą infrastrukturę studzienek podjeżdża Google Van z miłym panem w środku. Pan przeciąga przewody z najbliższej studzienki do domostwa i instaluje tajemniczą skrzynkę widoczną na zdjęciu pierwszym. Następnie zakłada końcówkę światłowodu (zdjęcie drugie) i przyłącze jest gotowe (zdjęcie trzecie).
Po uporaniu się z okablowaniem wnętrza domostwa pan z Google'a odpakowuje prezenty, czyli trzy czarne urządzenia (gdy zdecydujemy się na opcję all-inclusive) widoczne na zdjęciu poniżej. Wszystko jest elegancko zapakowane i dostarczone wraz z bogatą dokumentacją.
Po uporaniu się z przyłączeniem nowych gadżetów można zobaczyć efekt końcowy, czyli małą wieżę składającą się z maksymalnie trzech urządzeń. Dwie skrzynki z niebieskimi diodami to Network Box oraz Storage Box. Na samej górze znajduje się tuner telewizyjny, który można podłączyć do odbiornika za pomocą złącza HDMI (oraz SPDIF, który zasili zestaw głośnikowy sygnałem 7.1).
Jak szybki jest Google Fiber w praktyce? Piekielnie szybki! Jest tak szybki, że wąskim gardłem dla instalacji staje się Wi-Fi, które w standardzie 802.11n zadusi łącze prawie w połowie (600 Mbit/s). Ratunkiem może być standard IEEE 802.11ac, ale jakie urządzenia z tego korzystają...
Co sprawia, że na Google Fiber patrzę z nadzieją? Chciwość Google'a. Skoro jego model biznesowy zakłada, że można zarobić na udostępnianiu Internetu światłowodem przy takich stawkach, to znaczy, że kraje Trzeciego Świata (Europa) będą mogły wkroczyć w tę erę hmm... niedługo. Tymczasem męczmy się z miedziakami i ADSL-em i módlmy się o relatywną bliskość centrali do naszego domostwa. O szczęściarzach kablówkowych z zazdrości nie wspominam.