HBO Go. Dlaczego mamy fake newsy? Dokument "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" niemal całą winę zrzuca na Trumpa
"Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" to film, który próbuje wyjaśnić temat fałszywych informacji. Problem w tym, że nie rozjaśnia problemu, tylko czyni sprawę jeszcze bardziej zagadkową.
29.03.2020 17:09
Dokument "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" wyjaśnia kwestię zapowiedzianą w tytule - przez istnienie fałszywych informacji rozprzestrzenianych w sieci ponosimy olbrzymie konsekwencje. Autorzy przedstawiają kilka wydarzeń, na które wpływ miały zmyślone, często krzywdzące wiadomości.
Jedną z nich jest afera PizzaGate. Część użytkowników Reddita na podstawie wycieku maili ze sztabu Hillary Clinton ubzdurała sobie, że w pizzerii Comet działa pedofilska szajka. Restauracyjny biznes miał być tylko przykrywką do krzywdzenia dzieci. Skąd takie podejrzenia? W mailach, które ujrzały światło dzienne, było dużo odniesień do pizzy. Według twórców teorii spiskowej był to specjalny szyfr służący do "zamawiania" ofiar.
After Truth: Disinformation and the Cost of Fake News (2020) | Official Trailer | HBO
Setki wyzwisk i gróźb pod adresem właścicieli restauracji to jedno. W końcu do Comet wkroczył uzbrojony w karabin mężczyzna, który chciał odnaleźć i wyswobodzić rzekomo porwane ofiary. Gdy na własne oczy przekonał się, że pedofilska szajka to wymysł, opuścił restaurację, oddając się w ręce policji. Łatwo jednak sobie wyobrazić, że w tej historii szczęśliwego zakończenia nie ma, bo nerwowy "wyzwoliciel" pociąga za spust. A wszystko dlatego, że ktoś napisał bzdurę w sieci.
Inną przejmującą historią jest opowieść o tym, jak rodzina zmarłego Setha Richa, pracownika demokratów, musiała zmagać się z krążącymi fake newsami dotyczącymi jego śmierci. Niektórzy w niewyjaśnionym zabójstwie nie doszukiwali się podłoża rabunkowego, tylko uważali, że Rich współpracował z WikiLeaks, a morderstwo mieli zlecić sami demokraci.
Nie byłoby fake newsów, gdyby nie Trump?
Oglądając dokument "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" nie ma się jednak wyłącznie wrażenia, jak niebezpieczne i groźne są fake newsy, bo rzeczywiście wpływają na ludzkie życie. Film dostępny na HBO Go to kolejny materiał, którego przesłanie brzmi: fake newsy są złe, bo wierzą w nie prawicowcy, a dzięki fałszywym informacjom Donald Trump wygrał wybory.
Donald Trump występuje w filmie wielokrotnie. Przedstawiony jest jako główny szerzyciel fake newsów. Trudno, żeby było inaczej, skoro w ciągu roku prezydentury został przyłapany na mówieniu nieprawdy ponad 2 tys. razy. Spłycenie problemu do jednego polityka, jedynie króciutko wspominając o działaniach Rosji, czy odpowiedzialności internetowych platform to bardzo ryzykowne zjawisko.
Tym bardziej że "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" nie jest pierwszym dokumentem na temat fałszywych informacji, który sprowadza temat do Donalda Trumpa. Wcześniej podobny morał płynął z dokumentu o aferze Cambridge Analytica, który w ubiegłym roku pojawił się na Netfliksie.
Niby autorzy "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" pokazują, że problem dotyczy całej amerykańskiej polityki. Dowodem na to miały być wybory w jednym ze stanów, gdzie rywalizowało ze sobą dwóch kandydatów republikanów i demokratów. Sztab tego drugiego bez jego wiedzy postanowił sięgnąć po fake newsy, by ośmieszyć wyborców głosujących na reprezentanta republikanów. W tym celu stworzono fałszywych wyborców, którzy głosili absurdalne pomysły, w stylu konieczność powrotu do prohibicji.
Odpowiedzialnym za kampanię chodziło o to, by racjonalni wyborcy stwierdzili, że nie mogą zagłosować na kogoś, kogo popierają szaleńcy. Taki był zamysł. Reżyser z niepokojem pokazuje, że polityka jest tak brudna, że wszyscy sięgają po fake newsy. Przyznajmy jednak sami - tworzenie fałszywych wyborców a wymyślanie informacji o szajce pedofilów, przez którą uzbrojony mężczyzna wchodzi do restauracji, to nie ta sama strona medalu.
Ewidentnie widać, kto gra nieczysto i kogo należy się obawiać. Nawet jeżeli ostrzeżenie jest słuszne, to raczej twórcy dokumentów nie powinni zamykać się na kwestiach politycznych.
Jeden winny wystarczy
Fake newsy dotyczą globalnego ocieplenia, szczepionek, koronawirusa, Brexitu. Wiele wskazuje na to, że za sporą częścią z nich stoją Rosjanie, którzy przeznaczają na manipulację w sieci olbrzymie pieniądze. Kiedy widzę, że kolejny dokument stara się mnie przekonać, że wszystko zaczyna się i kończy na Donaldzie Trumpie, mam wrażenie, że ktoś chce mnie wciągnąć w swoje gierki.
To olbrzymie zagrożenie. W końcu oglądając "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" mogę pomyśleć: uff, problem mnie nie dotyczy. Nie głosuję na skrajną prawicę, nie oglądam filmów z żółtymi napisami, czytam "opozycyjną" prasę. Jestem bezpieczny, nie dam się nabrać.
Tymczasem w Polsce nie brakuje przykładów na to, jak znani i wykształceni ludzie wpadają w pułapkę fake newsów. Siedzenie w bańce z osobami o tych samych poglądach jest równie niebezpieczne. Fałszywe informacje mogą być dziś tak skrojone i zaawansowane, że potrzeba czasu i solidnej weryfikacji, by je zdementować. Ale dokumenty o fake newsach wam tego nie powiedzą. Póki nie lubicie Trumpa i oglądacie CNN będzie dobrze.
Dokumenty nie krzywdzą Facebooka
Zastanawiające jest to, że podobnie jak twórcy dokumentu o Cambridge Analytica, tak i autorzy "Postprawda: dezinformacja i koszt fake newsów" ledwie wspominają o odpowiedzialności Facebooka, a o innych platformach wręcz zapominają. W 90-minutowym dokumencie o serwisie Zuckerberga było ok. 15 minut.
Padły mocne oskarżenia - że na Facebooku fake newsy mają się dobrze, że Zuckerberg nic z nimi nie robi, że być może nie jest nawet świadomy zagrożenia. Wskazano winnego, ale co dalej? Specjaliści wypowiadający się w dokumencie nie wiedzą. Stwierdzają, że dopóki Facebook czegoś nie zrobi, mamy przechlapane. Jesteśmy w tym momencie zdani na łaskę społecznościowego giganta. A teraz wróćmy do Trumpa - mówią.
Tyle że to państwa powinny naciskać na Facebooka i domagać się konkretnego działania. Wspomniane przeze mnie dokumenty dobrze pokazują, że właśnie zabrakło ingerencji polityków. Facebook i inne technologiczne spółki nie mogą być bezkarne, należy od nich wymagać. Powoli się to zmienia, czego dowodem są coraz częstsze kary, ale droga jest jeszcze daleka.
Możemy tylko gdybać, dlaczego internetowe platformy - a nie zapominajmy, gdzie dokumenty o fake newsach są publikowane - nie domagają się nacisku i mocniejszej kontroli ze strony państw (np. zmuszania do szybszego usuwania kłamliwych treści).
Rzucono Facebooka na pożarcie, jako głównego złego, domagając się, żeby doprowadził się do porządku. Wiedząc, że jeśli państwa zaczęłyby dociskać Facebooka, może nie spodobałby im się fakt, że również innym technologicznym korporacjom pozwala się na zbyt wiele?
Na razie dokumentami o fałszywych informacjach jestem rozczarowany. Nie wyjaśniają problemu, za to ewidentnie próbują coś ugrać. To bardzo niebezpieczna sytuacja, podobnie jak same fake newsy.