Historia pewnej marynarki
Dokładnie trzy lata zajęło mi zrealizowanie tego pomysłu. Czyli – wziąć najbardziej kanoniczną bluzę dresową, oderwać od niej rękawy i wszyć do eleganckiej marynarki. Design wydawałoby się prosty, ale zawsze na drodze stawało mi coś… A to nie było odpowiedniej marynarki w ciuchlandzie, a to akurat bluz nie było czy w końcu cała zabawa robiła się za droga. Musiałem wyjechać do Tajlandii, żeby się udało.
Khao San to jedna z ulic turystycznej części Bangkoku. Są tam dziesiątki barów, salonów z tatuażem, sklepów z tanimi ciuchami, straganów z bransoletkami i naganiacze pracujący dla krawców.
Zaczepiają prawie każdego pokazując katalog Bossa i wołając – hej mister, niska cena, markowy garnitur, chodź! Po kilku odmowach w końcu stwierdziłem – czemu w zasadzie nie – i za jednym z nich poszedłem.
Oj ciężko było krawcom zrozumieć mój koncept. Chcieli go ugrzecznić, sami uszyć rękawy czy też podbijali cenę mówiąc, że to niemożliwe. W końcu jeden z nich, bodajże czwarty czy piąty w kolejce zgodził się na mój plan i podał sensowną cenę. Ustaliliśmy, że to ja wybieram bluzę, on robi resztę.
Nie byłem pewien efektu. Pomysł był na tyle zwariowany, że liczyłem się z możliwością porażki. Ale za 200zł warto było zaryzykować. Efekt możecie zobaczyć powyżej. Mi się podoba BARDZO. Krawiec również był niesamowicie dumny ze swojego dzieła.
A droga powrotna do hotelu to było dopiero coś. Zatrzymał mnie dosłownie KAŻDY krawiec na Khao San z pytaniem gdzie to kupiłem i za ile. Gdy mówiłem, że to uszyte na zamówienie od razu pytali u kogo. Badali materiał i sposób uszycia. Przez chwilę stałem się atrakcją dla tubylców.
Jeżeli więc zobaczycie więc taki design, to wiedzcie, że byłem pierwszy. A co!
PS Spodnie też zamówiłem i też nie są do końca normalne. Jak przyjdą, to też się pochwalę.