Kącik technofoba [cz. 5]: Książka czy e‑book?
Prawdopodobnie większość z Was, czyli pewnie około 8% ;), kocha książki i nie wyobraża sobie bez nich życia. Czy e-booki są w stanie zastąpić papierową książkę i podtrzymać tę emocjonalną więź, która łączy nas z domową biblioteczką?
25.10.2011 15:23
Prawdopodobnie większość z Was, czyli pewnie około 8% ;), kocha książki i nie wyobraża sobie bez nich życia. Czy e-booki są w stanie zastąpić papierową książkę i podtrzymać tę emocjonalną więź, która łączy nas z domową biblioteczką?
W dzieciństwie i młodości, które przypadały mniej więcej na czasy, gdy papier chińskiego pochodzenia zaczął wypierać rodzime cielęce skóry, pochłaniałem średnio książkę dziennie. Jako mól książkowy z zamiłowania i przekorny krytyk wszelkich zbędnych technologii powinienem zapewne z definicji stać się przeciwnikiem e-booków i e-readerów. Sprawa jednak nie jest taka prosta...
Mimo honorowej i zaszczytnej pylicy nabytej od papierowego kurzu zupełnie nie przeszkadza mi nowoczesna forma publikacji książek. Za bardzo zależy mi na tym, aby słowo pisane było powszechne, dostępne i byśmy nie zatracili umiejętności czytania, choćby i z ekranu. Mam jednak wobec e-booków wymagania, których będę bronił jak Wołodyjowski Kamieńca Podolskiego... no, może z pominięciem wiadomego finału :)
Wielką zaletą tradycyjnej książki jest dla mnie jej fizyczność – możliwość obcowania z papierem, zapachem farby drukarskiej, fakturą oprawy. Możliwość sunięcia opuszkami palców po rzędach grzbietów, grubość i ciężar woluminów – to coś, czego trudno się wyrzec, dodatkowa atrakcja, a równocześnie wada, którą z czułością przeklinam za każdym razem, gdy kolejna przeprowadzka zmusza mnie do transportu dziesiątków kilogramów książek. W takich chwilach doceniam zalety e-booków i chętnie wycałowałbym z dubeltówki każdego producenta e-readerów, jaki by się nawinął (po czym zagnał go do dźwigania), ale mimo tego przywiązanie do papierzysk jest u mnie nieuleczalne.
Wizytując znajomych, w pierwszej kolejności przysysam się do księgozbioru (jeśli istnieje). Jest to zachowanie odbierane jako wyraz uznania dla erudycji gospodarza. Wyjątkiem są biblioteczki złożone z zakupionych na metry, zakurzonych wydań klasyków literatury w bordowej oprawie ze złotymi tłoczeniami. Do takich zbiorów się nie zbliżam :) Wyobraźcie sobie jednak sytuację, gdy zamiast troskliwie ważyć w dłoni wydobyte z szeregu książki i studiować notki na oprawach, gość rzuca się buszować po komputerze gospodarza w poszukiwaniu e-booków albo przekopuje mu e-reader... Może jednak warto mieć biblioteczkę :)
Książka w swej tradycyjnej formie ma podstawową zaletę – trwałość i niezależność od źródeł zasilania. Nie znika. Można ją bez obaw wziąć na bezludną wyspę. Z kolei e-reader (o nich za chwilę) daje możliwość noszenia ze sobą całego księgozbioru bez nadwerężania kręgosłupa. Książka świadczy o właścicielu, nadaje mu inteligencki look :) Czytnik w miejscu publicznym czyni z nas co najwyżej gadżeciarza... I co tu wybrać?
Jeśli już zdecydujemy się na książkę w formie elektronicznej, to warto zapewnić sobie komfort porównywalny z wersją papierową. A czytać e-booki obecnie da się na prawie wszystkim – począwszy od komputerów i smartfonów, poprzez tablety, aż po czytniki z e-papierem. I jak to w życiu bywa – najlepszy okazuje się zazwyczaj produkt specjalizowany. Taki, który – może z wyjątkiem konieczności rezygnacji z przewracania stron poślinionym paluchem – pozwala na długie, wygodne i zdrowe dla oczu cieszenie się książką.
Nigdy, przenigdy na dajcie się skusić na kolorowy, migoczący, podświetlany ekran LCD. Argumenty, że można go czytać w ciemności, możecie sobie schować do futerału na okulary. Nic tak nie masakruje oczu jak migoczący w całkowitej ciemności ekran. Czytanie, aby oślepnąć i nie móc czytać, to kiepska perspektywa. Tylko e-papier, który zastyga w cierpliwym oczekiwaniu na przeczytanie, daje komfort porównywalny z tradycyjnym papierem.
Gdy mowa o czytaniu po ciemku, zawsze przychodzi mi na myśl świecenie latarką pod kołdrą, jak to robiłem w dawnych czasach, gdy po obowiązkowym zgaszeniu światła nie mogłem wytrzymać z ciekawości, jak skończy się książka. Z reguły szybciej kończyły się baterie w latarce... Mam wrażenie, że obecnie jesteśmy skłonni zarywać noce z bardziej prozaicznych powodów :)
Jeśli zależy nam na obcowaniu wyłącznie ze słowem, a nie z fikuśnymi animacjami obracanych kartek i ruchomymi obrazkami, wybierzmy zwykły czytnik z e-papierem, który nie męczy oczu i przeżyje wiele dni czytania. Żaden laptop, tablet czy smartfon z mierzonym na godziny czasem pracy nie wystarczy nawet na podróż z Poznania do Krakowa, wraz z przymusowym postojem w dzikich polach po awarii trakcji. Wiem, co piszę, byłem w tym pociągu... Nic tak nie wkurza jak netbook umierający na kilkadziesiąt stron przed zakończeniem książki.
E-readery mają wiele zalet – są poręczne, mało ważą, mają regulowaną wielkość czcionki, czasem możliwość robienia notatek, czego na tradycyjnej książce nie wypada czynić, łatwość wyszukiwania informacji i inne udogodnienia – ale też parę niedogodności. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek spociła mi się dłoń podczas trzymania papierowej książki, choćby nawet fabuła traktowała o przygodach Jamesa Bonda na planecie nimfomanek przy temperaturze 35 stopni. Natomiast e-reader potrafi się ślizgać w dłoni nawet przy lekturze dorocznego sprawozdania spółki węglowej. Szklano-metalowo-plastikowy czytnik to nie jest przyjemny materiał do kilkugodzinnego kontaktu z palcami. Ha! Zawsze można go wsadzić w jakiś futerał :)
Dostępność e-booków bez wychodzenia z domu kusi każdego, kto lubi albo musi czytać. Kupno książek przez Internet to jednej strony wielka wygoda i ułatwienie, ale też doświadczenie zupełnie nieporównywalne z buszowaniem po księgarni czy antykwariacie albo porannym spacerem po pchlim targu, gdzie można znaleźć cudeńka, jakich próżno szukać w sieci... To zupełnie innej kategorii przyjemność, którą trudno zamienić na ślęczenie przed monitorem w poszukiwaniu ciekawych e-booków.
Czasy się zmieniają. Idzie nowe, systematycznie zmiatając papier do lamusa, co wcale nie budzi mojego entuzjazmu. Mimo że czytam e-booki od wielu lat – dla wygody, dla ich licznych zalet – wciąż niełatwo mi się rozstać z tradycyjną książką, która budzi tyle dobrych emocji. A Wy? Jesteście gotowi na epokę cyfrowej literatury?