Królewska przemowa | recenzja filmu Jak zostać królem
Ciężko podbić sale kinowe filmem pozbawionym najpopularniejszych marketingowych wabików. W Jak zostać królem nie ma 3D, brakuje topowych nazwisk wśród członków obsady, a historyczna tematyka - o ile film nie traktuje o wojujących spartiatach - wydaje się mało interesująca dla masowej publiczności. A jednak dzieło Toma Hoppera spokojnie się broni, zbierając pochlebne opinie krytyki i widzów, zarabiając duże kwoty ze sprzedaży biletów, wreszcie zdobywając pokaźną liczbę dwunastu nominacji do Oskara. Czyli Hopper stworzył kino ambitne, na dodatek bez trudu radzące sobie w mainstreamie? To już chyba zbyt daleko idący wniosek.
30.01.2011 12:31
Ciężko podbić sale kinowe filmem pozbawionym najpopularniejszych marketingowych wabików. W Jak zostać królem nie ma 3D, brakuje topowych nazwisk wśród członków obsady, a historyczna tematyka - o ile film nie traktuje o wojujących spartiatach - wydaje się mało interesująca dla masowej publiczności. A jednak dzieło Toma Hoppera spokojnie się broni, zbierając pochlebne opinie krytyki i widzów, zarabiając duże kwoty ze sprzedaży biletów, wreszcie zdobywając pokaźną liczbę dwunastu nominacji do Oskara. Czyli Hopper stworzył kino ambitne, na dodatek bez trudu radzące sobie w mainstreamie? To już chyba zbyt daleko idący wniosek.
Bo jakby nie patrzeć, Jak zostać królem to kawał piekielnie dopracowanego rzemiosła, gdzie prosta historia unoszona na barkach wyśmienitych aktorów, nabiera wymiaru pełnowartościowego dzieła na miarę formanowskiego Amadeusza, w którym również podchodzono do postaci historycznej z właściwym dystansem i humorem. Ale to wciąż jednak rzemiosło, zabrakło reżyserskiej wirtuozerii i chociażby to odróżnia film Hoppera od dzieła Formana. Jednak jeszcze wszystko przed tym reżyserem, bo widać w nim potencjał.
Bez wątpienia największymi atutami *Króla *są kreacje wiodących aktorów i ich filmowa relacja, która powoli przeradza się z zawodowego obowiązku w najprawdziwszą przyjaźń. Colin Firth wyrasta na genialnego aktora, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, zważywszy że Brytyjczyk występuje przed kamerą od ponad dwudziestu lat. Tak samo Geoffrey Rush nie musi niczego udowadniać, bo jego kunszt mówi sam za siebie. Stworzone przez tę dwójkę postacie króla Jerzego VI i logopedy Lionela, to najjaśniejsze, najbarwniejsze i najbardziej satysfakcjonujące elementy w filmie.
Można tylko pozazdrościć Anglikom, że potrafią mówić o swojej historii bez popadania w nadęcie, patos i martyrologię. Jerzy VI nie tylko ma problem z jąkaniem się, ale również łatwo wpada w gniew i miewa chwile załamania w których zalewa się łzami. W filmie pojawiają się też córki króla, które niczym nie odstają od typowych dziewczynek w tym wieku, mimo swojego arystokratycznego pochodzenia i mimo, że jedną z córek jest przyszła królowa Elżbieta II. Nawet pojawiający się na jakiś czas Winston Churchill, sportretowany przez Timothy’ego Spalla, bije autoironią. Cała historia została przyprawiona odpowiednią dozą humoru, który najsilniej uwydatnia się w scenach niekonwencjonalnych technik leczenia wad wymowy, opracowywanych przez Lionela. Najbardziej w pamięć zapada technika w której obaj panowie wykrzykują przekleństwa, co ma pohamować uporczywe jąkanie się króla. Przez tę jedną scenę, film zapracował sobie na kategorię R. Ale było warto.
Przy okazji jest to dowód na to, że da się zrobić film historyczny, który będzie nie tylko zgodny z faktami, ale dostarczy także rozrywki i zaprezentuje podejście nieco inne, niż znane z podręczników do historii właśnie. Polacy powinni się uczyć, bo o ile jeszcze potrafimy odciąć się od PRL-u i nawet się z niego naśmiewać, to obalanie pomników z czasów historii przedwojennej wcale nam nie wychodzi i nie zmieni tego żadna* Bitwa warszawska* w 3D. W kraju w którym pielęgnuje się archetypy i nie rusza tego co święte, bardzo przydałoby się świeże spojrzenie na własną przeszłość, tak jak to zaprezentowano w filmie Hoppera.
Jak zostać królem już zawojowało Oskarami i raczej nie zapowiada się, by film wyszedł z pojedynku o statuetki jako ten największy przegrany. Można by się rozwodzić, czy nominacje słusznie przydzielono, czy film w jakimkolwiek stopniu przewyższa ostatnie dokonanie Finchera i dlaczego Hopper został doceniony za coś tak klasycznego, kiedy wizjonerskiego podejścia Chrisa Nolana nikt nie zechciał wyróżnić choćby samą nominacją. Odbiegając jednak od wszelkich około festiwalowych dywagacji, warto zwrócić uwagę, że Jak zostać królem zagwarantował bardzo dobry początek filmowego roku, który - miejmy nadzieję - przyniesie nam jeszcze kilka podobnych niespodzianek.
foto: Filmweb