Legenda o Jacku Karpińskim (recenzja książki „Geniusz i świnie”)
Pod koniec lat 60. XX wieku Jacek Karpiński był już uznanym wynalazcą, konstruktorem maszyn liczących, twórcą m.in. KAR-65 – najszybszego wówczas komputera w Polsce, stypendystą UNESCO, pobierającym nauki na amerykańskich uczelniach i gwiazdą mediów. Wiele wskazywało, że dla 40-letniego inżyniera to dopiero początek sukcesów.
Konstruktor opracował właśnie założenia K-202 – komputera, który miał mieścić się w walizce, co w porównaniu z produkowanymi w kraju maszynami Odra, gabarytami przypominającymi raczej solidną meblościankę, stanowiło prawdziwą rewolucję.
„Trzęsienie ziemi w świecie komputerów”
Karpiński przedstawił swój projekt w Zjednoczeniu Przemysłu Automatyki i Aparatury Pomiarowej MERA, gdzie specjalna komisja oceniła jego zdatność do produkcji. Niestety, decyzja komisji była dla wynalazcy niekorzystna, a podstawowym argumentem przekonanie, iż gdyby dało się stworzyć maszynę liczącą o gabarytach walizki… już dawno zrobiliby to Amerykanie.
Niezrażony konstruktor w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Życie i Nowoczesność” Stefana Bratkowskiego ogłosił „trzęsienie ziemi w świecie komputerów”, sprzeciwiając się trendowi konstruowania maszyn coraz większych i szybszych, skoro dla 90% zastosowań wystarczą maszyny małe – nieco wprawdzie wolniejsze, lecz znacznie tańsze i prostsze zarówno w produkcji, jak i w obsłudze. A ponieważ idea ta na Zachodzie była również czymś nowym, przed Polską otwierała się szansa, by nadrobić utracony wiele lat wcześniej technologiczny dystans.
Jak przekonywał Karpiński, nie musimy powtarzać całej drogi przebytej przez producentów z krajów wysoko rozwiniętych. Wystarczy zacząć produkować minikomputery od razu.
Konstruktor zademonstrował swój pomysł w Wielkiej Brytanii, gdzie zaproponowano mu wdrożenie urządzenia do produkcji. Karpiński na zlecenie firmy Data-Loop opracował bazowy projekt komputera, lecz chciał, by maszyna była wytwarzana w Polsce.
Jednak mimo entuzjastycznych opinii Brytyjczyków władze w kraju nadal podchodziły do zagadnienia sceptycznie. Ostatecznie zapadła decyzja, że komputer będzie owocem współpracy z wybranymi przez Karpińskiego firmami Data-Loop i MB Metals. Miały one zapewnić niezbędne fundusze (w tym sowite wynagrodzenie dla pozostającego formalnie ich konsultantem konstruktora), sprzedaż i marketing, natomiast strona polska odpowiadała za projekt i produkcję.
W 1970 w Zjednoczeniu MERA niewielkie grono inżynierów pod wodzą Karpińskiego rozpoczęło prace nad prototypem komputera K-202, urządzenia, które – jak z dumą pisała prasa – miało odmienić wizerunek polskiej informatyki.
Zagadka Jacka Karpińskiego
Wkrótce jednak nazwisko wynalazcy zniknęło z prasowych i telewizyjnych relacji. Dopiero w 1980 roku o wybitnym konstruktorze przypomniała Polska Kronika Filmowa, przedstawiając go w roli… hodowcy świń. Karpiński – niegdyś ulubieniec dziennikarzy i polityków – został pozbawiony w kraju możliwości pracy przy budowie komputerów.
Co gorsza, jako że Służba Bezpieczeństwa nie zezwalała na wydanie mu paszportu, uwięziony w kraju wynalazca nie miał szans, aby rozwijać swój talent za granicą.
Dlaczego Polska straciła niepowtarzalną szansę na dogonienie Zachodu w technologicznym wyścigu? Czemu sam Jacek Karpiński – bez wątpienia wybitny konstruktor – nie zdołał doprowadzić swojego największego dzieła do szczęśliwego zakończenia?
Odpowiedzi na te pytania szukali już co śmielsi dziennikarze w PRL-u: w 1981 roku Andrzej Zwaniecki, opublikował cykl głośnych artykułów pt. „Zwarcie w układach”, a Wacław Szczepański napisał tekst wymownie zatytułowany „Targowica techniki”. Po latach do sprawy wrócili m.in. Rafał Geremek (autor reportażu „Wynalazca – wróg ludu” w dzienniku „Życie”) i Piotr Lipiński, reporter, który przedstawił postać Karpińskiego czytelnikom „Dużego Formatu” oraz telewidzom – w nagradzanym filmie dokumentalnym „Co się stało z polskim Billem Gatesem”.
Choć prób opowiedzenia tej historii było wiele, wszystkie one wyglądały bardzo podobnie: oto genialny konstruktor, polski patriota, tworzy komputer lepszy niż wszystkie krajowe i zachodnie w tamtym czasie, lecz zawistni ludzie projekt ten zniszczyli. Zamiast zatem walczyć ze świniami w ludzkiej skórze, konstruktor wolał hodować te prawdziwe.
Nigdy nie dowiedzieliśmy się jednak, kto konkretnie przyczynił się do upadku Karpińskiego i dlaczego.
Więcej miejsca na opowieść. Tę samą
Piotr Lipiński, który jako jeden z ostatnich dziennikarzy miał okazję, by porozmawiać ze zmarłym w 2010 roku twórcą K-202, wrócił do tematu w książce opublikowanej właśnie (marzec 20014 roku) nakładem wydawnictwa JanKa. Już jej tytuł – „Geniusz i świnie” – pokazuje, że autor w swojej narracji nie odszedł od utartego schematu.
Na szczęście reporter – nieskrępowany rozmiarem prasowego reportażu – mógł wreszcie nadać historii Karpińskiego odpowiedni rozmach. Dotychczasowe biografie wynalazcy, aby zmieścić się w ciasnych ramach gazetowej relacji, koncentrowały się głównie na sprawie K-202, inne elementy jego życia zaledwie sygnalizując. Wielka szkoda, bo całe życie Jacka Karpińskiego to temat na fascynującą opowieść.
Dopiero teraz w książce Lipińskiego czytelnik może przeczytać więcej o młodości konstruktora w cieniu ojca, wybitnego wspinacza; o udziale w konspiracji młodzieżowej podczas II wojny światowej; o trudnych początkach w Polsce Ludowej; o pierwszych maszynach liczących konstruowanych poza środowiskiem krajowych informatyków.
Także aktywność na emigracji w latach 80. i próby powrotu do świata producentów urządzeń informatycznych w następnej dekadzie – choć niezbyt udane od strony biznesowej – są arcyciekawymi fragmentami biografii Jacka Karpińskiego.
Mimo że Lipiński nie odkrywa nic nowego, poprzestając na łączeniu znanych już artykułów prasowych z opowieściami samego konstruktora, czyta się te fragmenty z radością, że wreszcie zostały opowiedziane.
Niestety, ta sama metoda twórcza – wykorzystanie już opublikowanych tekstów prasowych i narracji głównego bohatera – została zastosowana w kluczowych rozdziałach pracy, dotyczących K-202. W efekcie czytelnik, który zna tę opowieść z wcześniejszych opracowań, nie dowie się z książki Lipińskiego niczego więcej, ponad to, co przeczytać można było już choćby we wspomnianych wcześniej reportażach z… roku 1981.
Świnie nie mają głosu
Stało się tak , ponieważ „geniusz” w książce Lipińskiego wypowiada się często, natomiast autor ani razu nie zechciał porozmawiać ze „świniami”. Osoby – zdaniem Karpińskiego – odpowiedzialne za klęskę jego komputera, czyli zawistni, zazdrośni o talent konstruktora inżynierowie ze Zjednoczenia MERA i Instytutu Maszyn Matematycznych oraz pracownicy wrocławskich zakładów Elwro, którym zależało na promowaniu ich przestarzałej Odry – nie dostały w książce szansy, aby przedstawić swoje racje. A przecież K-202 to maszyna od samego początku budząca duże kontrowersje.
Jeszcze w roku 1970 krytycy zwracali uwagę, że uruchomienie produkcji pochłonie ogromne fundusze, zwłaszcza w dewizach, bowiem konstrukcja maszyna oparta jest elementach importowanych z Zachodu, zaś niepewny eksport prawdopodobnie nie będzie w stanie zrekompensować tych kosztów.
Wątpliwości budzili także wybrani przez Karpińskiego wspólnicy – brytyjskie firmy Data-Loop i MB Metals nie miały bowiem ani większego doświadczenia w produkcji komputerów, ani tym bardziej kapitału gwarantującego przedsięwzięciu stosowny rozmach.
Ponadto konstruktor maszyny, będąc jednocześnie płatnym konsultantem Brytyjczyków, sprawiał wrażenie, że w swoich decyzjach finansowych nad interes kraju przedkłada dobro zagranicznego pracodawcy – np. podzespoły, które dałoby się sprowadzić do Polski bezpośrednio, zamawiał w firmie Data-Loop, pobierającej znaczną prowizję za takie pośrednictwo.
Argumentowano również, że nawet najszybszy komputer pozostaje bezużyteczny bez bogatego oprogramowania, to zaś opracowuje się przez wiele lat. Warto zwrócić uwagę, że problem ten nie dotyczył właśnie wdrażanych do produkcji maszyn Odra serii 1300.
Niestety, w książce Piotra Lipińskiego nie znajdziemy próby weryfikacji tych zarzutów – pozostaje tylko znana od trzech dekad wersja „geniusza”.
Nawiasem mówiąc, dużą niesprawiedliwością ze strony Lipińskiego jest potraktowanie inżynierów z wrocławskich zakładów Elwro – przedstawianych przez niego wyłącznie jako zazdrosnych twórców przestarzałej, enigmatycznej „Odry” (pozbawionej nawet numeru modelu). W rzeczywistości był to komputer bardzo udany, który zinformatyzował wiele dziedzin życia w PRL-u.
O tym czytelnik nie dowie się z książki. Choć do opowieści o Jacku Karpińskim doklejono krótki szkic poświęcony komputeryzacji na świecie i w Polsce, rozważania te, ograniczone zresztą do upchniętych na kilku stronach raczej przypadkowych ciekawostek, traktują o prehistorii. Czytelnik wprawdzie pozna więc machinę arytmetyczną Abrahama Sterna, odkrycia Jana Czochralskiego oraz pierwszy polski komputer XYZ, nie będzie jednak wiedział, czym na początku lat 70. zajmowali się konkurenci Jacka Karpińskiego, jak choćby twórcy maszyn Odra serii 1300.
By zobaczyć, że Karpiński nie działał w próżni, poznać ówczesne realia i możliwości polskiej informatyki, zrozumieć oczekiwania, jakie stawiano przed komputerami początku lat 70., trzeba, niestety, sięgnąć do innych publikacji. Wykorzystując okazję, mogę w tym miejscu polecić własną książkę pt. „Automaty liczą”, szkoda jednak, że tego typu tła zabrakło w pracy Lipińskiego.
Tajemnica TW „Jacek”
Reporter ujawnia natomiast – jak sam ją przedstawia – „jedną z największych tajemnic Jacka Karpińskiego”, tj. fakt podjęcia przez konstruktora współpracy z wywiadem naukowo-technicznym PRL. Począwszy od wspomnianego już wyjazdu na uczelnie amerykańskie w ramach stypendium UNESCO, przez niemal całe lata 60. Karpiński dostarczał służbom wiadomości o maszynach matematycznych, z którymi mógł zapoznawać się podczas licznych wizyt w zachodnich ośrodkach naukowych (wiedzę tę, z niewielkim skądinąd skutkiem, próbowały wykorzystywać następnie państwowe zakłady i instytucje zajmujące się elektroniczną techniką obliczeniową).
Nie była to jednak ze strony konstruktora działalność bezinteresowna. W zamian za swoją współpracę Karpiński oczekiwał od Służby Bezpieczeństwa wsparcia finansowego w postaci dewiz niezbędnych podczas zagranicznych podróży i ułatwień o charakterze organizacyjno-życiowym (m.in. w bezproblemowym otrzymywaniu paszportu), a nawet pomocy w zdobywaniu potrzebnych do pracy tranzystorów.
Co ciekawe, bezpieka, początkowo zachwycona zwerbowaniem tak zdolnego współpracownika, spełniała większość żądań Karpińskiego. Z czasem jednak, gdy inżynier konsekwentnie odmawiał donoszenia na swoich znajomych, a dostarczane przez niego materiały nie okazały się tak cenne, jak zakładano, entuzjazm funkcjonariuszy zmalał. Duże podejrzenia wzbudziło także pobieranie przez konstruktora wynagrodzenia od firm brytyjskich i częste kontakty z przedstawicielami krajów kapitalistycznych, jak również coraz bardziej otwarte krytykowanie władzy.
W efekcie na początku lat 70. Karpiński z tajnego współpracownika stał się figurantem – obiektem permanentnej kontroli ze strony Służby Bezpieczeństwa. Otoczono go siecią agentów, przeglądano prywatną korespondencję, podsłuchiwano rozmowy, wreszcie – odebrano paszport, co przywykłego do częstych podróży konstruktora zabolało najbardziej.
Historię tę jako pierwszy zreferował na podstawie materiałów zachowanych w archiwum IPN Adam Kochajkiewicz. Maszynopis książki „Geniusz i świnie” był już wówczas zamknięty, Piotr Lipiński musiał zatem na szybko uzupełniać odpowiednie fragmenty swojej pracy. Pośpiech ten, niestety, widać (pseudonim „Jacek” pojawia się w tekście już na stronie 152, lecz wyjaśnienie, że ukrywał się pod nim właśnie Karpiński, dopiero dwie strony dalej).
Autorowi zabrakło czasu, by sięgnąć do źródeł – opiera się wyłączne na streszczeniu Kochajkiewicza, podczas gdy ponad tysiąc kart arcyciekawych dokumentów (teczki tajnego współpracownika pseudonim „Jacek”, rozpracowanie kryptonim „Procesor”, sprawa obiektowa założona na Zjednoczenie MERA, nawet akta paszportowe konstruktora) wciąż czeka na wnikliwą lekturę, która pozwoliłaby zbliżyć się do prawdy o Jacku Karpińskim.
Gdzie szukać odpowiedzi?
Zwróćmy uwagę, że relacje konstruktora, podobnie jak opinie jego współpracowników czy artykuły dziennikarzy – od tekstów Stefana Bratkowskiego począwszy – są wprawdzie znane od dawna, pozostawiają jednak wiele znaków zapytania. A przytaczając wciąż te same opowieści, nie dotrzemy do odpowiedzi. Jeśli gdzieś jeszcze można je znaleźć – to właśnie w archiwach.
Dlatego też, aby dokładnie poznać historię Karpińskiego, kwerendę należałoby przeprowadzić również w Archiwum Akt Nowych, gdzie przechowywane są, wciąż w znacznym stopniu nierozpoznane, dokumenty Zjednoczenia MERA i Instytutu Maszyn Matematycznych. Być może wśród tych pożółkłych papierów ukryte jest rozwiązanie zagadki wybitnego wynalazcy komputera K-202?
Dopóki nikt nie przejrzy tych materiałów, dopóty nie poznamy odpowiedzi na zadawane od trzech blisko czterech dekad pytania: dlaczego ostatecznie Karpiński przegrał i dlaczego jego komputer nie odniósł sukcesu?
Autor książki, przytaczając kilka powszechnie znanych hipotez w tej sprawie, każe czytelnikowi zadowolić się refleksją, że porażka zawsze pozostaje sierotą.
Wymienione wyżej mankamenty nie powinny oczywiście zniechęcać do sięgnięcia po książkę „Geniusz i świnie”. To lektura przyjemna w odbiorze, podająca ciekawą historię w atrakcyjnej formie reportażu.
Gdyby jednak autor wyszedł poza legendę o Jacku Karpińskim spisaną według słów samego Karpińskiego; gdyby dotarł do osób ze Zjednoczenia MERA, Instytutu Maszyn Matematycznych czy zakładów Elwro, które krytycznym okiem patrzyły na K-202; gdyby poświęcił więcej czasu na zapoznanie się z pożółkłymi dokumentami przechowywanymi w Instytucie Pamięci Narodowej i Archiwum Akt Nowych; gdyby nie spieszył się aż tak, by opowiedzieć nam świetnie już znaną historię, i dopracował detale – powstałaby książka wybitna, na jaką Jacek Karpiński zasłużył.
Tymczasem musi nam wystarczyć książka zaledwie dobra.
Piotr Lipiński
„Geniusz i świnie”
Wydawnictwo JanKa 2014
I SBN: 9788362247301
stron: 260