Małpia ewolucja | recenzja filmu Geneza planety małp
Jak to się wszystko zaczęło? Niektórzy nie lubią mody na prequele, bo z oczywistych powodów często zdzierają one z filmu szaty tajemniczości i niedopowiedzenia. Ale jak brakuje pomysłów na coś oryginalnego, sięga się po znane serie, nieprawdaż? W każdym razie ja nie jestem przeciwnikiem „początków”, o ile zostaną dobrze opowiedziane. Czy w przypadku Genezy planety małp udała się ta sztuczka?
07.08.2011 12:44
Jak to się wszystko zaczęło? Niektórzy nie lubią mody na prequele, bo z oczywistych powodów często zdzierają one z filmu szaty tajemniczości i niedopowiedzenia. Ale jak brakuje pomysłów na coś oryginalnego, sięga się po znane serie, nieprawdaż? W każdym razie ja nie jestem przeciwnikiem „początków”, o ile zostaną dobrze opowiedziane. Czy w przypadku Genezy planety małp udała się ta sztuczka?
Oryginalną Planetę małp widziałem wiele lat temu, lecz z tego co pamiętam, w prequelu pojawia się dużo wyraźnych nawiązań, które splatają fabularnie oba filmy. Jest słynny tekst “Get your stinking paws off me, you damned dirty ape”, wątek statku kosmicznego Liberty 1 (tutaj jako Icarus) i wiele innych. Dostajemy nawet odpowiedź na pytanie, jakim cudem małpy mogą podbić ludzkość bez dostępu do technologii militarnej - pamiętajcie, najprostsze rozwiązania są zawsze najlepsze.
Mimo że w filmie na każdym kroku pojawiają się efekty specjalne, nie czujemy ich przesytu. Z jednej strony za sprawą inteligentnego korzystania z dobrodziejstw techniki komputerowej, z drugiej CGI jest po prostu diabelnie realistyczne. Następny krok po Avatarze? Jak najbardziej. Cyfrowe małpy nie mogły być bardziej żywe i fotorealistyczne - szczegółowość, mimika i ruchy zachwycają. A trzeba pamiętać, że teoretycznie łatwiej jest stworzyć od podstaw obcego, ponieważ każdy z nas niejednokrotnie widział małpy na żywo i wie, jak wyglądają, czy się zachowują. Odwzorować to wszystko w formie cyfrowej jest niezwykle trudno. Na szczęście CGI jeszcze długo (o ile w ogóle) nie zastąpi prawdziwego aktora. Gdyby nie przechwycenie ruchów i mimiki Andy’ego Serkisa, Cezar nie zostałby tak fantastycznie zagrany.
Skoro mowa o aktorstwie, szkoda że reszta obsady nie spisała się równie dobrze. Niestety ludzie są tylko tłem do historii małp i w wielu momentach daje się to wyraźnie we znaki. Większość postaci jest słabo zarysowanych, a bez niektórych można by się spokojnie obejść (Freida Pinto). Jeśli twórcy chcieli w ten sposób skupić naszą uwagę na losie małp, zadanie zostało dobrze wykonane, ale to raczej wina niedopracowanego scenariusza i niezbyt doświadczonego reżysera (Rupert Wyatt). Bo o ile zwiększyłby się dramatyzm historii, gdybyśmy przejmowali się losami obu stron konfliktu, a nie tylko jednej?
Scenariusz to równocześnie najsłabszy element filmu. Problem z prequelami jest taki, że chcą w dość krótkim czasie przekazać jak najwięcej informacji – szczególnie, gdy film trwa niewiele ponad półtorej godziny. Gdyby twórcy zdecydowali się na 2-2,5-godzinny seans, zapewne nie odczulibyśmy za bardzo skoków i dziur fabularnych. Z drugiej strony ucierpiałaby na tym dynamika filmu, która nie pozwala widzowi się nudzić. A co ciekawe, podczas seansu doświadczymy zaledwie jednej sekwencji pełnej akcji.
Pomimo wspomnianych wad, Geneza planety małp to solidne kino wakacyjne. Film wciąga i niejednokrotnie targa naszymi emocjami. Równocześnie robi smaczka na kontynuację, która jest nieunikniona. Ten film to zaledwie wstęp do powstania planety małp, więc prawdziwe przejęcie Ziemi przez naszych człekokształtnych pobratymców dopiero przed nami. Czekam zatem niecierpliwie.
PS. W trakcie napisów jest dodatkowa scena, więc nie zrywajcie się zbyt szybko z foteli.
Foto: Filmweb, Impawards