Na naszych oczach pada mit o wolnym i niezależnym Internecie
27.04.2014 23:08, aktual.: 10.03.2022 11:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po ACTA internauci odetchnęli z ulgą: „Pokazaliśmy im, Internetu nikt nie ruszy”. Tymczasem cenzura sieci trwa w najlepsze, tyle że robiona jest po cichu. A przy tym skuteczniej i bez protestujących.
Skoro tak, to równie dobrze moglibyśmy wysnuć tezę, że właśnie po to było ACTA: by uśpić naszą czujność. Co jakiś czas pojawiać się będą podobne inicjatywy, ale po protestach wszyscy się uspokoją – póki jesteśmy internetową siłą, nic nam nie grozi. Każdy głupi pomysł obalimy, a jeśli będzie trzeba, to wyjdziemy na ulice.
Rządy boją się naszej, czyli Internetu, interwencji? No cóż, najwyraźniej niekoniecznie. Ostatnio Arabia Saudyjska położyła cenzorskie łapy na YouTube. Wprawdzie teoretycznie nie chodzi o politykę, bo zdejmowane mają być filmiki promujące palenie papierosów, picie alkoholu czy nagość.
Do cenzurowania każdy powód jest dobry
Chodzi o to, by nie obrażać Islamu, ale skoro raz wzięto się za Internet, to czemu nie zrobić kolejnego kroku i blokować na przykład niewygodnych politycznych konkurentów?
Arabia Saudyjska jest daleko, Europa wolna jest od cenzury. Piękna teoria, prawda? Tylko że również niezbyt prawdziwa. Problemy mają rosyjscy blogerzy, którzy będą musieli się rejestrować, jeżeli ich strona ma ponad 3 tys. użytkowników na dobę.
Niewygodni pod lupą
Każdy tego typu bloger musi podać nazwisko i adres mailowy. Jeżeli tego nie zrobi, to... państwo i tak się dowie, kto stuka w klawisze i pisze niewygodne teksty. Operator będzie musiał wyjawić, kto jest właścicielem strony i skąd pisze.
Jak informuje Onet, według nowych przepisów, które wejdą 1 sierpnia, blogerzy będą musieli także „sprawdzać wiarygodność publikowanych informacji” oraz usuwać je, jeżeli okażą się nieprawdziwe.
Łatwo domyślić się, że takie przepisy pozwalają na różne interpretacje. I dzięki temu łatwiej usuwać niewygodne, niezależne treści. No dobrze, ale Rosja to inny świat, u nas, w Unii Europejskiej, takiego problemu nie ma.
Niestety, ten mit też trzeba obalić. Być może widzieliście spot podsumowujący nasze dziesięciolecie w Unii Europejskiej. Już powstają przeróbki, których autorzy starają się pokazać, że nasz czas spędzony w UE wcale nie był tak świetny, jak przedstawiają to polskie władze.
Przeróbki jednak regularnie kasowane są z Internetu. Czemu, przez kogo i z czyjego polecenia? W jednym z przypadków interweniowało Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju, tłumacząc swoje pretensje prawami autorskimi.
Jak w takim razie stworzyć parodię, nie wykorzystując do tego takich materiałów? To już problem buntowników.
W sieci nic nie ginie? Bzdura
Problem, który jednak bardzo brzydko pachnie cenzurą i zamiataniem sprawy pod dywan. Podobny zapach wydziela sprawa z materiałem, w którym „Premier powiedział, że coś, co powstaje za pieniądze publiczne, jest własnością publiczną, a więc także tych, którzy chcą z tego korzystać w sposób wybrany przez siebie".
Jak informuje Piotr "Vagla" Waglowski, po kilku latach (filmik pochodzi z 2011 roku), materiał po prostu zniknął z sieci. Dlaczego? Nie wiadomo.
To wszystko pokazuje, że hasło „niezależny, wolny Internet” po prostu nie istnieje. Jeżeli ktoś chce, by jakieś treści były blokowane, to tak się po prostu dzieje. Owszem, internauci mogą protestować, mogą starać się wrzucać je od nowa, ale wygląda na to, że to walka z wiatrakami.
Szczególnie niepokojący jest przykład z materiałem, o którym pisał „Vagla”. To filmik sprzed kilku lat, o którym pewnie nie wszyscy pamiętali. Wyobraźmy sobie, że toczy się dyskusja, w której ktoś chce się powołać na słowa, które padły np. na konferencji. Sprawdza sieć – nie ma. A przecież były.
Łatwo w ten sposób manipulować historią. Zmieniać ją, usuwając niewygodne materiały czy filmiki, w których powiedziało się za dużo. Poglądy się zmieniły? Nie ma problemu: usuwamy wszystkie spoty, tak by polityczny przeciwnik nie mógł tego przypomnieć.
Wolność to mit
Internet jest pojemny, co niestety ma też swoje wady. Jest w nim tyle zawartości, że nie sposób o wszystkim pamiętać. A skoro tak, to bardzo łatwo pewne rzeczy skasować i nikt się tego nie domyśli.
Nie łudźmy się więc, że Internet to bezpieczne miejsce dla niezależnej, niepokornej myśli. O ile w ogóle kiedyś takim było, to już na pewno nim nie jest. I raczej nie zanosi się na to, by coś się w tej sprawie zmieniło.