Nieskończona opowieść z Gają Grzegorzewską - część pierwsza - Wygraj Windows Phone 8S!!!

Cześć!

Nieskończona opowieść z Gają Grzegorzewską - część pierwsza - Wygraj Windows Phone 8S!!!
Nieskończona Opowieść

30.09.2013 10:26

Poniżej prezentuję pierwszą część naszego wspólnego opowiadania o tajemniczym Superbohaterze. Waszym zadaniem znowu będzie dopisać kolejne trzy zdania, które posuną akcję na przód. Przyznam, że mam pewną koncepcję, jak rozwinie się dalej ta opowieść. Ba! Mam napisany nawet dłuższy fragment! Nie chcę jednak wam niczego sugerować. Bardzo was jednak proszę, aby tym razem wasze kontynuacje rzeczywiście składały się z trzech zdań.

Cześć!

Poniżej prezentuję pierwszą część naszego wspólnego opowiadania o tajemniczym Superbohaterze. Waszym zadaniem znowu będzie dopisać kolejne trzy zdania, które posuną akcję na przód. Przyznam, że mam pewną koncepcję, jak rozwinie się dalej ta opowieść. Ba! Mam napisany nawet dłuższy fragment! Nie chcę jednak wam niczego sugerować. Bardzo was jednak proszę, aby tym razem wasze kontynuacje rzeczywiście składały się z trzech zdań.

Mam nadzieję, że historia przypadnie wam do gustu i zachęci do dalszego pisania i zabawy.

Miłego czytania i wymyślania!

Gaja

<<OD ORGANIZATORÓW>>

Czas na zgłoszenia macie do niedzieli (06.10) do 23.59. Nagrodą będzie Windows Phone 8S by HTC.

Nieskończona opowieść. Część pierwsza

Po drugiej stronie słuchawki ktoś wreszcie przerwał ciszę:

  • No więc…?
  • A mam inny wybór? Wchodzę w to…

Rozłączył się. Niektórym wydaje się, że życie superbohatera jest idealne, ale ja tam wiem swoje, a poza tym zasługa i tak zawsze przypada Supermanowi. Teraz było za późno, aby się wycofać. Musiałem czekać na agentów i rozkazy z góry. A potem powiadomić resztę. Wstałem. Mój pokój urządzony był po spartańsku. Nie miałem żadnych osobistych rzeczy. Nic, co mogłoby ich kiedykolwiek potem naprowadzić na mój trop. Meldunki i rozkazy zjadałem zaraz po rozszyfrowaniu.

Cała zasługa i tak przypadnie Supermanowi. Ha ha ha. To takie nasze powiedzonko. Nie chodzi oczywiście konkretnie o starego Clarka, tylko w ogóle o superbohaterów. Jak myślicie, jaką część ich zadań odwalamy my? No sporą, sporą. Nie zdradzę dokładnej liczby, bo mnie obowiązują różne umowy i klauzule, ale niech wam wystarczy info, że jest to liczba zatrważająca.

Lubię również o sobie myśleć jako o superbohaterze, chociaż technicznie nim jeszcze nie jestem. Mam licencjat, ale jak sami wiecie, taki licencjat gówno daje. Nikt cię nie zatrudni, bo nie masz pozwolenia na zabijanie ani właściwie żadnych imponujących mocy, typu latanie, teleportacja czy zmiana wyglądu, bo to jest na trzecim roku dopiero. A składki płacić musisz. Jedyne, co ci pozostaje, to zostać asystentem, a i to dopiero po kursie. Wiadomo, ktoś to musi robić, więc instruktorzy wmawiają ci, że to dopiero początek kariery i znakomity sposób, aby uczyć się od najlepszych, w terenie, poznać nieco świat, dać się zapamiętać, wyrobić sobie renomę i potem samemu zostać superbohaterem i to z palcem w dupie.

Długo myślałem nad tym, kim chciałbym się stać. Nie miałem łatwo. Moi starzy nie przylecieli z kosmosu ani nie zostawili mi majątku. Czarny Charakter nie naznaczył mnie w dzieciństwie na wybrańca. Do wszystkiego musiałem dojść sam. Byłem kompletnie przeciętny. Czasami niewidoczny. Potrafiłem naśladować innych, wtapiać się w tło. Myślałem, czy się nie stać Człowiekiem Kameleonem, ale to banalne i chyba zresztą już jeden istnieje. Marzyłem, by reprezentować wszystkich ludzi naraz i każdego z osobna. I tak zostałem Everymenem. Na razie asystentem w przyszłości pełnowartościowym superbohaterem.

Obecnie pracuję dla takiego jednego superbohatera, co się nazywa Człowiek Kocur. Jest nowy, ale na pewno już o nim słyszeliście. To od niego wzięło się to powiedzonko: „Ale kocur” oznaczające, że coś jest mega fajne. Kocur jest wporzo, tyle że leniwy skurwysyn niesamowicie! Pospać lubi, w słońcu się powylegiwać. Ma taki ulubiony karton po składanym zestawie wypoczynkowym i w nim najchętniej kima.

Razem z Człowiekiem Kocurem pokonaliśmy Czerwoną Kropkę. Kocur odkrył, że w rzeczywistości Czerwona Kropka jest jedynie figurantem, za którym stoi Człowiek. Rozprawiliśmy się też z Gigamyszorem, który chciał ukraść światowe zasoby sera. Odzyskaliśmy towar, ale część zrabowanego mleka „zawieruszyła się w akcji”... Burmistrz jak zwykle wpisał to w straty, Oślizgły Księgowy podrasował niektóre liczby. Tylko z Dobrym Gliniarzem jak zwykle był problem. Ale poszedł na wcześniejszą emeryturę. Czy mi się to podoba? No nie podoba, ale tak jest ten świat urządzony i co poradzisz? Tyle z tego dobrego, że Kocur uznał, że jestem gotów na samodzielną akcję, którą on będzie nadzorował.

I stąd wziąłem się właśnie w Ośrodku Badań nad Supermocami. Udało się to dzięki staraniom Doktora, naszej wtyczki w Ośrodku. Przyjął mnie na oddział jako jednego z badanych pacjentów. W rzeczywistości miałem dyskretnie wywęszyć, jaką naprawdę prowadzą działalność w tym zamkniętym, położonym na pustkowiu zakładzie. Przywieźli mnie w opancerzonym samochodzie bez szyb. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem ani jak długo tu pozostanę. Wokół były same lasy i pola, a sam Ośrodek otaczał wysoki mur z drutem kolczastym. Siedziałem tak przyczajony blisko rok.

Dobrze zdążyłem poznać pensjonariuszy, posiadających różne supermoce i nadzwyczajne umiejętności. Ciekawa gromadka. Był tu między innymi Napoleon, taki zabawny karzełek, wynalazca idealnej drzemki. Jezus – prawdziwy magik, przy którym nigdy nie zabraknie ci jadła. Matematyk, który rozszyfrował, jak działa świat. Weteran – walczył w każdej wojnie. Jest też piękna Mata Hari, ale jej lepiej nie ufać.

Badają tu również kilku Czarnych Charakterów. Matematyk twierdzi jednak, że naszym wrogiem jest ktoś znacznie gorszy niż Lucyfer, Elżbieta Batory, Antychryst, Nadczłowiek czy Henryk Ósmy. Ktoś, kto zagraża nam wszystkim i chce nam odebrać nasze moce. Widzieliśmy, co stało się z nieśmiertelnym Elvisem. Odebrali mu jego moc! Wmawiali mu, że jest zwykłym fryzjerem z Radomia. Musiał to sprawdzić. Została po nim tylko mokra plama i mnóstwo flaków.

Moim człowiekiem i łącznikiem jest wspomniany już Doktor. Przychodzi do mnie codziennie pod pozorem wyciągania ze mnie mocy. Czasami organizuje nam wszystkim zebranie tuż pod nosem Tamtych.

Odwiedza mnie również dwójka agentów – grają moich starych. Są w tym bardzo dobrzy. Gdybym nie wiedział, kim są, sam bym uwierzył, że to oni mnie spłodzili. Agent grający mojego ojca ma takie same niebieskie oczy jak ja i brązowe falujące włosy. Tylko bardzo wnikliwy obserwator, szkolony do zadań specjalnych zauważyłby, że to soczewki i trwała ondulacja. Agentka udająca matkę ma dosztukowany orli nochal, z którym może ociupinę przesadzili, bo ja aż tak wielgachnego nie mam. Zwróciłem jej nawet na to dyskretnie uwagę, ale chyba się obraziła. Ci tajniacy nie lubią, aby im się wcinać w robotę.

Informacje przekazują mi za pomocą systemu ciast. Moja ulubiona szarlotka – nie podejmuj żadnych kroków. Sernik – Gigamyszor szykuje zemstę. Śmietanowiec – Człowiek Kocur zabezpiecza tyły. Pączki – nie ufaj policji. Babka – pilnuj się kobiety (drożdżowa – wysokiej, piaskowa – oschłej). Zakalec – mamy problemy. Truskawkowe – śmiertelne zagrożenie (jestem uczulony na truskawki). Makowiec – będą chcieli cię szprycować. Nadziewane pierniki – starzy przesyłają pozdrowienia, dostali kasę.

Wypełniałem wszystkie polecenia zawarte w ciastowych meldunkach. Częstowałem nimi również moich towarzyszy, dokładnie tak jak radzili mi „rodzice”. Dzięki temu Matematyk, Napoleon i inni też znali najświeższe plany zwierzchników. Tydzień temu jednak wydarzyło się coś niespodziewanego. „Matka” przyniosła zupełnie nowe ciasto – WZ!

  • To Murzynek? – spytałem niepewnie i cicho dodałem. – Mam nocną wachtę?
  • To WZ kochanie – odparła „matka”. – Z bitą śmietaną, polewą lukrową, wiórkami czekoladowymi i kokosowymi. Oraz świeżymi malinami. Babka ci upiekła. A na następną wizytę przygotuję ci Kopiec Kreta.

– Z proszku?

Kiwnęła głową. Popatrzyłem na nią spanikowany. Byłem pewien, że nie przerabialiśmy na zajęciach wuzetki. A może po prostu jej nie lubiłem. A może wolałem nie wiedzieć...

– Do zobaczenia wkrótce, mistrzu – powiedział ojciec.

Mistrzu – agent przypominał, że to ja odpowiadam za wszystko. Wkrótce... ile to jest wkrótce? Ta informacja jest pewnie ukryta w składzie ciasta.

– Pa, pa kochanie, bądź dla wszystkich miły, nie dokuczaj innym – dodała „mama” i pocałowała mnie w oba policzki. Dwa razy. Czy to oznacza drugi dzień tygodnia, czy miesiąca, a może godzinę drugą? W dzień czy w nocy. W każdym razie to był pocałunek na do widzenia. Czułem, że więcej ich nie zobaczę.

Po wyjściu agentów poszedłem do sali spotkań. Doktor rozmawiał akurat z taką ładniutką, cycatą blond pielęgniarką i dla żartu próbował ją osłuchać swoim stetoskopem. Strasznie się oburzyła i powiedziała, że doniesie dyrektorowi i go przeniosą na inny odział. Doktor tylko się śmiał. Dobrze to rozegrał. Od dawna udawał, że ta lala mu się podoba. Idiotka nie wiedziała, że dzięki temu stetoskopowi mógł osłuchać co ma w głowie i co dla nas szykują jej zwierzchnicy.

Doktor zauważył mnie i od razu podszedł.

– Usłyszał pan coś? – spytałem.

– Szybciej bijące serduszko, Adasiu – uśmiechnął się Doktor.

Tak musi mnie nazywać dla zmyły. Adam. Pierwszy ojciec. Everyman. Czaicie, nie?

– Do czasu aż przestanie bić całkowicie – odparłem z mściwą satysfakcją tak cicho, że Doktor chyba nawet tego nie usłyszał. Pokazałem mu pudełko z ciastem.

– Nie mogę sobie z tym poradzić – wyjaśniłem rozglądając się niespokojnie.

– Koledzy na pewno ci pomogą – odparł z uśmiechem Doktor.

Chciałem jeszcze o coś spytać, gdy drzwi do sali otwarły się i wszedł Superwizor Doktora. Już ktoś mu musiał donieść, że rozmawiamy.

– Zajmij się ciastem, bo się roztopi w tym upale i będzie do niczego – powiedział Doktor. – Ja muszę iść. Porozmawiamy później, dobrze? Idź do kolegów, Adasiu.

Roztopi? Doktor miał rację. Nie mogę stracić danych, bo z akcji nici. Wyszedłem na taras, dając ukradkowe znaki Matematykowi, Napoleonowi, Weteranowi i Jezusowi, którzy udawali, że budują z klocków zamek, a w rzeczywistości pod okiem Weterana i Napoleona opracowywali plan ucieczki z tajnej bazy, w której tkwiliśmy. Wstali od stolika jeden za drugim, pogwizdując niby nigdy nic. Napoleon zburzył budowlę, co rozzłościło jasnowłosą pielęgniarę, bo znowu nie udało jej się podpatrzeć co knujemy.

Wyszliśmy do ogrodu. Oczywiście trzeba było uważać na ptaki. Na szczęście zjawił się Człowiek Kocur i się ich pozbył raz, dwa. Przybrał postać czarnego dachowca i nawet najbardziej zwariowana kociara nie zorientowałaby się, że to nie kot, lecz człowiek. Potem Kocur usiadł u Jezusa na kolanach. Pewnie dlatego, że Jezus zawsze dysponował rybą.

– Wina panowie? – spytał Jezus, wyciągając flaszkę do złudzenia przypominającą butelkę Muszynianki. – Białe, pod to ciasto.

– Dla mnie za wcześnie – powiedział Matematyk. – Poza tym trzeba się skupić. To nie wczasy, mamy robotę do wykonania.

Ku niezadowoleniu Matematyka wszyscy pociągnęliśmy z gwinta. To było bardzo lekkie wino.

– No dobra co tam masz? – spytał mnie Matematyk.

– WZ... – odparłem cicho.

Wszyscy się pochylili nad plastikowym pudełkiem zawierającym rozkazy. Napoleon wziął kawałek ciasta, obejrzał podejrzliwie, a następnie zjadł.

– I jak? – spytałem.

– Bardzo dobre. Bita śmietanka pierwsza klasa.

– Bita śmietanka? – Matematyk zerwał się, ale natychmiast usiadł – Everyman, powtórz dokładnie, co powiedzieli agenci.

– To WZ, kochanie – zacytowałem dokładnie. – Z bitą śmietanką i polewą lukrową. W wiórkach czekoladowych i kokosowych. Oraz ze świeżymi malinami. Babka ci upiekła to wspaniałe ciasto. A potem agentka ucałowała mnie dwa razy.

Napoleon wyjął kajet Matematyka zza swojej pazuchy, gdzie postanowiliśmy go sprytnie ukryć. Matematyk przez chwilę mamrotał pod nosem, dokonując obliczeń w notesie.

– Mam to – odezwał się w końcu. – „WZ z bitą śmietanką”. Wybiła godzina zero. Dwa razy pocałowała – godziną tą jest druga, ciasto jest ciemne, a więc druga w nocy. Śmietanka to naturalnie my. „Polewą lukrową”. Po lewo mamy iść. Luk, czyli po angielsku look – rozglądać się za rowem lub krową. Tu na dwoje babka wróżyła. „W wiórkach kokosowych i czekoladowych”. W wiewiórkach, kurach i sowach czekojcie, lada moment wychyniecie. Musimy się przebrać za wiewiórki, kury i sowy. „Oraz świeżymi malinami”. Mamy wziąć świeżaków i mali z nami. Czyli bierzemy jakichś nowych i Napoleona na bank, bo on jedyny mały jest. Pewnie będzie się musiał gdzieś przeciskać.

– Na jaki bank? – zainteresował się Jezus.

– A skąd chcesz wziąć pieniądze? – spytał pogardliwie Matematyk. – Musimy obrabować bank. „Babka ci upiekła to wspaniałe ciasto”. Przykro mi stary, twoja babka jest w ciupie! W spa się nie ukryjemy, bo ciasno. Lub TO – czyli klaun z tego horroru speniał – to po śląsku – przestraszył się CIA sto. Stu agentów CIA po naszej stronie wyeliminowało Klauna!

Zaczęliśmy bić brawo, w końcu ująć Klauna nie było na pewno łatwo. Potem zjedliśmy całe ciasto, aby nie zostawiać dowodów. Jak nie lubię WZ, tak zjadłem. To w końcu była robota dla twardziela. Dopiliśmy wino. Zaczęliśmy się rozchodzić. Oczywiście nie naraz, tylko jeden po drugim. Jezus nad sadzawkę, bo chciał się jeszcze napić. Weteran również. Napoleon położył się na drzemkę pod gruszą. Człowiek Kocur również pobiegł, aby powęszyć w kantorku pielęgniary. Kretynka wzięła go na ręce i przytuliła do swych pokaźnych bimbałów. Ten łobuz zawsze potrafił łączyć pracę z przyjemnością. Ja chciałem udać się prosto do doktora, aby mu zdać raport. Matematyk dogonił mnie jednak przy wejściu do sali spotkań.

– Musimy pogadać. Jest problem.

– Jaki problem?

– Nie zauważyłeś? To dobrze. Musiałem na poczekaniu wymyślić jakieś bzdury o tym Klaunie. To szczwany lis, ale chyba to kupił.

– O czym ty mówisz? – spojrzałem na niego z niepokojem, jak na kompletnego wariata.

– „To wspaniałe ciasto...” – powiedział ponuro Matematyk. – „A na następną wizytę przygotuję ci skarbie twój ulubiony Kopiec Kreta...”

– ...w proszku – wyszeptałem ze zgrozą. Miał rację. Nie było dobrze.

– To wsypał cię na stówę – wyjaśnił Matematyk. - Weteran jest podwójnym agentem. Anna następnie wizy przygotuje ci. Skarb je twój w ulu bio w NY. Kopie kreta są w proszku. Kret, czyli Weteran nic jeszcze nie zdążył przygotować i namącić. Ale sypnął cię. Nie jesteś bezpieczny. Te wizy, co Anna przygotowała, znajdziesz w ulu bio, w tym ekologicznym gospodarstwie za lasem. Potem musisz lecieć do Nowego Jorku…

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Gadżetomania
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.