Nieskończona Opowieść - zakończenie i ostatni etap - WYGRAJ nowego HTC One M8!
Drodzy Uczestnicy,
07.04.2014 13:11
w ten sposób docieramy do końcowego etapu edycji z Jackiem Piekarą. Przed Wami zadanie ostatnie, ale być może najważniejsze - nadanie naszej historii tytułu.
Drodzy Uczestnicy,
w ten sposób docieramy do końcowego etapu edycji z Jackiem Piekarą. Przed Wami zadanie ostatnie, ale być może najważniejsze - nadanie naszej historii tytułu.
Jak zawsze decyzję podejmuje autor, Wy z kolei macie zupełnie wolną rękę odnośnie formy i ilości zgłoszeń.
Wyjątkowa tym razem będzie jednak nagroda. W Wasze ręce przekażemy bowiem przed chwilą zaprezentowanego, całkiem nowego i przełomowego HTC One M8.
HTC One M8 - See It. Feel It.
Na zgłoszenia macie czas do niedzieli 13.04.14 do 23.59.
Poniżej ostatnia część opowiadania. Powodzenia i połamania piór i głów!
NIESKOŃCZONA OPOWIEŚĆ Z JACKIEM PIEKARĄ - ZAKOŃCZENIE
Umarła. Po prostu umarła. Umarła na dobre, umarła na amen, umarła definitywnie. Potrafię odróżnić żywego człowieka od martwego, więc dobrze wiedziałem, że to już koniec. Koniec moich marzeń, nadziei oraz oczekiwań. Oczywiście Buffy nie zginęła od samego spojrzenia na kamyczek pierścionka, gdyż to byłoby zbyt fantastyczne i niewiarygodne. Spojrzała na ten kamyk, na jej twarzy zagościła jakaś dziwna satysfakcja, przypominająca zadowolenie gracza, który właśnie dostrzegł, że w następnym ruchu nieodwołalnie da mata swojemu przeciwnikowi. A potem wsadziła pierścionek do ust i zgryzła kamyk aż chrupnęło. No i to był właśnie koniec.
Sprawdziłem jej puls, dotknąłem szyi, potem przyłożyłem ucho do ust Buffy. Przyznam, że kiedy dotykałem jej warg, pomyślałem ze strachem, zmieszanym z nadzieją, że dziewczyna niespodziewanie poderwie głowę i wgryzie się w moje ucho. Ale nic takiego, oczywiście, nie nastąpiło. Buffy leżała niczym kawał martwego mięcha, bo w tej właśnie chwili była zaledwie tym: kawałem martwego mięcha. Chciałem się jednak dodatkowo upewnić, że nie żyje, więc przyłożyłem lusterko do jej ust (kiedy je odsunąłem, szklana powierzchnia nadal była czysta i lśniąca), a następnie osłuchałem stetoskopem jej klatkę piersiową. Przy okazji, w zasadzie przez przypadek, bo naprawdę nie to było mi w głowie, zobaczyłem biust mojej wybranki. Zobaczyłem i mało nie zapłakałem, gdyż był to tak cudowny biust. Duży, kształtny i jędrny, z pięknie wykształconymi sutkami otoczonymi ciemną obwódką. Kolor skóry jej piersi różnił się od koloru reszty ciała, gdyż był zauważalnie jaśniejszy. I to mi się również podobało, bowiem oznaczało, że panna Summers nosiła kostiumy kąpielowe, a nie paradowała topless. Urocza, skromna dziewczyna z Arizony, której nie zepsuł wielki świat... Ale teraz to już było naprawdę wszystko jedno. Nikt i nic nie przywróci mi słodkiej Buffy, która miała szansę, naprawdę ogromną szansę!, zostać moją narzeczoną. Zasłoniłem jej piersi koszulką i westchnąłem:
- Jak mogłaś mi to zrobić? - zapytałem i usłyszałem we własnym głosie gorycz oraz smutek - jak mogłaś mnie zostawić? Dlaczego nawet nie chciałaś spróbować? Dlaczego nie chciałaś dać nam szansy?!
W miarę jak wypowiadałem te słowa rósł we mnie gniew. Patrzyłem na jej zimną, nieruchomą, spokojną twarz i to zimno, to znieruchomienie oraz ten spokój dodatkowo mnie rozdrażniały. Poczułem, że serce uderza mi coraz szybciej, skronie pulsują, jakby ktoś od środka walił w nie szybko i boleśnie małymi młoteczkami, a w gardle rośnie suchy, chropowaty knebel. Już podniosłem pięść, już byłem gotów do uderzenia, kiedy nagle zrozumiałem absurdalną bezsensowność tego rodzaju przemocy. Oddychałem spokojnie przez chwilę, poczekałem aż młoteczki w skroniach z rytmu tuktuktuktuk przejdą na spokojniejszy tuk-tuk-tuk-tuk i opuściłem rękę. Rozluźniłem palce i wtedy zobaczyłem, iż wcześniej zacisnąłem pięści tak mocno, że paznokcie zostawiły mi sine wybroczyny na skórze wnętrz dłoni. Buffy odeszła i musiałem pogodzić się z tym faktem, niezależnie od tego, jak bardzo był bolesny i jak bardzo czułem się niesprawiedliwie oszukany. Teraz nie miałem już mocy ani by ją przekonać ani by ją ukarać ani by sprawić, żeby pożałowała swego postępowania. Tak, teraz mogłem się zatroszczyć zaledwie o sprawy techniczne. Tylko tu pojawił się, no cóż, problem. Nie przygotowałem się do tak szybkiego zakończenia naszej znajomości. Bynajmniej nie dlatego, że byłem niefrasobliwy. Co to to nie. Po prostu wcześniejsze przygotowanie sprzętu, umożliwiającego trwałe usunięcie ciała Buffy, uznałbym za postępowanie głęboko nieetyczne. Nie mogłem przecież z góry zakładać, iż między nami nie zaiskrzy, że nie narodzi się chemia, która następnie przekształci się w poważniejsze uczucie. Czułbym się naprawdę nie w porządku jedząc z Buffy romantyczne kolacje, czy całując się z nią przy blasku świec, kiedy jednocześnie wiedziałbym, że w piwnicy stoi beczka z ługiem sodowym przygotowana na wypadek, gdyby nasze uczucie jednak nie okazało się aż tak satysfakcjonujące, jak sądziłem na początku znajomości.
Usiadłem w fotelu i zacząłem zastanawiać się nad tym, co robić dalej. Myślałem, rozważałem różne koncepcje postępowania i jednocześnie przyglądałem się cudownemu, nieskazitelnemu ciału Buffy. Ze smutkiem podobnym do tego, z jakim koneser sztuki wpatruje się w muzealne arcydzieło, o którym wie, że nigdy przenigdy nie będzie do niego należeć. I wtedy doszedł do mnie sens słowa: nieskazitelne. Nieskazitelne, a więc pozbawione jakichkolwiek śladów, w tym śladów przemocy. Owszem na początku pobytu u mnie, dziewczyna miała na szyi maleńki znak po ukłuciu igłą, ale zdążył już zniknąć, bo po pierwsze igła była cienka, a po drugie umiałem robić zatrzyki. Poza tym byłem pewien, że koroner który zajmie się badaniem ciała, zwróci przede wszystkim uwagę na dwie rzeczy: zgryziony kamień pierścionka oraz ślady nieznanej, trującej substancji w ustach. I pod tym kątem poprowadzi badania, by w efekcie przekonać się, że dziewczyna została zabita z winy marsjańskiego prezentu.
- I to jest dobry, naprawdę dobry pomysł - przyznałem na głos sam przed sobą - gdybyś żyła, Buffy, byłabyś ze mnie dumna - dodałem spoglądając w jej martwą twarz.
* * *
Wszystko potoczyło się zgodnie z moimi planami, bez najmniejszych problemów. Nie pojawili się przypadkowi świadkowie, których obecność jest przecież obowiązkowa w każdym filmie sensacyjnym lub kryminalnym. Nikt nie przechodził akurat z psem, nikt nie zbierał butelek ani nie popijał wódki schowany w krzakach, żadna para nie całowała się w cieniu drzew, a żadne dziecko nie wracało do domu na rowerze... Było pusto, ciemno i cicho, a ja w tej pustce, ciszy i ciemności pożegnałem się z Buffy. Zostawiłem ją siedzącą, czy raczej półleżącą, na ławce tak schowanej za gałęziami płaczącej wierzby, iż można było sobie spokojnie wyobrazić, że dziewczyna cały wieczór przesiedziała niedostrzeżona przez nikogo spacerującego alejką.
Później wróciłem do domu. Mój nastrój z gniewnego, potem ponurego i posępnego, najpierw przemienił się w rozżalenie, by wreszcie przejść w smutne pogodzenie się z losem. Cóż, stało się jak miało się stać i najwyraźniej Buffy nie była mi pisana. Ale być może w tym na pozór dramatycznym wydarzeniu, jakim stała się jej śmierć, należało jednak poszukać pozytywów? Może panna Summers zginęła tylko dlatego, bym mógł poznać moją prawdziwą, wielką miłość? Może powinienem zdwoić wysiłki, by znaleźć wreszcie tę jedną, jedyną, z którą zwiążę życie? Posłuchałem chwilę muzyki, wypiłem kieliszek wina i poszedłem do sypialni. Długo nie mogłem zasnąć, gdyż ile razy zamknąłem oczy, pod powiekami pojawiała się twarz pięknej Buffy i jej urokliwy uśmiech. Mój Boże, chyba naprawdę byłem zakochany. Co gorsza, byłem zakochany w martwej dziewczynie! Na szczęście tak jesteśmy skonstruowani, my ludzie, że nawet największy dramat, jaki nas spotka nie jest w stanie spowodować, iż nie zaśniemy. Jasne, możemy przerwacać się z boku na bok, wzdychać, zmagać z myślami, popłakiwać w poduszkę i tak dalej i tak dalej. Ale w końcu sen przychodzi. Tak więc przyszedł i do mnie, a ku mojemu zdziwieniu spałem głęboko, smacznie i wcale nie śniłem o pannie Summers. Jednak gorzej było z przebudzeniem. Gorzej, gdyż przecież nikt nie lubi zostać obudzonym przez lufę strzelby boleśnie wbijającą się pomiędzy szyję a obojczyk. Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem, że nade mną stał szeryf i to on właśnie był właścicielem, posiadaczem oraz aktualnym użytkownikiem owej strzelby. Zamarłem i starałem się nie ruszyć nawet palcem, bo wiedziałem, że jeśli opuszek policjanta drgnie na spuście, to moja głowa upodobni się do dojrzałego arbuza zrzuconego na asfalt.
- Szeryfie... - zaszeptałem, starając się, aby ten szept zabrzmiał przyjacielsko, życzliwie i abym nawet ustami nie wykonywał gwałtownych ruchów.
- Dzień dobry, Dexterze - rzekł radosnym tonem i wyszczerzył się od ucha do ucha.
Początkowo zdumiała mnie ta wesołość, jednak potem zrozumiałem, iż szeryf spodziewał się, czy raczej miał nadzieję, że znalazł się właśnie w przedsionku wielkiej sławy, jaką przyniesie mu schwytanie seryjnego mordercy. I właśnie dlatego był w dobrym humorze... Oczywiście, kiedy znaleźli moje wszystkie schowki i wszystkie kryjące się w nich tajemnice, szeryf i tak został odsunięty od sprawy, ale to nastąpiło dużo później. Ten natomiast poranek zakończył się tak, że wychodziłem z domu z rękami skutymi na plecach, a na podwórku czekała już czereda dziennikarzy, fotoreporterów i kamerzystów. Pośrodku największego zbiegowiska stała moja śliczna panna Summers. Żywa, przejęta, z błyszczącymi oczami i falującą piersią. Ach, jakaż ona była piękna! Kiedy tylko zobaczyła, że wychodzę z domu, władczym gestem zatrzymała holującego mnie szeryfa i zbliżyła się do nas. Migawki aparatów dostały szału. Trzask rozlegał się zewsząd, a policjanci z trudem powstrzymywali napierających fotografów, bo każdy chciał przecież mieć najlepsze ujęcie Pięknej w towarzystwie Bestii.
- Dzień dobry, Dexterze - powiedziała, nieświadomie powtarzając słowa szeryfa, ale uśmiechnęła się równie szeroko co on. Tylko oczywiście z dużo większym wdziękiem - jesteś zdziwiony, że mnie widzisz?
- Strasznie się cieszę, że żyjesz - odparłem z przekonaniem - naprawdę: strasznie - nie mogłem oczywiście wyciągnąć ręki w jej stronę, a bardzo chciałem chociaż dotknąć jej ramienia, by upewnić się, iż jest żywą istotą z krwi i kości.
- Zawsze chciałam być sławna - rzekła - chyba dzięki Marsjanom mi się to udało. Hm? Prawda?
Pokiwałem głową i zaraz potem syknąłem z bólu, bo szeryf pociągnął mnie w stronę samochodu.
- Panno Summers! - zawołałem odwracając głowę - kocham panią! Czy zostanie pani moją żoną?
Oczywiście wygłupiałem się, bo to przecież nie była dobra chwila na oświadczyny, ale pomyślałem: a co tam, niech dziennikarze mają więcej do pisania. A i na pewno wskaźnik atrakcyjności Buffy dla gazet znacznie wtedy podskoczył, co mogło mnie tylko cieszyć, bo przecież życzyłem jej jak najlepiej.
* * *
W naszym stanie skazańców zabija się humanitarnie - zastrzykiem trucizny. Jednak egzekucja mi nie groziła. W zamian za pełną współpracę z prokuratorem skazano mnie na spędzenie reszty życia w więzieniu. Postawiłem tylko jeden warunek i postawiłem go kategorycznie: miałem zyskać prawo do trzymania w celi prezentu od Marsjan.
- Wibrator analny? - prokurator spojrzał na mnie bez zdziwienia i bez rozbawienia - zaręczam, że tam gdzie trafisz, wibrator analny będzie ostatnią potrzebną ci rzeczą.
Ale to był mój warunek i musieli się nie tylko zgodzić, lecz potwierdzić tę zgodę pisemnie. Bo przecież nie chodziło o wibrator analny. Wspominałem już wcześniej, że nie gustuję w tego rodzaju przyjemnościach, gdyż w głębi serca jestem delikatnym romantykiem, a nie perwersyjnym maniakiem seksualnym. Chodziło o to, iż to był prezent od Marsjan. Prezent, który miał zmienić moje życie. I liczyłem, że dzięki niemu coś się stanie, coś wielkiego i wspaniałego. Na przykład ucieknę z więzienia i zdobędę albo Buffy albo chociaż dziewczynę do niej podobną. Będę wolny i szczęśliwy. Zakochany.
Co prawda ostatnio dowiedziałem się o pewnych sprawach, które każą mi spoglądać w przyszłość z nieco większą ostrożnością i z dużo mniejszym optymizmem. Bo oto okazało się, że prezenty Marsjan nie dla wszystkich okazały się szczęśliwe. Johnny Krawaciarz uderzył z takim impetem swoją piękną, czerwonokrwistą Corvettą w betonowe słupy, że z wnętrza podobno wyciągano go łyżeczką. Kariera Pięknej Emilki w świecie modelingu skończyła się tak szybko jak się zaczęła, ale Emilka na tyle przyzwyczaiła się do życia wśród celebrytów, że została dziewczyną do towarzystwa. Może nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że matka Emilki otruła się tabletkami nasennymi, kiedy dowiedziała się jaką “karierę” robi córka. Ozdrowiona i upiększona matka Timmiego cisnęła w diabły zarówno Sunnydale, jak i swojego nudnego, nadopiekuńczego syna, sprzedała dom i wyjechała Bóg wie dokąd, zostawiając Timmiego najzupełniej literalnie na bruku.
Z drugiej jednak strony, tak sobie myślę i takie sobie zadaję pytanie, czy możemy za wszystkie nieszczęścia zrzucać winę na Marsjan i ich prezenty? Przecież Krawaciarz nie musiał rozpędzać Corvetty do prawie dwustu mil na godzinę, Emilka mogła wrócić do domu z zaoszczędzonymi pieniędzmi, a matka Timmiego mogła mieć choć odrobinę przyzwoitości i nie zostawiać syna bez domu i bez grosza. Może więc nieszczęścia, które ich spotkały nie są winą marsjańskich prezentów, a tego, że z powodu słabości charakteru lub złej woli nie potrafili tych prezentów wykorzystać?
Na szczęście, wszystko na to wskazuje, Buffy powiodło się całkiem nieźle. Przez długie tygodnie jej opowieści i zdjęcia nie schodziły z pierwszych stron gazet. Wygrała pewnie też nie tylko dzięki temu, że była główną bohaterką wydarzenia pod tytułem “niedoszła ofiara demaskuje seryjnego mordercę”, ale dzięki swej urodzie, inteligencji i urokowi. Została współautorką bestsellera, a jej zgryziony pierścionek osiągnął na Ebayu cenę prawie dwustu tysięcy dolarów, pomimo że nie znaleziono na nim nawet miligrama żadnej substancji chemicznej (a przecież coś musiało wprowadzić ją w stan letargu, którego nie odróżniłem od śmierci). A ja? Siedzę teraz naprzeciwko pudełka z wibratorem i wpatruję się w nie, tak jakby było bez mała krzewem gorejącym, który zaraz do mnie przemówi i przekaże mi objawione prawdy oraz wyjawi sekrety bytu. Pudełko jednak, jak to pudełko: milczy. Ale wiem, doskonale wiem, że coś się wydarzy w moim życiu. A fakt iż nie wiem co dokładnie, jest zarówno denerwujący, jak i rozkosznie ekscytujący.
Koniec