niezła sylwetka: Willem Dafoe

Willem Dafoe największe sukcesy osiągał w latach 80. W 1985 roku w filmie Żyć i umrzeć w Los Angeles Friedkina wszedł w skórę zimnego mordercy, natomiast w 1988 w kontrowersyjnym Ostatnim kuszeniu Chrystusa Scorsese był Jezusem. Pośrodku były jeszcze pamiętne występy w Plutonie Stone'a i Mississippi w ogniu Parkera. W latach 90. jego kariera nie wyglądała już tak owocnie - aktor musiał najczęściej zadowolić się występami drugoplanowymi lub epizodami. A szkoda, gdyż talent posiada nieprzeciętny.

Krzysiek Czapiga

13.05.2008 14:00

Willem Dafoe największe sukcesy osiągał w latach 80. W 1985 roku w filmie Żyć i umrzeć w Los Angeles Friedkina wszedł w skórę zimnego mordercy, natomiast w 1988 w kontrowersyjnym Ostatnim kuszeniu Chrystusa Scorsese był Jezusem. Pośrodku były jeszcze pamiętne występy w Plutonie Stone'a i Mississippi w ogniu Parkera. W latach 90. jego kariera nie wyglądała już tak owocnie - aktor musiał najczęściej zadowolić się występami drugoplanowymi lub epizodami. A szkoda, gdyż talent posiada nieprzeciętny.

Jako nastolatek porzucił studia i związał się z eksperymentalnymi grupami teatralnymi, co dało dowód bezkompromisowego charakteru, który odezwie się jeszcze nie raz przy doborze odważnych ról. W kinie zaistniał po występie we wspomnianym już Żyć i umrzeć w Los Angeles. Jako czarny charakter wypadł znakomicie i łatwo zdominował cały film. Grał oszczędnie, ale przekonująco. Swoisty ascetyzm gestów będzie zresztą charakteryzował niemal wszystkie role aktora. Dafoe bardziej od wymyślnych aktorskich sztuczek preferuje występy rzetelne i przemyślane, ale nie efektowne. Kreuje wokół siebie aurę tajemnicy, jak choćby w genialnym epizodzie w niezwykłym filmie Lulu na moście, gdzie o jego postaci nie wiemy nic. Ale mimo tego nie mamy wątpliwości, że jest groźna i lepiej nie wchodzić jej w drogę.

Najlepszą rolą Dafoe, słusznie nominowaną do Oscara, była kreacja sierżanta Eliasa w arcydziele kina wojennego - Plutonie. Jako antagonista demonicznego Burnsa (Tom Berenger) wzbudzał podziw, szacunek i zaufanie, choć jego wizerunek nie był pozbawiony rys - potrafił i ostro zabalować, i przerażająco skutecznie pozbawić przeciwnika życia. Ale bez wątpienia ze starcia z niszczącą i bezduszną machiną wojenną wyszedł obronną ręką. Niejako przedłużeniem postaci Eliasa była postać głównego bohatera z filmu Mississippi w ogniu, szlachetnego i oddanego sprawie. Dafoe występem u Alana Parkera udowodnił, że w rolach pierwszoplanowych, w których trzeba na sobie przez długi czas skupić uwagę widza - również nie zawodzi. Jego oszczędne aktorstwo stanowił doskonały kontrapunkt dla dynamicznego Gene'a Hackmana. Jedną z najodważniejszych kreacji, Willem stworzył pod okiem mistrza Martina Scorsese. Ostatnie kuszenie Chrystusa wywołało bowiem mnóstwo kontrowersji, podobnie jak niedawno Kod Da Vinci. Tyle że dzieło autora Taksówkarza broni się pod względem artystycznym. Jest także odważnym zadawaniem pytań, duchowym poszukiwaniem. Z czysto marketingową promocją nie ma nic wspólnego. I znów wyciszone aktorstwo Dafoe, kreującego postać wątpiącego w swą boskość Jezusa, zostaje skonfrontowane z bardziej dynamicznym Keitela w roli Judasza. I znów Dafoe z pojedynku wyszedł obronną ręką.

W latach 90. jakby o Dafoe zapomniano. Rzadko dostawał naprawdę interesujące propozycje. Wyjątkiem - Święci z Bostonu. Jako oryginalny i mocno nietypowy detektyw Willem hipnotyzował. Brawurowo odtwarzając przebieg morderstw nie pozwalał ani na moment oderwać wzroku od ekranu. Był zabawny i pomysłowy. Mimo luźnej konwencji filmu i eksperymentów reżysera z czasem - stworzył wartościową i chyba najłatwiej rozpoznawalną (obok Plutonu) kreację w swej karierze. Drugim wyjątkiem od marazmu lat 90. (trudność w znalezieniu dobrych ról miał zresztą nie tylko Dafoe, lecz nawet sami Jack Nicholson i Dustin Hoffman) był występ w nagrodzonej Złotą Palmą Dzikości serca Lyncha. Odpychająca postać wykreowana przez Dafoe najsilniej zapadała w pamięć. Moim zdaniem była także najsilniejszych elementem kontrowersyjnie uhonorowanego w Cannes filmu.

Ciekawą, choć nie do końca nietypową odskocznią od typowych ról, do jakich zdążył nas przyzwyczaić Dafoe, było pojawienie się jego nazwiska w związku z animowanym Gdzie jest Nemo. Aktor użyczył mianowicie głosu jednej z rybek z akwarium - Idolowi. Mimo że była to animacja głównie dla dzieci (choć dorośli też znajdą sporo dla siebie) Dafoe nadał postaci charakterystyczny dla siebie rys tragizmu. Z pomocą animatorów (którzy nadali rybie kilka cech wyglądu aktora) i własnego głosu - stworzył autentyczną, głęboką kreację. Osobiście bardzo liczę na powrót Willema Dafoe do łask reżyserów, gdyż wśród dzisiejszych idoli ze świecą szukać równie zajmującej aktorskiej osobowości, a równocześnie tak znakomitego aktora.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Gadżetomania
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.