Renesans mini-PC – blaszaki na salony, laptopy do lamusa?
Sprzedaż typowych desktopów od lat systematycznie spada. Są one wypierane zarówno przez lekkie i praktyczne laptopy, jak i tablety (a nawet smartfony). Wiele jednak wskazuje na to, że agonia komputerów stacjonarnych jeszcze trochę potrwa. Wszystko za sprawą mini-PC, które stają się jednym z niezbędnych elementów wyposażenia nowoczesnych salonów.
24.03.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:27
Mobilność jest aktualnie bardzo pożądana. Doskonale obrazują to słupki sprzedażowe, które urządzeniom mobilnym systematycznie rosną, stacjonarnym zaś regularnie spadają. Trend ten dotyczy przede wszystkim desktopów, które muszą konkurować ze skandalicznie tanimi laptopami i budżetowymi tabletami. Bo każdy teraz musi mieć laptopa i/lub tablet. Desktop nie jest trendy, nawet jeśli z komputera korzysta się wyłącznie przy biurku i nie jest on przenoszony nawet pomiędzy pomieszczeniami. Bo fajnie jest pracować na małym, kiepskim ekranie i ogrzewać uda oddawanym przez obudowę ciepłem.
Na szczęście widać światełko w tunelu. Owczy pęd po tanie jak barszcz laptopy może jeszcze nieco wyhamować. Wielcy ze świata IT, tacy jak Intel czy Valve, pracują nad umieszczeniem blaszaków w salonach. Oczywiście nie takich wielkich, wyjących i zagracających sporo przestrzeni puszek, lecz małych, stylowych konstrukcji, na widok których znajomi powiedzą „Wooow! Ale fajne! To naprawdę jest komputer?”. Dotychczas miniaturowe HTPC i wszelakie mini-PC oraz nettopy były zwykle ciekawostką, którą interesowali się zazwyczaj stosunkowo nieliczni zapaleńcy i znawcy tematu (nie licząc firm, które szukają oszczędności zarówno finansowych, jak i przestrzennych).
Zdecydowanej większości desktop kojarzy się bowiem z dość monumentalną, ciężką i głośną, absolutnie nieprzenośną konstrukcją. I owszem, przez pewien czas obudowy komputerów klasy PC systematycznie rosły wraz z wielkością i wydajnością podzespołów. Na przykład najdłuższe aktualnie karty graficzne mają po kilkadziesiąt centymetrów długości i w wielu obudowach, nawet tych o pokaźnych gabarytach, się nie mieszczą. Jeszcze kilkanaście lat temu, w czasach Radeona 9700 Pro, w niewielu recenzjach zwracało się uwagę na ten aspekt podzespołu, choć obudowy do największych najczęściej nie należały. I wówczas desktopy nie miały silnej konkurencji ze strony horrendalnie drogich laptopów.
Czasy jednak się zmieniły, stacjonarki urosły, zrobiły się szybsze i głośniejsze. Laptopy także przyspieszyły i potaniały. Dziś są wygodną alternatywą dla PC, z której zabiegani i żądni mobilności skwapliwie korzystają. I prawie nikt nie pamięta, że wielkie, wyżyłowane stacjonarki nie są jedynymi dostępnymi na rynku klasycznymi pecetami. Nie brakuje elementów do budowy konstrukcji micro-ATX czy mini-ITX, tylko najzwyczajniej (prawie) nikomu się nie chce. I tu wkraczają właśnie giganci pokroju Intela, proponując gotowe rozwiązania, takie jak NUC czy Steam Machines. W obu przypadkach nie jest tak tanio, jak by się chciało. Nie jest też najlepiej, jak mogłoby być. Ale jest tu i teraz, gotowe, kompletne i działające.
Mieszczący się na dłoni NUC nie jest może uniwersalnym zamiennikiem desktopa (na pewno nie zadowoli bardziej wymagających graczy), ale bez problemu radzi sobie z pakietem biurowym, przeglądarką internetową i filmami w wysokiej rozdzielczości. Czyli tym, do czego w miażdżącej większości wykorzystywane są domowe komputery. Zajmuje przy tym mniej miejsca niż laptop, jest od niego lżejszy i ładnie prezentuje się przy telewizorze. Owszem, nie ma zintegrowanego gładzika i klawiatury, ale nie oszukujmy się, ich zakup, także w wersji bezprzewodowej (by wygodnie kontrolować wszystko z poziomu sofy), nie jest wielkim wydatkiem.
Nieco droższe Steam Machines to propozycja domowego centrum multimedialnego, adresowana głównie do graczy, ale mogąca się przyjąć znacznie szerzej. Za niemałą zazwyczaj kasę mamy otrzymać coś, co nadaje się do grania, oglądania filmów i podobnych rozrywkowych czynności, a przy tym świetnie wygląda w salonie i współpracuje z wielkim ekranem. I o ile ja nie czekam na Steam Machines, o tyle cieszę się, że takie urządzenia trafią do sprzedaży. Zapewne zmotywują one wiele osób do poszukiwania na własną rękę alternatyw czy ich konstruowania. W rezultacie rynek desktopów może się ożywić, mini-PC zostaną zauważone i zyskają na popularności (i, zapewne, potanieją).
Czy rosnąca popularność stacjonarek w miniaturowych obudowach jest w stanie realnie zagrozić sprzedaży laptopów, odesłać je do lamusa? Raczej… nie. Owszem, sprzedaż komputerów klasy desktop może przestanie tak szybko pikować w dół, a laptopów rosnąć w tak zawrotnym tempie jak dotychczas. Ale aktualne trendy niemal na pewno zostaną utrzymane. Era mini-PC, która być może nadejdzie (powróci?), raczej nie zakończy ery mobilności, która trwa i trwać będzie. Co się zmieni? Zapewne tylko podejście do tematu wyposażania domu. I zamiast kupować wyłącznie laptopa i/lub tablet, wiele osób kupi laptopa i mini-PC do salonu, który w cyfrowym domu będzie odgrywał rolę centrum multimedialnej rozrywki dla całej rodziny.
Do „pracy” (czyt. Facebooka, surfowania w Sieci etc.) i tak większość zapewne wybierze laptopa, który jednak jest urządzeniem typu wszystko w jednym i daje się przenosić. Nieważne, że wygoda pracy na małym ekranie i laptopowych urządzeniach wejścia jest w większości przypadków co najwyżej przyzwoita, a z możliwości przenoszenia mało kto skorzysta. Marketing i niskie ceny zrobiły swoje – myślimy, że laptop jest niezbędny do życia i wybieramy go, choć równie dobrze moglibyśmy zainwestować właśnie w mini-PC. I zyskać np. lepsze możliwości rozbudowy, łatwość czyszczenia i serwisowania przy niewielkich gabarytach i podobnym poborze energii.
Niestety, typowy Kowalski nie ma czasu na myślenie. Kupuje to, co podsuną mu specjaliści od marketingu. Nie wie, że można inaczej i - w wielu przypadkach - lepiej. I nie dowie się, bo priorytetem jest sprzedaż nienaprawialnych i nierozszerzalnych laptopów, tabletów i smartfonów. Urządzenia pokroju NUC-ów nie służą do wyciągania niewyobrażalnej kasy, lecz do zapełniania rynkowej luki. Rynek mini-PC jest segmentem, na którym da się zarabiać, ale który nie jest i (raczej długo, a nawet nigdy) nie będzie kluczowy. Ale istnieć musi, bo pieniądze leżące na drodze trzeba podnieść, choćby kreując potrzebę zakupu dodatkowego urządzenia. Dodatkowego, a nie innego.