Telewizory 3D: czy to się jeszcze opłaca?
Idziesz do sklepu i stajesz przed wyborem: telewizor z 3D czy bez 3D? Nawet jeśli lubisz tę technologię, zakup 3D TV może się nie opłacić, bo po prostu nie będziesz miał czego oglądać.
06.01.2017 | aktual.: 11.12.2017 16:32
Chyba można już oficjalnie ogłosić śmierć telewizorów 3D. Wydawałoby się, że technologia po prostu będzie trwać, skoro i tak znajduje się w praktycznie wszystkich w miarę nowych telewizorach... ale czy aby na pewno jest tak powszechna?
Modele LG 43UH603V, LG 58UH635V czy Samsung UE55K5500 nie oferują wsparcia dla 3D, mimo że są porządnymi sprzętami, a ich cena wcale nie jest niska. Nie jest tak, że kupując dowolny telewizor ze średniej czy wysokiej półki na pewno dostaniemy obsługę 3D. Według ETNews LG w 2015 implementowało obsługę trójwymiarowego obrazu w 40 proc. swoich telewizorów. W 2016 już tylko w 20 proc. Technologia jest obecna tylko w produktach premium – ze względu na niewielkie zainteresowanie.
Załóżmy jednak, że jesteś jedną z niewielu osób, które z całego serca lubią 3D. Chcesz mieć telewizor 3D. Mimo wszystko powinieneś sobie zadać pytanie:
Co będziesz oglądał?
Przyszłość telewizji 3D jest daleka od świetlanej. W zasadzie trudno mówić o jakiejkolwiek przyszłości. W 2010 r. powstał brytyjski kanał telewizyjny Sky 3D, który miał być frontem walki o rozpowszechnienie trzeciego wymiaru w telewizji. Przetrwał tylko pięć lat. Nie istnieje od 2015 r. – ze względu na zbyt małą ilość treści w 3D i niewielką liczbę chętnych do płacenia za dostęp do nich.
BBC również próbowało sił w transmisjach 3D, ale uśmierciło swój projekt jeszcze wcześniej – w 2013 r., już po dwóch latach działania. Oficjalnie wyświetlanie trójwymiarowych treści zostało „zawieszone” (bo głupio przyznać się do katastrofy), ale nie oszukujmy się – nikt nie myśli o jego wznowieniu. Świąteczne wystąpienie królowej z 2012 r. – audycję, którą w Brytanii oglądają rzesze ludzi – w 3D zobaczyło tylko 5 proc. widzów. I to nie 5 proc. ogółu, ale 5 proc. posiadaczy telewizorów 3D!
Kalendarz wydawniczy dla płyt Blu-ray 3D w tej chwili nie wygląda zbyt imponująco. Na 2017 rok zapowiedziano na razie… dziewięć filmów w 3D. Z czego cztery to klasyki z lat 50.-70. (The Mad Magician z 1954 r., It Came From Outer Space z 1953, Ape z 1976, Those Readheads From Seattle z 1953). Nowości to Billy Lynn's Halftime Walk, Doctor Strange, Moana i Fantastyczne bestie. Zostaje jeszcze One More Time With Feeling – dokument o nagrywaniu albumu Nicka Cave'a – ale to raczej nie jest film, który trzeba zobaczyć w 3D.
Oczywiście na listę dodane zostaną jeszcze inne wydania, których premiery dotąd nie zapowiedziano. Ujmijmy to jednak inaczej. W samym styczniu w USA premierę będzie mieć około 200 filmów na Blu-ray 2D... i jeden w 3D.
Jak 3D radzi sobie w kinach?
W kinach jest tylko nieco lepiej. Przychód generowany przez filmy 3D w USA i Kanadzie wyniósł w 2015, według Statisty, 1,7 mld USD. Niby dużo, ale jednak w samych Stanach produkcje trójwymiarowe odpowiadają tylko za 6 proc. łącznych przychodów kin. To i tak wynik mocno wysilony i sztucznie pompowany. Za dużą jego część odpowiadają takie hity, jak Gwiezdne wojny, których seansy w większości odbywają się w 3D. Widzowie po prostu nie mają wyboru. Mogą oglądać film w 3D albo wcale.
Na 2017 rok zapowiedziano ok. 25-30 premier filmowych w 3D. Głównie będą to filmy dla dzieci. Ich dokładna liczba jest trudna do określenia, gdyż nawet profesjonalne strony, takie jak BoxOfficeMojo Pro, korzystają z nieaktualnej listy, nieuwzględniającej przesuniętej daty premiery niektórych tytułów. To pokazuje, jak bardzo światu zależy na 3D.
3D poszło w odstawkę, branża ma nowego pupilka… który skończy podobnie
Czas na banały: oglądanie w trzech wymiarach jest po prostu uciążliwe. Dla studia, bo musi kręcić film droższymi kamerami albo poddawać go procesowi (niedoskonałej) konwersji, i dla odbiorcy, który musi inwestować w odtwarzacz 3D i szukać tandetnych okularów, kiedy ma ochotę rozerwać się przed ekranem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, dla 3D nie ma żadnej szansy. Technologia nie umrze z dnia na dzień, ale albo pozostanie w swojej mało znaczącej niszy (część seansów blockbusterów o kategorii wiekowej PG-13 i animacji dla dzieci), albo w końcu zostanie po cichutku, bez rozgłosu porzucona. W tej chwili ratunku trudno upatrywać nawet w nadchodzących sequelach Avatara, czyli filmu, który rozpętał całe to 3D-szaleństwo. Od jego premiery minęło już osiem lat. Dziś mało kto wyczekuje na kontynuację.
Nic dziwnego, że rynek skierował uwagę na nową zabawkę, która rzekomo zmieni wszystko: VR. I ona jednak rozczarowuje – z podobnych powodów. Wartościowych treści jest niewiele, a ich produkcja jest kosztowna, podobnie jak sprzęt pozwalający cieszyć się wirtualną rzeczywistością.
Historia lubi się powtarzać, ale to w sumie nic dziwnego
Co producenci zarobili w okresie 3D-manii, to ich. Także chwilowa moda na VR pewnie nie przyniesie im strat. Konsumenci mogą jedynie pilnować, by nie dać się wkręcić w zakup kolejnego tylko pozornie ciekawego gadżetu, który za kilka miesięcy wyląduje w tej samej szufladzie, co okulary 3D, gitara do gier muzycznych, smartwatch, Kinect i inne kontrolery ruchowe.
Jeżeli natomiast uważasz, że przypadek VR to coś całkiem innego, przypomnij sobie, że to samo mówiono o 3D – czyli technologii, która miała zmienić wszystko.