Test gramofonu PS‑LX310BT. Potężnie, solidnie i minimalistycznie
"Gramofon z łączem bluetooth" – tak reklamuje swój adapter Sony. Fakt, ominięcie "kablozy" i konieczności posiadania masywnego amplitunera będzie dla wielu plusem. Ale to właśnie w tej konfiguracji PS-LX310BT pokazuje, że jest naprawdę konkretnym sprzętem, a nie żadną zabawką.
23.03.2020 | aktual.: 23.03.2020 13:56
Złożenie i podłączenie całości jest banalne. Nakładam na środek miękką slipmatę, przyczepiam plastikową osłonę - fakt, to drugie zawsze psuje design, ale jest absolutnie niezbędne w walce z największym wrogiem winyli, czyli kurzem. Podłączam do swojego amplitunera Yamahy w klasyczny sposób, czyli przez dwa cinche. Odpalam i za chwilę czeka mnie coś nieklasycznego.
Gramafon PS-LX310BT to – od środka – dziwna konstrukcja. Sony nie chwali się na własnej stronie, co sprzęt ma we wnętrznościach. Z drugiej strony w instrukcji wyraźnie czytam, że pod talerzem znajduje się… gniazdo Micro USB. Po co? Ano po ty, żeby podłączyć gramofon do komputera i w razie czego wgrać aktualizację. Zatem najwyraźniej nie mamy do czynienia ze sprzętem w 100 proc. analogowym.
Puszczam płytę, wybieram konkretny amerykański funk na tłoczeniu z lat 70. Spodziewam się, że przydusi mnie zbyt głośny dźwięk, a po drodze pogubią się te ważne detale, to ciepło tego typu produkcji, ta głębia, którą znam z mojego analogowego adaptera Hitachi. I co? I nic z tego, co sobie wyobrażałem. Jest naprawdę pięknie.
Jest moc, nie ma pyknięć
Sony PS-LX310BT ma elegancki, totalnie minimalistyczny design. Pełna czerń, większość guzików dobrze pochowana. Dumnie na głównej części paraduje jedynie przycisk "Bluetooth", ale też lekko wtopiony w tło. Wciskam schowany z tyłu przycisk Power – nie zapala się ani jedna lampka. Następnie nakładam płytę. Jeśli chcę, żeby to była "siódemka", z boku znajdę dyskretnie schowaną nakładkę na środek.
Główne guziki są z kolei schowane z przodu. Nie wyróżniają się, ale gdy popatrzymy bliżej, mają inną fakturę niż reszta adaptera. Jest klasycznie. Mamy Start, który uruchamia pełną sekwencję. Jest Stop, który ją cofa. Jest Up/Down, do zapauzowania muzyki czy przesunięcia igły w konkretne miejsce. Sony próbuje nam to sprzedać jako wyjątkowo wygodne rozwiązanie, ale fani wosku widzieli takie na pewno nie raz.
Ok, czas na płytę. I zaskoczenie. Każdą sesję z płytami sprzed 40 lat, kojarzę z arią wstępnych pyknięć i szumów, jakie gwarantowała jazda igły po tej zewnętrznej, startowej części winyla. I nie mówię o egzemplarzach totalnie zjechanych, ale nawet tych w znakomitym stanie. Czekam, czekam – i się nie doczekałem. Na innej płycie już słyszę, ale bardzo cicho. Podejrzewam, że PS-LX310BT w jakiś sposób tłumi te "artefakty". Ja się cieszę. Magia "pyknięć" od zawsze była dla mnie nieporozumieniem. Liczy się przecież brzmienie płyty.
Do testu puściłem różną muzykę i zarówno stare, jak i współczesne tłoczenia. Owszem, momentami słyszałem mniej tej głębi i detali, którą znam (na niektórych płytach na pamieć) z mojego analoga. Jednocześnie to różnice na tyle nieduże, że dla wielu osób - zwłaszcza przy głośnikach, które nie są z audiofilskiej półki - być może niesłyszalna.
Bez kabla
Po inspekcji pudełka i strony produktu zrozumiałem, że marketingowcy Sony kierowali gramafon PS-LX310BT głównie do tych, którzy nie posiadają amplitunera. Rozumiem. Nie każdy chce zagracać sobie pokój kolejnymi "szafami" i myśleć o tym, gdzie puścić kable, żeby było ładnie. Stąd też bluetooth. Co o nim można powiedzieć?
Na pewno, że działa. Błyskawicznie łączy się z głośnikiem bezprzewodowym. Umożliwia też delikatnie kontrolę głośności, poprzez trzy poziomy Gain Select. A brzmieniowo?
Cóż, tu jest tak, jak można sobie wyobrazić. Muzyka gra tak dobrze, jak dobry mam głośnik bezprzewodowy. A to z reguły nie są sprzęty, które mają start do kolumienek z dobrego zestawu stereo. Wątpliwe więc, że usłyszymy wielką różnicę w porównaniu z dobrej jakości streamingiem. Ale hej, winyl się kręci, ładny sprzęt na szafce - wszystko gra. I mówię to bez ironii. Gramofon to zdecydowanie fajna ozdoba, a kontakt z fizycznym nośnikiem i gigantyczną okładką to przyjemność sama w sobie.
A cena? W oficjalnym sklepie Sony i jednym z większych marketów to 999 zł. Dużo? Mało? Są tańsze alternatywy od marek kojarzonych głównie ze światem audio, ale moim zdaniem to bardzo uczciwe pieniądze za tak dobrą jakość i tak fachowe, eleganckie wykonanie.