To mnie wkurza. Święte Google, czyli ile kosztuje darmowe u mistrza PR-u

To mnie wkurza. Święte Google, czyli ile kosztuje darmowe u mistrza PR‑u

Zdjęcie Businessman looks for... pochodzi z serwisu Shutterstock
Zdjęcie Businessman looks for... pochodzi z serwisu Shutterstock
Jacek Klimkowicz
26.07.2015 08:40, aktualizacja: 02.09.2015 15:54

O Google najczęściej mówi i pisze się dobrze lub bardzo dobrze. Gigant z Mountain View nie wzbudza kontrowersji, unika głośnych batalii patentowych, słynie z otwartości, darmowości i dobrego podejścia do zatrudnionych ludzi. Słowem milutki delfin w morzu pełnym rekinów biznesu. Tylko czy aby na pewno?

Gdzie się podziali Ci hejterzy?

Google to nie Apple – nie wzbudza skrajnych emocji. Nie jest to najbogatsza firma na świecie, nie sprzedaje swoich produktów w cenach 2-3 razy wyższych od konkurencji, rozpieszcza swoich pracowników i, oczywiście, zatrudnia najlepszych. Dzięki temu dostajemy najlepsze usługi, na dodatek w większości przypadków za darmo, a niemal każdy marzy by dostać pracę u amerykańskiego giganta. Na dodatek korporacja nie słynie z ciągania po sądach lokalnych posiadaczy swojsko brzmiących domen czy producentów gogli. Czasami tylko kupi jakąś firmę lub dofinansuje w ramach programu Google Ventures. Krótko mówiąc, nie ma się za bardzo do czego przyczepić.

Photo Credit: MANHATTAN RESEARCH INC via Compfight cc
Photo Credit: MANHATTAN RESEARCH INC via Compfight cc

Dodatkowo z map, poczty czy chmury tegoż giganta możemy korzystać prywatnie całkowicie za darmo. Android natomiast, jako otwarty system, jest instalowa(l)ny niemal na wszystkim i można z nim robić, co się chce. To wszystko sprawia, że Google ma się dobrze i nikt szczególnie na nim psów nie wiesza. Nawet jak coś działa czasami nie do końca dobrze czy zgodnie z oczekiwaniami, bo w końcu darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, co nie? Fala hejtu uderza np. w Apple, czyli giganta, który za wszystko każe sobie słono płacić i nie przebiera w środkach, jeśli może coś zyskać. Takich oczywiście nie lubimy, bo chcą za dużo, dają za mało i na prawników nie szczędzą.

Google dzieli i rządzi w internetowym handlu

Łatwy dostęp, intuicyjność, integralność i wysoka jakość sprawiają, że z usług Google’a każdego dnia korzysta więcej użytkowników. Do tego dochodzi brak opłat… Czy aby na pewno? Teoretycznie za używanie Androida, GMaila czy Map nie dostajemy co miesiąc rachunków. Za zainstalowanie Androida na jakimkolwiek urządzeniu również. Tylko czy aby na pewno oznacza to, że są one darmowe? Oczywiście, że nie. Większość z nas po prostu korzysta z tego, co jest nie zastanawiając się, na jakich zasadach. Nie trzeba podawać numeru karty kredytowej czy płacić rachunku? Dobrze, biorę. Tymczasem nie ma, jak zwykle, nic za darmo.

Zdjęcie Rear view of stock trader pochodzi z serwisu Shutterstock
Zdjęcie Rear view of stock trader pochodzi z serwisu Shutterstock

Google to król Internetu i od niego zależy dosłownie wszystko. Możemy sobie wmawiać, że przecież są różne przeglądarki i wyszukiwarki. Niemniej jednak fakty są takie, że z Google korzysta ponad 90% ludzi i aby coś sprzedać lub znaleźć trzeba iść do dobrego wujaszka, który indeksuje zasoby w całym znanym Internecie. Dlatego Google dzieli i rządzi. Top 3 w szperaczu Larry’ego Page’a to Święty Graal dla serwisów informacyjnych, sklepów internetowych i innych organizacji. Koniec końców dochodzi do sytuacji, kiedy odmowa umieszczenia przez giganta z Mountain View reklamy to powód do sądowych pozwów, a opieszałość crawlerów podstawą do odszkodowań.

Photo Credit: Robert Scoble via Compfight cc
Photo Credit: Robert Scoble via Compfight cc

I tak oto Google musiało wypłacić prawie 0,5 miliona euro odszkodowania 2 paryskim biurom podróży tylko za to, że dostatecznie szybko nie trafiły one do wyników wyszukiwania i pod nazwami firm pojawiały się adresy konkurencji, która wykupiła reklamę. Odmowa zamieszczenia płatnych ogłoszeń dla organizacji Christian Institute, która dla hasła „aborcja” chciała wyświetlać odnośniki do stron temu przeciwnych (obok reklam klinik dokonujących zabiegów), również omal nie skończyła się w sądzie. Gigant jednak ostatecznie poszedł na ugodę i dostosował swoją politykę reklamową tak, by była ona sprawiedliwa i zgodna z lokalnymi praktykami i zwyczajami.

Zdjęcie SEO pochodzi z serwisu Shutterstock
Zdjęcie SEO pochodzi z serwisu Shutterstock

Nie zmienia to faktu, że tym, co widzimy, a czego nie, do czego docieramy, co wybieramy rządzi Google. Czasem pójdzie na ugodę, czasami czegoś nie wyświetli (zwłaszcza w Chinach), ale tak czy inaczej rządzi w Internecie i bardzo w to wątpię, by w najbliższej przyszłości się to zmieniło. Tym bardziej, że nikomu to nie przeszkadza, choć zakrawa to raczej o monopol. Dziwi to nieco w czasach, gdy producentowi zamkniętego oprogramowania (Microsoft) każe się wycinać z systemu przeglądarkę i prezentować ekran z linkami do pobierania alternatywnych, ale jak widać są równi i równiejsi.

Płacimy swoimi danymi

Tych, którzy nie prowadzą działalności gospodarczej perypetie walczących o pozycję i reklamę w Google mogą nie interesować. Podobnie zresztą jak opłaty licencyjne dla firm, które chcą wykorzystywać usługi giganta w działalności komercyjnej. Chyba wszyscy zgadzamy się z tym, że jeśli ktoś chce zarabiać na owocu naszej pracy, to mamy prawo poprosić go o nieco grosza z tego tytułu. Niemniej jednak jest coś, co powinno bezapelacyjnie interesować każdego. Mowa tu o polityce prywatności Google’a. Niech pierwszy rękę podniesie ten, kto ją przeczytał od początku do końca. Nikt? No właśnie. Zgadzamy się na wszystko, jak zwykle.

Zdjęcie Big Data pochodzi z serwisu Shutterstock
Zdjęcie Big Data pochodzi z serwisu Shutterstock

W praktyce Google ma „teczkę” praktycznie na każdego. Gromadzone i zapisywane, czy to w cookie czy dziennikach serwerów, są wszystkie użyteczne dane. Wystarczy korzystać z usług Google czy nawet wyświetlać udostępnione przezeń treści, by gigant zachował wyszukiwane hasła, naszą lokalizację, dane o aktywności, sprzęcie i oprogramowaniu czy nawet z dziennika rozmów telefonicznych. Nasze maile czy dane w chmurze są automatycznie skanowane, dzięki czemu dostajemy lepsze wyniki wyszukiwania i trafniejsze reklamy, ostatecznie bowiem Google ma prawo przetwarzać te dane w imieniu podmiotów trzecich.

Zdjęcie Documents organized by month pochodzi z serwisu Shutterstock
Zdjęcie Documents organized by month pochodzi z serwisu Shutterstock

Co więcej treści, które dostarczamy Google’owi (wrzucone zdjęcia, wpisane frazy wyszukiwania, treści i załączniki maili, tłumaczenia w translatorze, dane medyczne w Health/Fit, etc.) automatycznie stają się niejako jego współwłasnością. Udzielamy bowiem bezterminowej, nieodwołalnej, globalnej, bezpłatnej licencji na reprodukowanie, dostosowywanie, modyfikowanie, tłumaczenie, publikowanie, rozpowszechnianie, etc.. Krótko mówiąc, Google robi to, co Facebook czy Nasza Klasa. Tyle tylko, że w przypadku tych dwóch ostatnich podniosła się spora wrzawa, a na profilach pojawiały się mądrze brzmiące deklaracje o wyłącznym posiadaniu swoich zdjęć czy postów.

To mnie wkurza. Paranoja w rezerwacie, czyli dlaczego Apple robi z klientów idiotów?

Miarą sukcesu jest podobno to, jak wielu ludzi cię nienawidzi. Gdyby było to prawdą, Apple byłby najbogatszą firmą na ziemi. Jest? No tak, teraz wszystko jasne. Tylko skąd wzięły się te tabuny hejterów?

Na Google, które tworzy, uzupełnia i na bieżąco aktualizuje nasz cybermetryczny profil nikt się nie gniewa. W końcu gigant robi to dla naszego dobra, choć obawiam się, że pewnie bardziej dla swojego.Większości też nie przeszkadza fakt, że Google w każdej chwili, mając ku temu jakiś powód, może odciąć każdego od usług i zgromadzonych danych – maili, dokumentów na Drive’ie czy zdjęć. I wszyscy to, rzecz jasna, akceptujemy. Szkoda tylko, że większość bez jakiegokolwiek zastanowienia, w imię wygodnego korzystania z usług. Bo przecież nie mamy nic do ukrycia, prawda? Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by zachować kartotekę gdzieś na amerykańskich serwerach…

Darmowy Android? Dobry żart

Otwarty, udostępniany na licencji Apache Android stał się najpopularniejszym systemem na świecie. W zasadzie każdy może go pobrać, zainstalować i bez przeszkód używać. Tyle tylko, że mowa o systemie w zasadzie pozbawionym core’a, czyli usług Google. Aby te dołączyć trzeba już dojść do porozumienia z gigantem. Plotki mówią, że opłata jest niewielka (w granicach 1 dolara od urządzenia), płacą tylko najwięksi, a gigant nie ściga usilnie tych, którzy nie zgłaszają się dobrowolnie by ustalić stawkę. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet jeśli płacą tylko Samsung, LG i Sony, to i tak przekłada się to na miliony dolarów dodatkowego zysku w skali roku.

Photo Credit: ToastyKen via Compfight cc
Photo Credit: ToastyKen via Compfight cc

Oczywiście dodatkowym benefitem są dane pompowane przez użytkowników, dlatego chyba wszyscy zgodzimy się, że nie warto rzucać mniejszym dostawcom sprzętu kłód pod nogi. Nie zmienia to jednak faktu, że Microsoft żądający opłat licencyjnych za Windows Phone’a był wytykany palcami. Gdy z nich zrezygnował przeszło to bez większego rozgłosu. A jak dobry wujek kasuje producentów za dostęp do usług, bez których Android jest kastratem, to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo przecież Google jest dobre, co nie? Gdyby to samo zrobiło Apple przez Internet przetoczyłaby się fala hejtu. Bo przecież Apple ma za dużo! A Google to biedne jest?

Święty wujek Google

Na co dzień korzystam z usług Google’a. Nie wszystkich, bo istnieją niekiedy ciekawsze i lepsze alternatywy, za które jestem gotów zapłacić. Są jednak pola, gdzie Google nie ma konkurencji, jak np. wyszukiwanie. Absolutnie mnie to nie boli, bo nie potrzebuję 10 narzędzi do wykonania jednej czynności i nikomu nie bronię stworzenia konkurencyjnego, równie skutecznego silnika wyszukiwania. Irytuje mnie jednak bezkrytyczne uwielbienie dla Google’a. Gigant ma w Sieci etykietę idealnego pracodawcy, najlepszej firmy IT i niemal filantropa, który daje nam wszystko za darmo, podczas gdy podła konkurencja żąda pieniędzy, inwigiluje użytkowników, współpracuje z NSA.

Photo Credit: romanboed via Compfight cc
Photo Credit: romanboed via Compfight cc

Niestety, fakty są takie, że za darmo nic nie ma. Każdego dnia karmimy Google’a swoimi danymi, korzystając z usługi i smartfonów z Androidem. Każdego dnia widzimy to, co Google chce byśmy zobaczyli, bo inni mu za to zapłacili, a on wie co nam podsunąć w danej chwili, bo wie o nas dosłownie wszystko. Każdego dnia konto Google’a zasilają wpływy z licencji i sprzedanego w Play Store kontentu, mimo, że tak naprawdę G jest tylko pośrednikiem, który nie przyłożył ręki do jego wyprodukowania. Co więcej automatycznie zyskuje prawo do wykorzystania wszystkiego, co za jego pośrednictwem wpiszemy, wyświetlimy, zamieścimy.

Photo Credit: Robert Scoble via Compfight cc
Photo Credit: Robert Scoble via Compfight cc

Większość jednak traktuje Google’a jak dobrego kumpla, którego klepie się po ramieniu, wpuszcza do swojego domu, pozwala korzystać ze wszystkiego i broni się, gdy rozleje piwo a zła teściowa krzyczy. Tyle tylko, że to nie jest dobry kumpel, a fakt, że pomógł Ci znaleźć rzucone od niechcenia kluczyki do auta nie wystawiając za to faktury nie oznacza, że zrobił to za darmo. Przy okazji przeszukał wszystkie Twoje rzeczy, przerzucił dokumenty, skubnął co nieco z Twojej lodówki i w międzyczasie pokazał Ci od niechcenia fajny smartfon, skoro i tak od tygodnia rozglądasz się za nowym modelem, inkasując przy tym 2 baksy od kumpla, który chce takowy sprzedać.

No i musisz pamiętać, że pewnego dnia może nie wpuścić Cię do domu. Twojego domu. Zostawiłeś tam coś ważnego? Nie szkodzi. Przecież w sumie na to się zgodziłeś zamieszkując w tym lokalu. I jak się z tym czujesz? Dalej wszystko jest ok, bo zrobił to Google i nie wystawił rachunku? Czas się obudzić. Google to taka sama korporacja jak Apple czy Microsoft.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (31)