To się nazywa cenzura! 150 osób przetrząsa 3 mln wpisów na "chińskim Twitterze"

To się nazywa cenzura! 150 osób przetrząsa 3 mln wpisów na "chińskim Twitterze"

Cenzura (Fot. Flickr/ eleanor ryan/Lic. CC by-sa)
Cenzura (Fot. Flickr/ eleanor ryan/Lic. CC by-sa)
Marta Wawrzyn
12.09.2013 14:00, aktualizacja: 13.01.2022 10:41

Chińczycy nie mogą używać Facebooka ani innych zachodnich społeczności, ale mają niezwykle popularny serwis mikroblogowy Sina Weibo. Jeśli wydaje Wam się, że cenzura nie jest w stanie kontrolować wszystkiego, to się mylicie. Może. Nawet jeśli to oznacza, że trzeba codziennie przejrzeć miliony wpisów.

Chińczycy nie mogą używać Facebooka ani innych zachodnich społeczności, ale mają niezwykle popularny serwis mikroblogowy Sina Weibo. Jeśli wydaje Wam się, że cenzura nie jest w stanie kontrolować wszystkiego, to się mylicie. Może. Nawet jeśli to oznacza, że trzeba codziennie przejrzeć miliony wpisów.

Wszyscy wiemy, że w Chinach jest cenzura, ale raczej nie zastanawiamy się na co dzień, jak to działa od kuchni. Jest dla nas niewyobrażalne – zwłaszcza jeśli mieliśmy choć trochę do czynienia z administrowaniem stroną internetową – że można cenzurować wszystko, a nie tylko cenzurą straszyć. A jednak można.

150 moderatorów czuwa

The Next Web podaje za agencją Reutera ciekawe informacje. Otóż w Sina Weibo – serwisie mikroblogowym, z którego użytkownicy mogą korzystać, jeśli podadzą numer dowodu osobistego - 150 cenzorów pracuje przez siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Non stop przeglądają to, co piszą użytkownicy.

Wszyscy są mężczyznami, ponieważ uważa się, że kobiety nie powinny pracować po nocy ani być cały czas wystawione na działanie "obraźliwych materiałów". Większość cenzorów ma ok. 20 lat i zarabia równowartość 490 dolarów.

Jak to działa?

Jak wygląda mechanizm działania cenzury? Bardzo prosto. Wpisy na Sina Weibo nie publikują się tak po prostu, przed opublikowaniem są skanowane przez specjalne programy do cenzury. Komputer wyłapuje rzeczy, które nie nadają się do powiedzenia w Internecie. Następnie wchodzi człowiek, który czyta wpis zakwestionowany przez komputer, i decyduje, czy można go opublikować czy nie.

W ciągu 24 godzin cenzorzy muszą sobie poradzić średnio z 3 mln wpisów. Pracują oni na 12-godzinne zmiany. Każdy w ciągu godziny czyta średnio 3 tys. wpisów użytkowników.

Logo Sina Weibo
Logo Sina Weibo

Ale na tym nie koniec. Ocenzurowany wpis zwykle pokazuje się na koncie użytkownika, który go próbował opublikować. Ale widzi go tylko on, u wszystkich innych wpis jest zablokowany. W skrajnych przypadkach moderatorzy mają prawo zablokować użytkownikowi możliwość dodawania wpisów, a nawet zamknąć jego konto.

Cenzura wszystkiego nie wytnie?

Czy potraficie sobie wyobrazić taką operację w jakimkolwiek z zachodnich serwisów? Na przykład na Facebooku? W "naszym" Internecie, zwłaszcza na dużych portalach, najczęściej panuje wolna amerykanka. Owszem, jacyś moderatorzy są, przyjmują zgłoszenia komentarzy do usunięcia od użytkowników, sprawdzają je, czasem coś usuną, czasem nie.

Sytuacji takiej jak ta, o której pisze Reuters, nie sposób sobie wyobrazić. Pamiętam, jak niedawno "Wprost" pytał, czy chiński Twitter odmieni Państwo Środka. Tygodnik pisał, że chińscy blogerzy są w stanie powiedzieć więcej niż dziennikarze, bo "cenzura wszystkiego nie wytnie". Może i faktycznie nie wytnie wszystkiego. Ale 99,9% wytnie.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)