To tutaj wymieniają zalane klawiatury i popękane ekrany. Z wizytą w centrum naprawy komputerów

To tutaj wymieniają zalane klawiatury i popękane ekrany. Z wizytą w centrum naprawy komputerów
Źródło zdjęć: © Alicja Żebruń /Materiały prasowe
Grzegorz Burtan

26.06.2017 17:57, aktual.: 27.06.2017 15:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Czy rozłożenie i ponowne złożenie laptopa, by poprawnie działał, jest trudne? Okazuje się, że nie aż tak, pod warunkiem jednak, że robisz to w odpowiednich warunkach. Miałem możliwość wcielić się w serwisanta podczas wizyty w kompleksie Asplex. Centrum logistyczne grupy Acer mieści się pod Wrocławiem i jest jednym z największych w tej części Europy. Mogłem sprawdzić, co dzieje się z laptopami i smartfonami, które zostają wysłane do reklamacji.

Pobyt w budynku, na którego powierzchnię składa się 15 tys. m kw. magazynów i 3 tys. m kw. centrum naprawczego wiązał się z koniecznością intensywnego przemieszczania się. Spacery pomiędzy stacjami serwisowymi oraz magazynami przerywane były zadaniami, które zostały przygotowane przez załogę Aspleksu. Pierwszym z nich było rozmontowanie i zmontowanie laptopa.

Tak naprawia się twoje komputery

Ze wsparciem profesjonalistów nie było to specjalnie skomplikowane zadanie. Chociaż obarczone pewnymi przygotowaniami – przed wejściem do centrum naprawczego musiałem ubrać się w specjalne ciuchy antystatyczne oraz założyć na buty tasiemki, które uziemiały ładunek elektryczny na ciele. Te środki ostrożności były niezbędne – wystarczy bowiem naelektryzowany sweter, by uszkodzić podzespoły rozłożonych na czynniki pierwsze urządzeń.

Do dyspozycji oddano mi narzędzia oraz stacje, które na co dzień są używane przez pracowników Aspleksu. Dosłownie wszedłem w ich rolę, bo nie rozkręcałem specjalnie przygotowanego modelu czy atrapy. Zostałem rzucony na głęboką wodę – komputery były jak najbardziej prawdziwe i używane na co dzień przez nieświadomych niczego użytkowników. Chwyciłem więc śrubokręt i łyżkę do podważania i rozpocząłem.

Podstawową kwestią przy rozkładaniu laptopa jest wykręcenie wszystkich śrubek z jego podstawy. Później moim oczom ukazuje się płyta główna, wentylacja i pozostałe elementy. Są ze sobą połączone albo taśmami, albo małymi śrubkami. Odpiąłem i odkręciłem te elementy. Wtedy mogłem po kolei wyjmować wnętrze urządzenia. Trzeba pamiętać o odkręceniu napędu na płyty – inaczej nie da się usunąć go z laptopa.

Obraz
© Alicja Żebruń /Materiały prasowe

Całość zajęła mi około 10 minut. Teraz trzeba jednak złożyć sprzęt. I to tak, by działał. Okazało się, że nie było to tak trudne. Trochę inżynierii wstecznej oraz odrobina szczęścia i po kilku minutach laptop znowu był pełen swoich podzespołów. Teraz chwila prawdy i… działał. Chociaż matryca miała długi czarny pasek wzdłuż. Jak się jednak okazało, to był powód, dla którego urządzenie w ogóle wylądowało w Aspleksie, więc wywiązałem się ze swojego zadania.

Drugim i ostatnim punktem wycieczki był magazyn, w którym przechowywano części niezbędne do przeprowadzenia procesu reklamacji. W trakcie oprowadzania okazało się, że najbardziej problematyczną częścią są baterie. Dlaczego? Z powodu bardzo rygorystycznych regulacji.

W przeszłości dochodziło bowiem do niemiłych incydentów. W wyniku nieprawidłowego transportu baterie zaczynały płonąć na pokładzie lecącego samolotu. Jeden z pracowników tłumaczył, że nie wolno przesyłać już baterii litowo-jonowych lotami pasażerskimi, tylko cargo. A wśród klientów Aspleksu są tacy, którzy pochodzą z tak egzotycznych miejsc jak francuskie terytoria zależne. Geograficznie w Ameryce Południowej, prawnie w Europie. Jest to oczywiście mała grupa, ale przewodnik zażartował, że bardziej opłaca się wysyłać im całe laptopy zwykłymi lotami, bo ta opcja jest po prostu tańsza.

Do tego dochodzi kwestia naładowania. Ostatnia regulacja nakazuje, że bateria musi mieć 30 proc. mocy przy przelocie. A 90 tys. tych urządzeń w Aspleksie jest naładowane na jakieś 80-90 proc. Pracownicy jednak podkreślili, że mają już swój "system” na rozładowywanie baterii do dozwolonego poziomu. A można by pomyśleć, że wysłanie baterii to taka prosta sprawa.

Na koniec dostałem jeszcze jedno zadanie – wyszukiwanie produktów po kodach oraz zeskanowanie ich do systemu. W dwadzieścia minut zeskanowałem około 35 z otrzymanej listy. Jak się jednak dowiedziałem, pracownicy mają już tak wyuczoną logistykę magazynu, że w ciągu godziny mogą znaleźć i zeskanować 350 produktów. Mi jeszcze trochę zabrakło do takiej formy.

Obraz
© Alicja Żebruń /Materiały prasowe

Przez cały czas zastanawiałem się, czy Asplex nie padnie ofiarą postępującej automatyzacji. W końcu tego typu obiekty coraz częściej są zasiedlane przez roboty. Zapytany o to kierownik magazynu rozwiał moje wątpliwości.

– To nie jest ten wolumen – tłumaczył. – Nasz magazyn jest za mały, żeby opłacało się instalować tu maszyny. Poza tym zauważ, że obsługujemy też firmy zewnętrznie, nie tylko Acera. Robot by się tu pogubił, bo jest tu wielu różnych producentów. Nie obawiamy się automatyzacji – podkreślił.

Cóż, na razie Asplex radzi sobie bardzo dobrze. Sami chwalą się wysokimi statystykami (99,3 proc. zamówień jest realizowanych tego samego dnia), do tego obsługują cały teren Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki. A to wszystko w podwrocławskim magazynie, gdzie nauczyłem się rozkręcać laptopy.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Komentarze (1)