Tomasz Kot powinien zagrać Geralta w filmowym Wiedźminie
Hollywood zainteresował się Wiedźminem. Wygląda na to, że Tomasz Bagiński nie rzucał słów na wiatr - producentem filmu zostało amerykańskie studio Sean Daniel Company, znane m.in. z serii Mumia. Kiedy premiera?
05.11.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:01
Hollywoodzkie studio producentem Wiedźmina!
Gdy przed rokiem dowiedziałem się, że Tomasz Bagiński zamierza nakręcić filmową, aktorską wersję „Wiedźmina”, nie kryłem swojej radości. Choć żadne konkrety nie były znane, przygotowywałem się na filmową ucztę, przewidując, że historia Sapkowskiego i warsztat Bagińskiego to połączenie skazane na sukces.
Minęło trochę czasu, temat przycichł, ale nowe wieści są elektryzujące: Tomasz Bagiński nawiązał współpracę ze studiem Sean Daniel Company, co można podsumować krótko: Hollywood sfinansuje Wiedźmina. Jeszcze ciekawiej zapowiada się fabuła, której fundamentem mają być opowiadania „Wiedźmin” i „Mniejsze zło”, czyli – jak dla mnie – wiedźmińskie crème de la crème.
Fabuła na podstawie opowiadań
Pierwsze opowiadanie to przecież fantastyczna historia króla Foltesta i jego wyjątkowej córki.
Tego, co się urodziło, wiele osób nie widziało, ale jedna położna wyskoczyła oknem z wieży i zabiła się, a druga dostała pomieszania zmysłów i do dzisiaj jest kołowata. Sądzę zatem, że nadbękart nie był specjalnie urodziwy. To była dziewczynka. Zmarła zresztą zaraz, nikt, jak mi się zdaje, nie spieszył się zanadto z podwiązywaniem pępowiny. (…) A potem, bracie, Foltest po raz kolejny zrobił z siebie durnia. Nadbękarta trzeba było spalić albo, bo ja wiem, zakopać gdzieś na pustkowiu, a nie chować go w sarkofagu w podziemiach pałacu.
Finał całej sprawy mogliśmy obejrzeć w świetnym trailerze do pierwszej z serii gier, przygotowanym zresztą przez samego Bagińskiego.
Wiedźmin- Trailer PL
Drugie z opowiadań to kwintesencja talentu Sapkowskiego – jeśli nie najlepszy, to jeden z najlepszych fragmentów jego twórczości, a zarazem przewrotna dekonstrukcja bajki o Królewnie Śnieżce. Opowiedziana z dwóch punktów widzenia historia przedstawia nam losy Renfri, córki księcia Creyden, która – skazana jako potencjalny mutant na pewną śmierć – ze zwierzyny szybko zmieniła się w myśliwego, zyskując z czasem przydomek drapieżnego ptaka, Dzierzby.
Dowiadujemy się wówczas również tego, czym Geralt zasłużył sobie na miano rzeźnika z Blaviken.
Superbohater z Polski
Historia, która ma stać się podstawą filmu jest zatem bardzo nośna. To diament, który tylko czeka, by ktoś utalentowany zmienił go w drogocenny brylant. Trzymam kciuki za powodzenie tego przedsięwzięcia. I mam ku temu kilka powodów.
Z jednej strony czekam na film jako fan, zarówno książek Andrzeja Sapkowskiego, jak i serii gier CD Projekt RED. Z drugiej, wiedziony jakimś plemiennym instynktem, cieszę się, że film, który – jak sądzę – będzie co najmniej dobry, rozsławi i wzmocni markę Wiedźmina na świecie, jednoznacznie kojarząc ten motyw z Polską.
Tak, jak Amerykanie mają swoich superbohaterów, Japonia Godzillę, Francuzi Asteriksa, a Anglicy Robina, który nie jadł, tak samo coraz realniejsza wydaje się szansa, by i Polska miała swoją, kojarzoną na całym świecie, postać.
„Jak to miała?” – zapyta zapewne niejeden Czytelnik. „A Wiedźmin RED-ów, zbierający zasłużone zachwyty na całym świecie?”. No cóż, jest z nim pewien problem – mam wrażenie, że w Polsce mocno przeceniamy jego znaczenie i globalną rozpoznawalność. Trzecia część okazała się ogromnym sukcesem, ale Geralt to jeszcze wciąż nie ta liga, co Batman czy choćby Asterix.
Prawa do filmu, prawa do marki
Dlatego cieszy mnie konsekwencja. Na fundamencie RPG-owej trylogii, zbudowanej przez CD Projekt RED, wypłynął niedawno Andrzej Sapkowski, którego „Ostatnie życzenie”, po ponad 20 latach, trafiło na listę bestsellerów New York Timesa. Fakt – był w Polsce popularny, a w kilku krajach europejskich przekłady Wiedźmina również sprzedawały się nieźle. Ale trzeba było dopiero sukcesu gry, by twórczością Polaka zainteresowano się tam, gdzie – nie ma co obruszać się na realia – bije serce światowej popkultury.
Pewien zgrzyt wprowadza tu jednak kwestia marki i praw autorskich. Znaną na świecie marką jest Witcher, do którego prawa ma CD Projekt. Twórcy gry nie mają jednak praw do ewentualnego filmu, ale – jak wynika z niedawnych zapowiedzi prezesa CD Projektu, Adama Kicińskiego – nie zamierzają dzielić się z Bagińskim wypromowaną przez siebie marką. Film powstanie zatem pod innym tytułem, niż seria gier, co rozpoznawalności Geralta może nie wyjść na dobre.
Trzeci powód, dla którego kibicuję temu przedsięwzięciu to przekonanie, że świetny, literacki cykl zasługuje na coś lepszego, niż na początku wieku zafundowali nam Lew Rywin i Michał Szczerbic.
Kto zagra Geralta?
Kogo tym razem chętnie ujrzałbym w roli Białego Wilka? Choć można puścić wodze fantazji i wymienić plejadę hollywoodzkich aktorów, a Michał Żebrowski grający Wiedźmina był zaskakująco udany, postawiłbym w tym przypadku na Tomasza Kota. Ten aktor jest w stanie przekonująco zagrać zsiadłe mleko, szynszylę albo taboret, więc o udźwignięcie roli zabójcy potworów byłbym spokojny.
Foltest? To proste - John Malkovich byłby idealny. Grododzierżca Velerad, wprowadzający Geralta w historię strzygi, nie obraziłby się, gdyby zagrał go Janusz Chabior. Gorzej z Renfri. W serialu rolę Dzierzby zagrała Kinga Ilgner, ale kto mógłby to zrobić tym razem? Jennifer Lawrence? Emily Browning? A może, gdyby trochę pokombinować z wiekiem bohaterki, Eva Green? Kogo widzielibyście w tej roli?
Premierę filmowego Wiedźmina zaplanowano na 2017 rok. Ja już odliczam dni. Też nie możecie się doczekać?