Transmisja z grobu na Skype, wyszukiwarka zmarłych, pachnące znicze. 1 listopada w Polsce się zmienia
- listopada coraz częściej staje się świętem... gadżeciarzy. Nietypowych gadżeciarzy. I to akurat nie jest powód do radości.
01.11.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:01
Cmentarz przyszłości?
Na cmentarzu już nie pachnie tak jak kiedyś. Cmentarz nie ma własnego zapachu. Co chwilę atakuje inna woń. Gdy się wchodzi, czuć jabłko. Ktoś inny postawił na grobie trzydzieści zniczy o zapachu bigosu, ulubionego dania zmarłego. Miesza się to wszystko z morskim zapachem, wydobywającym się z innych modeli, nowości na rynku. Te zapachowe nie okazały się chwilową modą, tylko weszły do cmentarnego kanonu. Podobnie jak znicze-pozytywki, pomysł sprzed lat, ale dopiero od niedawna doceniony. Znicz w kształcie dyni gra utwór jak z horroru, z kolei Święty Mikołaj puszcza Last Christmas, rozśmieszając przechodzących. Na tłok i hałas wkurza się ekipa, która za chwilę ma rozpocząć transmisję z grobu na Skype. “Wchodzą w kadr” - piekli się relacjonujący, bo przecież klient wymagał ciszy i spokoju, tymczasem w tym tłumie łatwo szturchnąć stojak z nagrywającym smartfonem, psując jakość. W innej uliczce grób nie ma jednego zdjęcia przymocowanego na stałe. Niewielki ekranik puszcza pokaz slajdów, pokazując fotografie z dzieciństwa czy też dorosłości. Jest tak zaprogramowany, że odpala się dopiero wtedy, gdy ktoś przechodzi, dzięki czemu trzeba ładować go tylko co dwa tygodnie. Inny grób rzadziej podpinany jest do ładowarki, a to dzięki ekranikowi rodem z czytników. Ten z kolei wyświetla tekstowe wspomnienia członków rodziny, a także ważne fakty z życia zmarłego, wraz z datą wydarzenia.
To tylko moja fantazja. Ale jeśli w ostatnich dniach byliście w okolicach cmentarza, to na pewno zgodzicie się, że wszystko zmierza w tę stronę. Dziwnego, zaskakującego gadżeciarstwa i wykorzystania technologii. Niepotrzebnego wykorzystania technologii.
W swojej okolicy jeszcze czegoś takiego nie zaobserwowałem, ale w Warszawie - donosi serwis Metro - już można kupić zapachowe znicze. To rozszerzenie oferty. LED-owe znicze, o których pisałem rok temu, są standardem.
Choć nietypowych gadżetów na jednym z łódzkich cmentarzy nie widziałem, to jestem pewny, że grające czy zapachowe znicze to element, który idealnie będzie pasował do tej układanki. Polacy, jakby zmęczeni rozdarciem pomiędzy radosnym Halloween a smutnym Świętem Zmarłych, postanowili ożywić polskie święto. W przaśny, trochę kiczowaty sposób, czyli właśnie za pomocą zapachowych zniczy czy tych w kształcie dyni. Co dalej? Znicz przypominający smartfon, bo ktoś pasjonował się komórkami? W kształcie boiska? Nie zdziwiłbym się, gdyby takie już dawno były. Ludzka fantazja nie ma granic.
Wyświetlacz kontra ogień
Nie ma drugiego święta, do którego gadżeciarstwo tak bardzo by nie pasowało, a które tak chętnie wykorzystuje nowe technologie. A przecież zapachowe, grające czy świecące nienaturalnym światłem znicze, choć praktyczne, niszczą wyjątkowość tego święta. “Spokojnie, nie przyjmą się” - słyszę argument, gdy o nich wspominam. Nie byłbym tego taki pewny, skoro panie na cmentarzach przekonują, że te sprzedają się całkiem nieźle. Taki znicz dłużej daje światło, jest lepiej widoczny, zwraca uwagę, więc ma wszystko, żeby przyciągnąć leniwych odwiedzających. Wystarczy postawić go raz w roku i gotowe, problem z głowy.
Z drugiej strony, nie zawsze nie chodzi się na cmentarze z powodu lenistwa. Ludzie wyjeżdżają, nie ma ich w kraju, nie mogą doglądać grobów bliskich. Dlatego świetnym pomysłem wydaje się transmisja na Skype. Firmy, które czyszczą groby, coraz częściej dowód w postaci zdjęć wysyłają na maila albo nawet na żywo pokazują efekt prac, właśnie na Skype. Mogą też “przy nas” zapalić znicz. 15 minutowa transmisja w jednej z firm kosztuje 60 zł.
W mojej rodzinie tradycją jest, że jeździ się na groby rodziny, oddalone od naszego miejsca zamieszkania. Nie 1. listopada, ale dwa-trzy tygodnie wcześniej, tak by przygotować wszystko na Wszystkich Świętych, kiedy my będziemy “u siebie”, przy rodzinnych grobach. Pewnie wiele rodzin ma podobnie. Czy ta tradycja przetrwa? Powoli zaczynam mieć wątpliwości.
Wygodniej przecież zlecić komuś taką usługę, a efekt prac skontrolować na Skype. A przecież za parę lat będzie można poczuć się tak, jakbyśmy naprawdę tam byli, dzięki goglom VR i transmisjom w 360-stopniach. To dość odważna wizja, ale przecież możemy wyobrazić sobie, że 1 listopada przy grobach zamiast ludzi będą nagrywające wszystko kamery. A rodzina, z różnych części kraju, będzie u siebie, z goglami na głowie. Niemożliwe?
Cmentarz w VR
Trochę obawiam się takiej przyszłości, szczególnie gdy słyszę, że 1. listopada to dzień jak co dzień, równie dobrze na groby można pojechać tydzień, miesiąc, rok później. A skoro tak, to po co jechać, jeśli można obejrzeć cmentarz na ekranie telewizora czy smartfona? Ale coś mi tu nie gra. Nie mogę zgodzić się z takim podejściem do tematu. To święto, które ma swoje oczywiste wady, coraz bardziej przypomina odpusty, ale mimo wszystko ma swoją wyjątkową atmosferę. A którą człowiek, z coraz większą pomocą technologii, psuje.
Nie chcę jednak traktować technologii jak winowajcy, wszak to tylko narzędzie. Na szczęście wykorzystywane także w dobry, potrzebny sposób. Ciekawym pomysłem jest wyszukiwarka grobów. Coraz więcej mogił można znaleźć w ten sposób, nawet jeśli zna się tylko nazwisko zmarłego, a nie pamięta dokładnej lokalizacji cmentarza czy jego nazwy. Nie we wszystkich miejscowościach coś takiego jeszcze działa lub też zbyt rzadko jest aktualizowane. A szkoda, bo to naprawdę pomocne narzędzie, idealnie dopasowane do naszych czasów.
Przeraża mnie wizja automatycznych zniczy, które będą nie tylko świeciły, ale też pachniały, grały i - kto wie - łączyły się z Internetem, dzięki czemu z poziomu aplikacji będzie się sterowało światłem i melodyjkami. Boję się, że Skype zastąpi wizytę. Ale wiem, że wcale bym się tym nie zdziwił. Nie po tym, gdy co roku zaskakuje mnie ludzka pomysłowość. Baloniki, kawa, frytki, zapiekanki, wata cukrowa, zamiast spokojnej, rodzinnej atmosfery - już dziś za często okolice 1. listopada zamieniają się w kiczowaty odpust. Dużo gorzej być więc nie może. Tutaj technologia niczego nie zepsuje. Przyszła za późno.