Twitter i cenzura. Dostępność treści zależna od lokalizacji
W wielu miejscach na świecie, gdzie doszło do masowych protestów, sposobem na komunikowanie się demonstrujących był Twitter. Wystarczy wspomnieć znaczenie tego serwisu podczas Arabskiej Wiosny czy wystąpień Oburzonych. Być może już niedługo się to zmieni.
29.01.2012 17:00
W wielu miejscach na świecie, gdzie doszło do masowych protestów, sposobem na komunikowanie się demonstrujących był Twitter. Wystarczy wspomnieć znaczenie tego serwisu podczas Arabskiej Wiosny czy wystąpień Oburzonych. Być może już niedługo się to zmieni.
Serwis poinformował o wdrożeniu nowych narzędzi pozwalających na selektywne wyłączanie dostępności różnych treści w określonych krajach. Tego typu ograniczenia miałyby zostać aktywowane na żądanie władz, które nie życzą sobie, by ich obywatele mieli dostęp do niektórych informacji. Jak stwierdzono na blogu Twittera:
Będziemy kontynuować międzynarodowy rozwój i wejdziemy do krajów, które mają odmienne opinie na temat granic wolności słowa.
Uruchomienie mocno kontrowersyjnych rozwiązań zostało przez Twittera przedstawione w dość ciekawy sposób – serwis nie odniósł się do oczywistych adresatów takich metod, czyli niedemokratycznych państw tłamszących prawa obywatelskie, ale do Francji i Niemiec, gdzie zabronione są treści faszystowskie.
Jednocześnie warto zastanowić się, czy to, co robi Twitter, to zamach na wolność słowa, czy raczej zdroworozsądkowe podejście do tematu. Skłaniam się raczej ku tej drugiej interpretacji. Do tej pory, gdy zgłaszano zastrzeżenia prawne do publikowanych na Twitterze materiałów, konieczne było ich całkowite usunięcie.
Jednocześnie Twitter zapewnił, że nie stosuje cenzury prewencyjnej - publikowane są wszystkie treści udostępnione przez użytkowników, a ewentualne blokady mogą być włączane jedynie na żądanie różnych krajów. Internauci zobaczą wówczas informację, że treść, którą chcą zobaczyć, została zablokowana.
Dzięki nowym narzędziom nie będzie to potrzebne. Treści staną się niewidoczne tylko tam, gdzie ich obecność łamałaby prawo – reszta świata nadal będzie miała do ich dostęp. Według mnie jest to wybór mniejszego zła. A jakie jest Wasze zdanie? Sami oceńcie, które z rozwiązań jest gorsze dla wolności słowa.