Warsaw Shore. Ekipa z... Polski?
Unieście głowy znad Assunty Norwida, odstawcie kubki ze Starbucksa, ściągnijcie zeróweczki Ray-Bana i wylogujcie się z Facebooka, który właśnie zaprosił Was do nowej galerii sztuki. Już? Może dzięki temu do Waszych wypełnionych po brzegi sztuką i wrażliwością głów dotrze, że za sprawą Warsaw Shore, MTV pokazało codzienność Polaków.
19.11.2013 18:45
Unieście głowy znad Assunty Norwida, odstawcie kubki ze Starbucksa, ściągnijcie zeróweczki Ray-Bana i wylogujcie się z Facebooka, który właśnie zaprosił Was do nowej galerii sztuki. Już? Może dzięki temu do Waszych wypełnionych po brzegi sztuką i wrażliwością głów dotrze, że za sprawą Warsaw Shore, MTV pokazało codzienność Polaków.
Zanim jeszcze reality show trafił na antenę, Internet zalała fala kpin i nienawiści. Niby nikt nie wiedział o co chodzi, ale każdy komentował. Czy to samą informację o stworzeniu polskiego Jersey Shore (nienawidzimy Jersey Shore), umieszczeniu akcji w Warszawie (nienawidzimy Warszawy), czy wreszcie obsadzeniu w roli uczestników imprezowych lalek i dopakowanych kolesi (ich też nienawidzimy). Nienawidzimy też – w sensie, my, Internet – ostrej zabawy, seksu, gołych tyłków, cycków i alkoholu. Kochamy za to sztukę, ambitne kino, wartościową muzykę i kontemplowanie nad sensem istnienia z lampką wina w ręku.
Antenę MTV odwiedziły już dwa odcinki Warsaw Shore i warto odnotować dwie ważne rzeczy:
- Stacja już zanotowała najlepszą oglądalność w tym roku i podejrzewam, że cała seria wykręci lepszy wynik niż cokolwiek, co pokazano tam na przestrzeni ostatnich dwóch, trzech lat.
- Wreszcie pojawił się w telewizji program, który pokazuje, a w zasadzie obnaża to, jak wygląda młode polskie pokolenie.
Big Brothery, Bary, Łysi i Blondynki. W polskiej telewizji pojawiło się wiele programów, które swoją formą, a także treścią wzbudzało wiele kontrowersji. Scena seksu Frytki i Kena w wannie, naga Monika po prysznicem, wygłupy Dody. Było ostro, często za ostro na realia polskiej telewizji, choć to właśnie te sceny generowały największą oglądalność. Teoretycznie jednak nic, co do tej pory widzieliśmy nie przygotowało nas na zezwierzecenie i totalną destrukcję, jakie pojawiają się w Warsaw Shore. Ale czy faktycznie powinniśmy patrzeć właśnie w ekran, żeby znaleźć analogiczne sytuacje?
Ekipa z Warszawy to mieszanka wybuchowa. W jednym domu zamknięto 8 osób, które wybierano zapewne wobec dość restrykcyjnych kryteriów. 8 osób, dla których poza piciem, seksem i imprezowaniem nie liczy się w życiu nic. 8 osób atrakcyjnych w środowiskach, z których pochodzą, co oczywiście musiało już na samym początku zaowocować wzajemnym zainteresowaniem i przynajmniej jednym bzykankiem pod kołdrą. No i spięcia, zarówno pomiędzy kobietami jak i mężczyznami. Mój były szef mówił na to „oczywizna”. Będzie się działo.
Czytam komentarze i niezależnie od miejsca, w którym zostały umieszczone, powtarza się kilka opinii. Zwierzęta, dno, prostacy, troglodyci, dziwki, szlaufy. Przez chwilę jestem w stanie uwierzyć, że autorzy tych wypowiedzi czytają do śniadania Platona, nigdy nie byli w kinie na filmie ze Staloniakiem, a dyskoteki kojarzą im się wyłącznie ze świecącą kulą i przebierankami na imprezie u koleżanek z ASP. To rzuca zupełnie nowe światło na bywalców portali plotkarskich – kto by się spodziewał?
Zaglądam na swojego Facebooka, wcale nie jest lepiej. Znam Was, jednych lepiej, drugich gorzej. Z częścią zaliczyłem „epickie” imprezy, o których nigdy nie opowiemy wnukom i pieczołowicie ominiemy podczas odpowiadania na pytania swoich partnerów i partnerek, ewentualnie będziemy zasłaniać się frazesem „byłem młody i głupi”. I – co ciekawe – Wy siedzicie cicho. Albo nie komentujecie tematu, albo jawnie piszecie, że Warsaw Shore jest w porządku, bo funduje odmóżdżającą rozrywkę i kawał konkretnej beki.
Patrzę jednak na drugą grupę – tę oburzoną poziomem programu, wspominającą złote lata „kiedy MTV puszczało muzykę” i jest mi odrobinę przykro. Naprawdę nie byliście nigdy na imprezie, z której niewiele pamiętacie lub równie niewiele pamiętać chcecie? Na imprezie, na której wyleciał przez okno telewizor, a normalna rzeczą było sprawdzenie czy wódka z ramion koleżanki smakuje tak samo jak ta nalana do kieliszka? Na imprezie, na której dwie osoby wpadły sobie w oko i nakryliście je na fellatio w kiblu? Doprawdy, współczuję.
Ekipa z Warszawy "Warsaw Shore": Pijemy wódeczkę - czyli spokojnie...
Półtora tygodnia temu MTV przejęło od TVP pałeczkę z napisem „telewizyjna misja edukacyjna”. W drugiej dłoni trzyma medal „pokazujemy prawdziwych Polaków”, co od dłuższego czasu próbował zrobić Polsat i TVN za sprawą swoich reżyserowanych Pamiętników z Wakacji czy Trudnych Spraw.
Tak, Warsaw Shore pokazuje obraz młodych Polaków i aby się o tym przekonać wystarczy po prostu odejść od komputera i wyidealizowanego świata, w którym otaczacie się znajomymi artystami, poetami i wrażliwymi miłośnikami nowoczesnej sztuki. Najwyższy czas zrozumieć, że bohaterowie serialu to klasyczni młodzi Polacy, którzy na czas uczestnictwa w reality show skupiają się na tym, co w normalnym życiu robią tylko w weekendy.
To obraz tego, jak wyglądają popularne polskie dyskoteki odbywające się w starych magazynach po burakach pod małymi miejscowościami. I za to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna przyznać stacji medal.
Co tydzień o 23 w niedzielę siadam przed telewizorem i włączam MTV. Warsaw Shore to kawał fajnej, odmóżdżającej rozrywki. Godzina, podczas której naturalność wylewa się z ekranu hektolitrami. Większość z Was pomyśli teraz, że jestem prostym człowiekiem, którego bawi rynsztok. Wiecie, że i tak mam to w dupie, między innymi dlatego, że widzę co oglądacie i szerujecie na youtubach. Bo skoro szanujecie Internety za pokazywanie nieskrępowanej kajdanami korporacji codzienności, to róbcie to konsekwentnie.
Może któregoś dnia stacja stworzy analogiczny program o tym, jak wygląda Wasza codzienność? Tylko, bądźmy szczerzy, kto chciałby to oglądać?
Paweł Winiarski
Artykuł pochodzi z blogu Verba Veritatis. Republikacja za zgodą autora.