Wilk bez kłów | recenzja filmu Wilkołak

Wilk bez kłów | recenzja filmu Wilkołak

Wilk bez kłów | recenzja filmu Wilkołak
Ireneusz Podsobiński
01.03.2010 14:59

Zwiastun miał wszystko to, co sprawiało, że czekałem na ten film z niecierpliwością. Jedynym zgrzytem od początku była osoba reżysera. Joe Johnston do najbardziej utalentowanych filmowców nie należy, ale każdemu trzeba dać szansę ? może teraz by pokazał, na co go stać. Ciągłe przesunięcia daty premiery budziły niepokój, że chyba nie jest najlepiej. Pierwsze recenzje tylko to potwierdzały. Mimo wszystko nie chciałem w to wierzyć. Czy zatem naprawdę jest aż tak źle?

Zwiastun miał wszystko to, co sprawiało, że czekałem na ten film z niecierpliwością. Jedynym zgrzytem od początku była osoba reżysera. Joe Johnston do najbardziej utalentowanych filmowców nie należy, ale każdemu trzeba dać szansę ? może teraz by pokazał, na co go stać. Ciągłe przesunięcia daty premiery budziły niepokój, że chyba nie jest najlepiej. Pierwsze recenzje tylko to potwierdzały. Mimo wszystko nie chciałem w to wierzyć. Czy zatem naprawdę jest aż tak źle?

Zacznijmy łagodnie, czyli od plusów.

Efekty specjalne: Kawał dobrej roboty. Przede wszystkim bardzo przypadła mi do gustu transformacja Benicio Del Toro w wilkołaka. Mimo że wykonana kompletnie w CGI, nie razi sztucznością i pozwoliła twórcom na ukazanie najdrobniejszych elementów. Od czasów takich klasyków jak Amerykański wilkołak w Londynie i Skowyt, żaden film nie zadowolił mnie w kwestii przemiany. Zazwyczaj jest ona niedopracowana lub dzieje się zbyt szybko (Underworld). W Wilkołaku mogliśmy obejrzeć każde stadium z chirurgiczną precyzją. Zdaję sobie sprawę, że współczesnym widzom może nie przypaść do gustu klasyczna charakteryzacja lykantropa (sam preferuję wydłużony pysk na wzór wilka). Rick Baker stworzył jednak udany wizerunek, będący hołdem dla oryginału, nie popadając przy tym w tandetę i niechcianą śmieszność.

W przypadku efektów specjalnych można się jedynie przyczepić do innych zwierząt zrobionych w CGI (niedźwiedź, jeleń). Co prawda nie od razu zorientowałem się, że są sztuczne (co już jest jakimś osiągnięciem), ale przecież nie były to sceny na tyle skomplikowane, by nie można było wykorzystać żywe stworzenia.

Obraz
© [źródło](http://niezlekino.pl/images/2010/03/160201.1.jpg)

Aktorstwo: Benicio del Toro i Anthony Hopkins to klasa sama w sobie, więc niczego złego nie można się było w tej kwestii spodziewać. Panowie czuli rolę (szczególnie Sir Anthony) i śmiem twierdzić, że nie ma w tym żadnej zasługi reżysera. Nawet Hugo Weaving prezentował się przyzwoicie, choć momentami głos nazbyt modulował na podobieństwo agenta Smitha. Najpoważniejszym zgrzytem w obsadzie była jedynie Emily Blunt. Wizualnie pasowała do wiktoriańskiego okresu jak ulał, ale aktorsko nic nam nie pokazała ? mdła, bez wyrazu, sztuczna. Pewnie reżyser nie potrafił jej poprowadzić, co mnie jakoś nie dziwi.

Zdjęcia: Miało być mrocznie i poniekąd było. Piękne ujęcia scenerii spowitej mgłą, przyblakłe kolory, ciemność. Momentami jednak zdjęcia były zbyt surowe, niemal ziarniste. Trochę mnie to rozpraszało, bo gdy tylko pojawiały się efekty specjalne, obraz stawał się od razu ostry jak żyleta. To albo wybierają jedno, albo drugie.

Obraz
© [źródło](http://niezlekino.pl/images/2010/03/160215.1.jpg)

Niby nie jest najgorzej, ale sęk w tym, że powyższe elementy to tylko dodatki, które mają na celu sprawić, że historia będzie jeszcze bardziej emocjonująca. Gdyby ona jeszcze taka była?

Fabuła: Za dużo i za krótko. Lubię rozbudowaną fabułę, ale na to trzeba czasu. Ciągłe cięcia montażowe, by zmieścić film w półtorej godzinie, bardzo zaszkodziły samej historii. Tempo opowiadania jest nierówne ? na początku szybkie jak wyścigi Formuły 1, następnie na chwilę zwalnia, później znów przyśpiesza i tak w kółko. Po co ten pośpiech? Film powinien był trwać co najmniej pół godziny dłużej, by widz miał szansę wczuć się w wiktoriański klimat, przeżycia bohaterów i grozę panującą w miasteczku. Nic z tych rzeczy nie uświadczymy. Zarys psychologiczny postaci jest powierzchowny - bohaterowie są co prawda po przejściach, jednakże dramatyczne wydarzenia z przeszłości nie poruszają, pozostawiają widza obojętnym. Co najgorsze, grozy jest więcej w przygodach diabła Piszczałka. Owszem, twórcy próbowali nas sztucznie wprawić w nastrój przerażenia (narastająca mroczna muzyka, ?buu!? na każdym kroku), lecz nie tędy droga. Gdyby reżyser dał sobie więcej czasu na wprowadzenie nas w klimat, może wyglądałoby to całkiem inaczej. A tak chciano nam jak najszybciej pokazać wilkołaka i całą tajemniczość diabli wzięli.

Wątek miłosny: Czy on naprawdę miał być komiczny niczym w argentyńskiej telenoweli? Syn miał kobietę, którą chciał ojciec, która później zaczęła się zbliżać do brata, bo ?tylko miłość uratuje wilkołaka?. No litości! Nie chciałbym tutaj jeszcze bardziej spoilerować, ale motywy kierujące ojcem wołały o pomstę do nieba. Nawet Hopkins chyba zdawał sobie sprawę z ich głupoty, bo w kluczowej scenie zagrał z lekkim komediowym zabarwieniem. Ale reżyser pewnie tego nawet nie zauważył, mając przed oczami wyłącznie strasznego wilkołaka?

Obraz
© [źródło](http://niezlekino.pl/images/2010/03/160206.1.jpg)

Montaż: W dzisiejszych czasach wszyscy się śpieszą. Ostry, teledyskowy montaż może i nadaje się do filmów akcji (choć też jest nadużywany), ale do klasycznej historii rodem z innej epoki pasuje jak pięść do oka. Z drugiej strony rozumiem taką decyzję reżysera. Mimo że chciał pokazać nam bestię jak najszybciej, trzeba było z początku stworzyć pozory tajemniczości. Tak więc tu widzimy rękę wilkołaka, tam jego stópkę, chwilę później trochę sierści, a wszystko to niczym w jakiejś migawce. Oczopląsu dostać można?

Suspens: Że co? Reżyser nie zna takiego słowa. Nie wie, co to trzymać widza w napięciu, budzić w nim niepokój, szykować na koszmarne wydarzenia. On tylko wie, że wilkołak musi dokonać masakry, kilka razy fajnie zaryczeć (bez sarkazmu, naprawdę przyjemne ryki docierały z głośników), by na końcu? sami wiecie co, ale uznam, że to zbyt poważny spoiler.

Prawdę mówiąc można by tak jeszcze wymieniać, pastwiąc się nad wszystkim - od pociętych scen (bohaterowie mówią o czymś, co nam w ogóle wcześniej nie pokazano) po zbyt głośną muzykę i efekty dźwiękowe (jump scenes). Joe Johnston to wyrobnik, który już w Jurassic Park III udowodnił, że talentu nie ma za grosz. Chciałem mu dać szansę, ale niestety znowu się przeliczyłem. Od strony wizualnej Wilkołak jest solidną rozrywką, ale opowiedziana historia leży i kwiczy. Lepiej po raz n-ty sięgnąć po pozycje z mojego topu. Oryginalny Wilkołak budzi dzisiaj uśmieszek i bawi. Jego remake budzi uśmieszek, ale nawet nie bawi?

Foto: UIP

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)