Wojna z internetowym chamstwem. Czy artykuły w Sieci bez komentarzy mają sens?
W tym tygodniu YouTube ogłosił rewolucję w komentarzach, a naukowy serwis PopSci całkiem z komentarzy użytkowników zrezygnował. Kolejne serwisy internetowe coraz bardziej zaciekle walczą z hejterstwem pod artykułami. Do czego prowadzą te wszystkie zmiany? Czy zostanie nam odebrana wolność, czy tylko będzie mniej swawoli?
29.09.2013 11:00
W tym tygodniu YouTube ogłosił rewolucję w komentarzach, a naukowy serwis PopSci całkiem z komentarzy użytkowników zrezygnował. Kolejne serwisy internetowe coraz bardziej zaciekle walczą z hejterstwem pod artykułami. Do czego prowadzą te wszystkie zmiany? Czy zostanie nam odebrana wolność, czy tylko będzie mniej swawoli?
Internet to fantastyczna rzecz, bo każdy może tu powiedzieć wszystko. Jak w Hyde Parku – bez żadnych zasad i żadnych ograniczeń. Każdy może powiedzieć głośno, co lubi najbardziej na świecie, może też wykrzyczeć swoją nienawiść do świata w takich słowach, jakie mu tylko przyjdą do głowy. Oczywiście musi liczyć się z tym, że ktoś go będzie za to chciał ścigać albo ktoś jego komentarz skasuje – ale teoretycznie możemy powiedzieć wszystko.
W Polsce od lat toczy się dyskusja, czy aby na pewno to dobrze, że (teoretycznie) każdy może powiedzieć wszystko. Celebryci narzekają na jad wylewający się na nich z Sieci, politycy próbują co jakiś czas dochodzić swoich praw do bycia nieobrażanymi, portale stosują moderację, każą się rejestrować albo wprowadzają komentarze z Facebooka. Bo ponoć jesteśmy bardziej grzeczni, kiedy podpisujemy się imieniem i nazwiskiem.
W porównaniu z polskimi forami anglojęzyczny Internet wydawał mi się zawsze nieco ugrzeczniony, ale to nie znaczy, że nie ma problemu z dyskusjami, które wymykają się spod kontroli. Ma – i coraz częściej próbuje temu zaradzić.
Rewolucja na YouTube
Jeśli denerwuje Was to, że czasem przy wejściu na YT jesteście pytani, czy aby na pewno nie chcecie połączyć swojego konta z G+ i zacząć podpisywać się imieniem i nazwiskiem, przygotujcie się na to, że pytanie będzie zadawane Wam jeszcze częściej i coraz trudniej będzie powiedzieć "nie". Google chce zintegrować komentarze na YouTube ze swoim serwisem społecznościowym.
Jak pewnie wiecie, obecnie komentarze na YT wyświetlane są w ten sposób, że u samej góry widzimy najwyżej oceniane, a pod nimi po prostu najnowsze. Po zmianach nie będzie już chronologicznego segregowania, będzie segregowanie według "wartości". Faworyzowane będą komentarze naszych znajomych z Google+, a także wpisy właściciela kanału i popularnych użytkowników. Jeśli skomentujemy jakiś filmik na Google+, nasz wpis pojawi się też na YouTube.
Właściciele niektórych kanałów już powiązali swoje konta z G+ - przykładem jest Machinima. Czy widać tam jakąś różnicę jakościową? No cóż, różnica z pewnością jest, ale nie nazwałabym tego zmianami na lepsze.
A Google'owi właśnie o jakość chodzi. YouTube to teraz największy w Sieci raj dla trolli i spamerów. Celem rewolucji, która ma się dokonać na przestrzeni najbliższych kilku-kilkunastu miesięcy, jest zaprowadzenie porządku i uczynienie dyskusji pod filmami bardziej merytorycznymi. Sądząc po tym, co się dzieje na kanale Machinimy, nie będzie to takie proste.
Komentarze nie są dobre dla nauki
PopSci w interesujący sposób uzasadniło swoją decyzję: otóż serwis nie chce trollingu ani agresji, bo to nie jest dobre dla nikogo - przede wszystkim dla czytelnika. Komentarze polaryzują dodatkowo użytkowników i zaburzają percepcję tekstu. To nie żaden wymysł, dowodzą tego badania naukowe przeprowadzone przez Dominique Brossard i Dietrama Scheufele'a.
Badania przeprowadzono w bardzo prosty sposób: jego uczestnicy dostali do przeczytania artykuł z bloga, dotyczący nowej technologii. Po jego lekturze każdy miał wyrazić swoją opinię na temat owej technologii. Następnie badanych podzielono na dwie grupy: pierwsza widziała tylko komentarze utrzymane w spokojnym tonie (wyrażające różne opinie, liczył się tu ton, a nie to, czy ktoś jest na tak, czy na nie), druga tylko komentarze hejterskie.
Co się okazało? Okazało się, że osoby, które czytały spokojne komentarze, nie zmieniały swojego pierwotnego zdania na temat technologii, o której traktował tekst. Za to osoby z drugiej grupy nie tylko zmieniały zdanie, ale też nagle zaczynały widzieć więcej wad tej technologii. W ten sposób udowodniono, że pełne agresji, prowokacyjne komentarze wpływają na percepcję artykułów.
Jak na tę decyzję zareagowali użytkownicy? Bardzo różnie. Ale co ciekawe, sporo było opinii pozytywnych, wiele osób zgodziło się z nową polityką redakcji. PopSci niewątpliwie zrobiło coś bardzo odważnego i mało popularnego – w końcu komentarze są tak integralną częścią serwisów internetowych, że ich wyłączenie mało komu mieści się w głowie.
Moderacja, zmuszanie użytkowników do rejestrowania się albo podpisywania prawdziwymi danymi – to są metody walki z hejterstwem, które stosuje w mniejszym lub większym stopniu większość serwisów. Całkowite pozbywanie się komentarzy wydaje się strzałem w stopem, w końcu dyskusje to też jedna z rzeczy, które napędzają ruch na stronie. Zobaczymy, dokąd ten eksperyment zaprowadzi Internet.
Wściekłym graczom mówimy "nie"
Kluczem do sukcesu ma być m.in. zaostrzanie moderacji i marginalizowanie hejterskich komentarzy. Użytkownicy oczywiście krzyczą, że to cenzura i tak nie można, ale tak naprawdę skutki polityki "zera tolerancji" będzie można zacząć oceniać najwcześniej dopiero za kilka miesięcy.
Wolność kontra swawola
Bo w praktyce zmiany w polityce komentowania mogą doprowadzić do – tymczasowego przynajmniej - odpływu użytkowników. A serwisy internetowe są zależne od nich i ich kaprysów, ponieważ bez nich nie istnieją.
Dylemat jest podobny co w przypadku wprowadzania płatności za artykuły w Sieci. Głównym celem, deklarowanym przez właścicieli serwisów, jest uzyskanie lepszej jakości – czy to komentarzy, czy artykułów. I super, to się bardzo chwali, tego wszyscy byśmy chcieli. Jednak w obu przypadkach trudno tak po prostu pójść na całość, ponieważ może się to skończyć całkowitym odpływem użytkowników.
Większość serwisów ze strachu nie robi więc nic i milcząco akceptuje prawo użytkowników do szeroko pojętej wolności, która czasem bywa mylona ze swawolą. Co jakiś czas pojawiają się takie pomysły, jak zmuszanie ludzi do podpisywania się imieniem i nazwiskiem. Czy dzięki temu faktycznie zmienia się jakość komentarzy? Moim zdaniem nie aż tak, by warto było ograniczać wolność słowa i prawo do bycia anonimowym. To fundamenty, na których zbudowano Internet. A co Wy sądzicie o wojnie z internetowym hejterstwem? Zagłosujcie w naszej ankiecie.