Z naszych gadżetów znikną dziwne znaczki i napisy. E‑Label to dowód na to, że rządzi nami biurokracja!
Amerykanie rezygnują z wypisywania różnych odznaczeń i certyfikatów na obudowach. Słusznie? Raczej tak. Ale ja zaczynam zastanawiać się, ile takich głupich regulacji i przepisów jeszcze jest.
29.11.2014 | aktual.: 10.03.2022 10:45
Prezydent Stanów Zjednoczonych podpisał akt E-label. To oznacza, że na swoich sprzętach nie zobaczycie już czegoś takiego:
Dzięki temu, że Barack Obama zaakcetpował ustawę, producenci nie muszą drukować oznaczeń na obudowie, jeśli nie mogą ukryć ich gdzieś w środku. Na przykład mój pad od PlayStation 4 wszystkie te informacje posiada z tyłu, na dość sporym pasku. Podobnie jest z Kindle czy Vitą.
Sprytnie rozwiązał to Microsoft, który “rameczkę” schował w kieszeni na baterię. Przy padzie od Xboksa 360 było to samo.
Amerykanie mogą się więc cieszyć, że teraz te dane nie będą na widoku. Choć zastanawiam się, komu to tak naprawdę przeszkadzało. Dobrze, pewnie jest grupa ludzi, która kupując iPhone’a, oglądając go z każdej strony pomyślała sobie: “głupio, że te napisy są”, ale szybko o tym zapomniała.
Dopiero po tej informacji zacząłem oglądać urządzenia wokół mnie. Fakt, większość sprzętów ma coś takiego, ale ja wcześniej nie zwróciłem na to uwagi! Kompletnie nie interesuje mnie to, co Kindle ma z tyłu obudowy, bo patrzę na ekran, prawda? Tak samo ważniejsze są przyciski od pada na PlayStation 4 niż jakiś tam pasek z kodem kreskowym.
Bzdurka. Nieistotna rzecz. Wyobrażam sobie, jak to całe E-Label Act powstało. Siedziała grupa amerykańskich senatorów i polityków zastanawiała się nad tym, czym tu się teraz zająć, aż wreszcie któryś spojrzał na swojego iPhone’a i powiedział: “Ty, a po co to w ogóle drukują te napisy na tych obudowach?”. I zaczęli wybawiać nas od tej wielkiej krzywdy.
A być może niedługo i Unia Europejska weźmie pod lupę ten problem. Zacznie się debata: usuwać czy zostawić? Przydatne czy nieczytelne? I tak dalej, i tak dalej, a to przecież drobiazg.
Może nam się to przyda, ale nie jest to problem wielkiej wagi. Bardziej takie zagranie pod publiczkę - pokażmy, że coś robimy i to jest “przydatne”. A tak naprawdę wytrzymalibyśmy i z tymi odznaczeniami, choć faktycznie lepiej, jeśli ich nie ma.
Nowe technologie i biurokracja
A mnie martwi jeszcze jedna rzecz - i jest ona w tej sprawie najważniejsza. Bo jeśli teraz uznano, że te wszystkie symbole, znaczki i szlaczki były niepotrzebne, to ile jeszcze jest takich przepisów, które są, ale tak naprawdę mogłoby ich nie być?
I my nie musimy o nich wiedzieć, bo zmagać muszą się z tym tylko producenci. Krok po kroku dostosowują się do bzdurnych, często archaicznych przepisów, które są kompletnie nielogiczne, a mimo to istnieją i mają się dobrze.
Bo powstały z nudów. Czymś trzeba się zająć. Przecież tak samo działa teraz Unia Europejska, która wzięła na celownik Google. Pewnie większość zgadza się, że ich pomysł na to, by podzielić Google, jest absurdalny. Ale oni muszą ratować świat.
Za 30 lat inni politycy dojdą wniosku, że ten podział Google’a to był w zasadzie niepotrzebny i Google może działać tak, jak kiedyś - zakładając, że do tego czasu i Google, i Unia Europejska będą istnieć. O tego pierwszego bym się nie bał…
Jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę biurokratów, którzy wprowadzają przepisy z nudów i na pokaz, by za 30 lat ich następcy mogli z tymi absurdami bohatersko walczyć, pokazując, jak bardzo zależy im na nas i naszym bezpieczeństwie i wiedzy. .
Szkoda tylko, że biorą na warsztat absurdy z wagi piórkowej, a te cięższego kalibru zostają.