Zmiana czasu – wymierne oszczędności czy totalitarny rytuał?
Jak co roku w ostatnią niedzielę marca wstając o zwykłej porze stwierdziliśmy, że według zegara spaliśmy o godzinę za długo. Co roku w wielu krajach świata dwukrotnie powtarza się ten sam rytuał, tłumacząc go oszczędnością energii. Problem w tym, że to, co mogło działać 50 lat temu, współcześnie wcale nie jest oczywiste.
31.03.2013 | aktual.: 13.01.2022 12:11
Jak co roku w ostatnią niedzielę marca wstając o zwykłej porze stwierdziliśmy, że według zegara spaliśmy o godzinę za długo. Co roku w wielu krajach świata dwukrotnie powtarza się ten sam rytuał, tłumacząc go oszczędnością energii. Problem w tym, że to, co mogło działać 50 lat temu, współcześnie wcale nie jest oczywiste.
Benjamin Franklin proponuje, Niemcy wykonują
Założenia zmiany czasu są powszechnie znane, a media przypominają nam o nich co najmniej dwa razy do roku. W teorii wszystko wygląda logicznie: ponieważ na naszych szerokościach geograficznych długość dnia i nocy podlega dużym wahaniom, warto niwelować je za pomocą zmiany czasu tak, by jak najlepiej wykorzystywać światło słoneczne.
Wspominał o tym już Benjamin Franklin, ale po raz pierwszy zmianę czasu zastosowali Niemcy w 1916 roku – toczyła się wówczas wojna, więc nawet najbardziej karkołomne pomysły na zwiększenie efektywności były brane pod uwagę. Dwa lata po Niemcach czas letni wprowadzili Amerykanie, a w kolejnych latach reszta rozwiniętego świata.
W związku z tym w Polsce na ponad pół roku rezygnujemy z czasu naturalnego dla naszego kraju, czyli UMT+1, znanego powszechnie jako czas środkowoeuropejski, czyli – dla nas – czas zimowy. Na ponad pół roku wprowadzamy sztuczną korektę, przechodząc na czas letni, czyli UMT+2. Dzięki takiemu rozwiązaniu latem lepiej wykorzystujemy światło słoneczne – gdy wstajemy i tak z reguły jest już jasno, ale za to wieczorem później musimy włączać sztuczne oświetlenie.
Mniej wypadków, więcej zawałów
Argumentacja wydaje się sensowna, jednak pojawia się pewien problem – energia, wykorzystywana do oświetlenia stanowi zaledwie niewielki odsetek tej, zużywanej przez przemysł czy transport. Co więcej, choć niektóre dane wskazują na niewielkie oszczędności energii, to nowsze badania pokazują coś przeciwnego – w związku z intensywniejszym korzystaniem m.in. z klimatyzatorów zużycie energii nieznacznie rośnie.
Warto przy tym zwrócić uwagę na inne, niż tylko zużycie prądu aspekty zmiany czasu – przemawia za nią argument o mniejszej liczbie wypadków drogowych i zmniejszeniu przestępczości. Z drugiej strony zmiana powoduje zamieszanie w transporcie, a w związku z przesunięciem czasu notujemy większą liczbę komplikacji zdrowotnych łącznie z zawałami serca – nikt nie lubi, gdy jego rytm dobowy jest sztucznie zaburzany.
Czy zatem zmiana czasu na letni jest rzeczywiście potrzebna? Sprzeczne dane w tej kwestii wskazują, że nie jest to oczywiste, a zarazem brakuje upublicznionych, wiarygodnych badań, które brałyby pod uwagę nie tylko zużycie prądu, ale wszystkie dodatkowe korzyści i problemy. Może wówczas okazałoby się, że dwa razy w roku robimy coś zupełnie bezsensownego?
Totalitarna tresura?
Ciekawą interpretację zmiany czasu przedstawił Wiktor Suworow w książce „Wybór”. Postawił tam dość karkołomną tezę, że wykonywanie bezsensownych czynności to część tresury, stosowanej przez państwa totalitarne. Nawet jeśli nie ma racji to jego interpretacja, przedstawiona słowami bohaterów książki, brzmi całkiem interesująco:
(…) Po co tracić czas na ćwiczenie kroku defiladowego? Odpowiedź: po to, żeby zmusić tysiące ludzi do reagowania w sposób bezrefleksyjny, przyzwyczaić ich do słuchania rozkazów, a nie zdrowego rozsądku.
– Trudno się nie zgodzić.
– Dobrze. W takim razie trzeba podobne ćwiczenia zastosować wobec setek milionów ludzi.
– Zmusić obywateli, żeby maszerowali krokiem defiladowym?
– Niekoniecznie. Mam na myśli treść, a nie formę. Najważniejsze, żeby te ćwiczenia były absurdalne i żeby równocześnie dotyczyły setek milionów ludzi. Najlepiej zmusić ich do wykonywania jakiegoś kretynizmu. Regularnie.
– Masz przykłady takich kretynizmów?
– Można na przykład zmusić całą ludzkość, żeby dwa razy w roku przestawiała wskazówki zegarów.
– Czym to uzasadnić?
– Oszczędnością energii.
– To prawda?
– Skądże znowu! Najważniejszym odbiorcą energii elektrycznej są fabryki. Na drugim miejscu są środki transportu. Przesuniemy wskazówki, czy nie przesuniemy – i tak ilość zużywanej energii nie ulegnie zmianie. Poważnym odbiorcą są kopalnie węgla. Tam zawsze ciemno. Albo oświetlenie ulic. Światło włącza się kiedy jest ciemno, a wyłącza kiedy jest jasno. Co zmieni przestawienie wskazówek?
– Część energii wykorzystują ludzie w swoich mieszkaniach…
– Słusznie. Niecały jeden procent. Ale w ramach tego procentu też nie wszystko idzie na oświetlenie. Niebawem nadejdą takie czasy, że ludzie będą mieć elektryczne żelazka, elektryczne maszynki do mielenia mięsa, telefony na prąd, radia, elektryczne kino domowe. Możesz kręcić wskazówkami zegara w każdą stronę i nie wpłynie to w żaden sposób na zużycie energii. Zresztą z oświetleniem mieszkań to wygląda podobnie: latami tak jest widno i nie ma znaczenia, czy wstajesz o piątej, czy o dziesiątej. Z kolei zimowym rankiem i tak jest ciemno i nie obejdzie się bez oświetlenia. Nieważne, czy jest godzinę wcześniej, czy później.
– Zatem uważasz, że nie będzie żadnego pożytku z przestawiania zegarów?
– Będą tylko kłopoty. Masa kłopotów.
– I nikt nie będzie oponować?
– Tłum nie potrafi myśleć. Tłum przyjmie to jako coś naturalnego. Sam będzie sobie przysparzać nowych problemów. Jeśli tylko narzucimy ludzkości z dziesięć takich idiotycznych zachowań, jeśli sprawimy, że wszyscy podporządkują się bez zastrzeżeń, wtedy zawładniemy światem
Fakty, nie opinie!
Powyższa interpretacja jest dość kontrowersyjna, ale rosyjski pisarz bez wątpienia ma rację w jednej kwestii – zmiana czasu jest problemem. Sam, wstając dzisiaj rano musiałem się przez chwilę zastanowić, która część domowej elektroniki sama poradziła sobie z wyzwaniem, a którą trzeba przestawić ręcznie.
Czy zatem chciałbym, aby zmiana czasu została zniesiona? Nie będę aż tak radykalny, jak np. autorzy niektórych stron na Facebooku, którzy bez cienia zawahania przedstawiają zmianę jako wcielenie wszelkiego zła.
Chciałbym jednak zobaczyć w końcu rzeczowe, pełne konkretów, a nie pustych frazesów zestawienie, pokazujące prognozę zysków i strat nie w jakimś odległym kraju, ale w Polsce w 2013 roku. Chcę po prostu wiedzieć, że to, do czego jestem zmuszany dwukrotnie w ciągu roku rzeczywiście ma jakiś sens. Bo na razie mam w tej kwestii wiele wątpliwości.