A gdy umrę… pochowajcie? Nie, uwiecznijcie mnie w World of Warcraft. Gry pełne zmarłych
Borderlands, World of Warcraft, gry wyścigowe, MMO i pewnie jeszcze wiele innych tytułów. Co je łączy? Fakt, że możemy żyć w nich wiecznie.
Robin Williams był nie tylko znanym aktorem, którego podziwialiśmy w ważnych dla nas filmach. To także gracz. Nic więc dziwnego, że growe serwisy również wspominały o samobójczej śmierci gwiazdy. No bo jak nie napisać o takim graczu, który swoją córkę nazywa Zelda, a syna - Cody, na cześć bohatera z serii Final Fantasy?
Robin Williams w World of Warcraft
Aktor z grami miał do czynienia częściej niż nam się wydaje (nie ukrywał tego, że wolny czas spędza np. grając w Call of Duty), więc choćby z tego powodu gracze chcieliby, żeby Williams żył wiecznie. I będzie. Nie tylko w filmowych kreacjach, ale także w World of Warcraft. Twórcy już potwierdzili, że stworzą odpowiednią postać, którą spotkamy w świecie gry.
Niesmaczne? Można się oburzać, że to żerowanie na śmierci gwiazdy, chęć zdobycia rozgłosu. Warto jednak podkreślić, że z inicjatywą wyszli sami gracze, a Blizzard przyjął nietypową propozycję.
Przesadą byłoby stwierdzenie, że takie rzeczy się nie zdarzają. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jakaś postać nazwana została imieniem zmarłego twórcy albo członka rodziny.
Ale nie tylko “krewni i znajomi” żyją wiecznie w grach. Twórcy ze studia Gearbox, jeszcze przed wydaniem Borderlands 2, otrzymali wzruszający list. Napisał go przyjaciel gracza, który uwielbiał pierwszą część gry. Niestety Michael zmarł na raka i nie doczekał “dwójki”.
Przyjaciel poprosił więc twórców, żeby Claptrap, zabawny robocik występujący w grze, odczytał mowę pożegnalną. Ot, może i banalny, ale sympatyczny gest dla uczczenia zmarłego przyjaciela, który pewnie nieraz śmiał się po wypowiadanych przez robota kwestiach.
Studio Gearbox nie tylko spełniło tę prośbę, ale także nazwało imieniem Michaela jedną z postaci występujących w Borderlands 2.
Kody na nieśmiertelność
To wyjątkowe sytuacje. Jednak każdy może zapewnić sobie nieśmiertelność, właśnie dzięki grom. Nie tak dawno opisywaliśmy sytuację gracza, który przypomniał sobie o starej konsoli i wyścigach, w które grał nieżyjący już ojciec.
Zwykliśmy grywać w RalliSport Challenge – dość niesamowitą jak na czas, w którym powstała. I gdy zacząłem grać, spotkałem… ducha. Dosłownie. W czasie wyścigu najszybszy przejazd jest bowiem zapisywany. Tak, zgadliście – duch taty wciąż jeździ po tym torze.
Zastanówcie się - ile takich “pamiątek” przez przypadek po sobie zostawiliśmy. Rekord toru, który zapisany został na “światowej” liście. Mnóstwo stworzonych postaci. Albo zwykły awatar w MMO, o którego ktoś niby nam nieznany jednak się martwi.
Podobną historię opowiedział Wojtek Bieroński na swoim blogu. W gildii poznali gracza, rozmawiali ze sobą, grali razem, aż w końcu ten wyznał, że jest chory. Nieuleczalnie. Wciąż od czasu do czasu zaglądał na serwer, ale nie tak często, ze względu na problemy zdrowotne. Znikał, a później dawał znać, że walczy. Że żyje. Niestety, do czasu. A gdy już wirtualny znajomy zmarł, nikt nie mógł się z tym pogodzić. Niby nie znaliśmy go prywatnie, ale…
Autor bloga podzielił się przeczytaną gdzieś opowieścią:
Przy okazji gracze dowiedzieli się również o jeszcze jednej rzeczy. Grając męską postacią Knuda, kobieta wspominała w ten sposób swojego zmarłego męża. Ojciec dziewczyny, tak, tej osoby, która odpisała graczom, nosił to imię
Nie zdajemy sobie sprawy, ilu zmarłych otacza nas w wirtualnym świecie. Jakiś czas temu pisałem, że dzięki Facebookowi i Sieci jesteśmy coraz bliżej nieśmiertelności - bo naprawdę coś po nas zostaje.
Gry sprawiają, że jest to jeszcze bardziej prawdopodobne i możliwe. Tylko że pewnie ten kij będzie miał drugi koniec. Skoro zrobi się moda na wirtualne cmentarze w grach, to czy nie znajdą się drobni cwaniaczkowie, którzy upozorują własną śmierć?
Z fajnego gestu twórców może zrobić się… problem. Dochodzą jeszcze inne kwestie i zarzuty. Skoro nazwaliście postać po osobie, która zmarła na raka, to czemu nie nazwiecie bohatera imieniem mojego ojca, który zginął w katastrofie. Też był waszym fanem!
Przesada? A co powiecie na taki scenariusz: w grze MMO postać będzie żyć np. kilka miesięcy, nawet jeżeli konto będzie nieaktywne. Ktoś w końcu może chcieć zapewnić sobie dłuższe życie w wirtualnym świecie. Wystarczy wykupić taką opcję i masz gwarancję, że postać da sobie radę bez ciebie.
Technicznie to pewnie przecież wykonalne. Skoro system może nauczyć się naszej aktywności na Facebooku i “powtarzać” ją bez naszego udziału, to przecież tak samo może zrobić gra. Wirtualny bohater będzie atakował tak jak my i tak jak my popełniał głupie, charakterystyczne dla nas błędy.
Możemy to sobie wyobrazić. Ale gdy się nad tym zastanowić, to dochodzimy do wniosku: czy to nie bezczelne zarabianie na śmierci? Na ludzkiej tragedii? Problem prawdziwej śmierci w grach nie jest taki łatwy, jak nam się wydaje. Na pierwszy rzut oka takie akcje wzruszają, ale też mogą budzić wątpliwości, a nawet niesmak.
Mimo wszystko jestem entuzjastą. Fajne, gdy twórcy pamiętają o swoich fanach, którzy już zalogować się na serwer nie mogą. Dlatego, gdyby ktoś pytał, nie mam nic przeciwko temu, żeby jakiś stworzony przez grę piłkarz z Football Managera nosił imię: Adam Bednarek.