Alternatywna archeologia. Tego nie ma w szkolnych podręcznikach!
Przeszłość kryje wiele zagadek. Niestety, obecny stan wiedzy nie pozwala na rozwiązanie wielu z nich. W tę lukę wciskają się zarówno szarlatani, jak i badacze, którzy ogarnięci chęcią wyjaśnienia czegoś, podważenia ustalonych odkryć czy zdobycia choć kilku chwil sławy porzucają naukę na rzecz fantastyki, tworząc niekiedy naprawdę niesamowite historie.
18.01.2013 | aktual.: 13.01.2022 12:49
Przeszłość kryje wiele zagadek. Niestety, obecny stan wiedzy nie pozwala na rozwiązanie wielu z nich. W tę lukę wciskają się zarówno szarlatani, jak i badacze, którzy ogarnięci chęcią wyjaśnienia czegoś, podważenia ustalonych odkryć czy zdobycia choć kilku chwil sławy porzucają naukę na rzecz fantastyki, tworząc niekiedy naprawdę niesamowite historie.
Młotek z ordowiku
Młotek z ordowiku i aluminiowy klin
Badacze szukający początków naszego gatunku nie zawsze są zgodni co do dokładnego miejsca i czasu, w którym na Ziemi pojawili się nasi odlegli przodkowie. Istnieją jednak pewne,przyjęte przez antropologów ramy czasowe, wsparte głośnymi znaleziskami. Podważają je znaleziska wykraczające poza tę granice tak daleko, że – gdyby udowodniono ich autentyczność – zaprzeczyłyby niemal wszystkiemu, co wiemy o ewolucji człowieka.
Bo jak inaczej nazwać młotek sprzed 500 mln lat, czyli z czasów wyprzedzających nawet epokę dinozaurów? W 1934 roku Max Hahn znalazł coś dziwnego w pobliżu miejscowości London – nie chodzi jednak o stolicę Wielkiej Brytanii, tylko o niewielkie miasteczko w Teksasie. Znaleziskiem okazał się kamień z wystającym z niego trzonkiem. Okazało się, że kawałek skały kryje w sobie młotek, zidentyfikowany jako XIX-wieczny sprzęt górniczy.
Problem w tym, że narzędzie znajdowało się w skale wapiennej, której powstanie datowano na ordowik – okres w dziejach naszej planety o ponad 100 mln lat poprzedzający epokę dinozaurów. Młotek okazał się prawdziwym darem losu dla kreacjonistów, którzy uznali go za dowód słuszności swoich teorii. Inne pomysły wskazują, że może być to narzędzie pradawnych astronautów lub młot, którym posługiwał się Thor.
Jaskiniowcy i obróbka aluminium
W 1973 roku w Rumunii, w pobliżu miasta Aiud, robotnicy wykonujący głęboki wykop odnaleźli w nim kości, które po oględzinach specjalistów okazały się fragmentem szkieletu mamuta. Wśród kości znaleziono jednak coś jeszcze – solidny metalowy klin o długości ponad 20 centymetrów i wadze przekraczającej 2 kilogramy.
Badania tego znaleziska wykazały, że klin składa się ze stopu aluminium z kilkunastoma innymi składnikami, jak miedź, krzem, cynk i ołów. Największym zaskoczeniem okazało się jednak datowanie znaleziska.
Choć poszukiwacze sensacji wskazywali, że może mieć nawet 20. tys. lat, to znacznie mniej fantastyczne analizy określają jego wiek na około 400 lat. I w tym miejscu pojawia się problem – technologie pozwalające na uzyskanie takiego stopu powstały dopiero w XIX wieku. Skąd zatem aluminiowy klin w XVI-wiecznej Transylwanii?
Kamień z Kensington i dyski Dropa
Fakt, że Wikingowie dopłynęli do Ameryki, a nawet przez krótki czas próbowali się tam osiedlać, jest powszechnie znany. Podręcznikowa wersja tej historii wskazuje, że próby kolonizacji zakończyły się wraz z końcem wypraw wikingów, około 1010 roku, a na kolejne wyprawy, które osiągnęły kontynent amerykański, trzeba było czekać ponad 400 lat, aż do Krzysztofa Kolumba.
Istnieje jednak artefakt zaprzeczający tej wersji. W 1898 roku pochodzący ze Szwecji Olof Öhman, farmer z Kensington w Minnesocie, oczyszczając swoje pole uprawne, wydobył z ziemi tablicę pokrytą dziwnymi znakami, które okazały się runiczną inskrypcją o treści:
Ośmiu Gotów i 22 Norwegów w badawczej podróży z Winlandii na zachód. Obozowaliśmy przy dwóch skalistych wyspach o dzień podróży od tego miejsca. Wyruszyliśmy łowić ryby na jeden dzień. Gdy powróciliśmy, znaleźliśmy dziesięciu naszych ludzi zakrwawionych i martwych. Niech Bóg chroni nas od złego. Mamy dziesięciu ludzi nad morzem pilnujących naszych statków, 14 dni podróży od tego miejsca. Rok 1362.
Mimo licznych kontrowersji i uznania znaleziska za falsyfikat późniejsze badania wykazały, że inskrypcja ma co najmniej pół tysiąca lat, a drzewo, którego korzenie oplatały kamień, wyrosło w czasie, gdy te tereny nie były zamieszkane. Pośrednie potwierdzenie, że z rozkazu króla Szwecji, Magnusa Erikssona, taka wyprawa miała miejsce, znajduje się również w średniowiecznych dokumentach. Niektóre dość fantastyczne teorie sugerują, że wyprawa może być dowodem na ucieczkę do Ameryki templariuszy, których zakon został rozwiązany w 1312 roku.
Dyski Dropa
W 1938 roku chińska ekspedycja archeologiczna, prowadząca prace na pograniczu Chin i Tybetu, odkryła wyjątkowo dziwne znalezisko. Obok pozostałości świadczących o tym, że ten rejon był przed tysiącami lat zasiedlony, odnaleziono kilkaset precyzyjnie wykonanych kamiennych dysków. Każdy z tych dysków znajdował się na grobie, a w grobach znaleziono szkielety ludzi o nietypowo niewielkim wzroście.
Dyski miały 30 centymetrów średnicy i około 1,5 cm grubości, a w środku okrągły otwór. Biegły od niego spiralne linie, przypominające nieco te znane z płyt gramofonowych. Bliższe oględziny pozwoliły stwierdzić, że linie to mikroskopijnej wielkości zapiski, wyryte znakami przypominającymi hieroglify. W latach 60. i 70. prowadzono – rzekomo – badania tych dysków, datujące znalezisko na około 12 tys. lat, jednak w późniejszych latach ślad po nich niespodziewanie się urywa.
Aby jeszcze bardziej zagmatwać i tak dość fantastyczne doniesienia, można znaleźć spekulacje łączące je z zamieszkującym pogranicze Tybetu mitycznym ludem, z którym w 1947 roku miała nawiązać kontakt angielska wyprawa badawcza. Kilka lat temu ukazała się poświęcona temu zagadnieniu książka "Gwiezdni rozbitkowie", stwierdzająca, że twórcami dysków są przybysze z innej planety, którzy po lądowaniu w Tybecie nie byli w stanie wyruszyć w drogę powrotną. Ze względu na brak wiarygodnych źródeł trudno jednak uznać te rewelacje za coś więcej niż tylko fantazje ich twórców.
Mapa Piri Reisa i Inka w NorwegiiMapa Piri Reisa stawia na głowie historię odkryć geograficznych
Historia odkryć geograficznych wydaje się dobrze znana i szczegółowo opisana. Odkrycie Azorów przez Diogo de Silvesa, Przylądka Dobrej Nadziei przez Bartolomeu Diasa czy w końcu dopłynięcie do kontynentu amerykańskiego i jego eksploracja tworzą – wraz z upływającym czasem - coraz bardziej rozległy obszar globu znanego Europejczykom.
Tę powszechnie znaną wersję zakłóca fakt, że turecki admirał i kartograf Piri Reis w 1513 roku stworzył dość niezwykłą mapę. Po przebadaniu jej 1929 roku odkryto, że twórca zaznaczył na niej m.in. Antarktydę, odkrytą w 1820 roku. Co więcej, pojawiają się opinie, że zarys wybrzeża Antarktydy przedstawia ten kontynent w stanie wolnym od lodu. Skąd Piri Reis czerpał swoje informacje?
Badacze zajmujący się problemem podkreślają, że twórca mapy był na bieżąco z najnowszymi odkryciami geograficznymi, ale jego wiedza nie wybiegała poza wiadomości zdobyte przez kolejne wyprawy europejskich odkrywców. Rzekoma Antarktyda jest natomiast zwykłą fantazją autora. Czy mają rację? Każdy może spróbować ocenić to samodzielnie, powiększając zdjęcie z mapą Piri Reisa.
Wikingowie w Peru, Peruwiańczyk w Norwegii
O tym, że kontakty pomiędzy Europą i Ameryką mogły w przeszłości wyglądać trochę inaczej, niż się powszechnie sądzi, może świadczyć kolejne nietypowe znalezisko. Jest nim odkryty w 2007 roku w Norwegii szkielet, zidentyfikowany jako szczątki Indianina. Z pozoru łatwo to wytłumaczyć - przecież Wikingowie dopłynęli do kontynentu amerykańskiego, z którego mogli przywieźć do swojej ojczyzny jakiegoś tubylca.
Znane źródła wskazują, że Wikingowie dopłynęli do północnej części Ameryki. Tymczasem badania grobów pod ruinami kościoła św. Mikołaja w Sarpsborg wykazały, że w jednym z nich został pochowany Indianin z plemienia Inków (a raczej z przedinkaskiej kultury Wari), którego cechy anatomiczne wskazują na peruwiańskie pochodzenie. Zagadka jest tym większa, że groby, wśród których znaleziono tak niezwykłe szczątki, pochodzą z czasu przed budową kościoła – ich wiek szacowany jest na lata 980-1015.
Czyżby wikingowie zapuszczali się także do Ameryki Południowej? To, co dla entuzjastów tej teorii jest dowodem, budzi jednak sceptycyzm antropologów – część badaczy wskazuje, że cechy, na podstawie których zidentyfikowano szkielet, zdarzają się również w Europie i mogą być dowodem jakiegoś zaburzenia rozwoju, a nie inkaskiego pochodzenia. Z drugiej strony warto pamiętać, że Inkowie, których cywilizacja rozwinęła się po epoce wikingów, oddawali kult Wirakoczy - bogu przedstawianemu jako człowiek o jasnym kolorze skóry, z brodą, który przybywa zza morza.
Paleoastronautyka
Astronomowie mają Mikołaja Kopernika, fizycy Nielsa Bohra i Einsteina, lingwiści Noama Chomsky'ego, a kto jest czołową postacią zwolenników alternatywnej historii? Jeśli uwzględnimy zasięg i oddziaływanie, z pewnością będzie to Erich von Däniken oraz nieco mniej znany Zecharia Sitchin. Obaj są filarami paleoastronautyki, udowadniającej, że w zamierzchłej przeszłości naszą planetę odwiedzili przybysze z Kosmosu, a powstanie człowieka i rozwój cywilizacji to bezpośrednie następstwo tych wizyt.
Oparcie dla tych teorii stanowią znane powszechnie źródła. Jak to możliwe? Wszystko zależy od ich interpretacji. Tak np. według Ericha von Dänikena poparcie jego tez można znaleźć np. w Biblii lub staroindyjskich tekstach. A w gruncie rzeczy we wszystkim, bo (zwolennicy paleoastronautyki, darujcie mi życie!) przy odrobinie wyobraźni niemal dowolny artefakt można opisać tak, by połączyć go z propagowaną teorią.
Przykładem może być np. figurka z Tikal, interpretowana jako wizerunek człowieka w skafandrze kosmicznym, malowidła na pustyni Nazca, mające wyznaczać miejsce lądowania przybyszów z Kosmosu czy choćby biblijny opis zburzenia Sodomy i Gomory, mający odzwierciedlać zastosowanie broni jądrowej.
Równie fantastyczne teorie prezentował zmarły w 2010 roku Zecharia Sitchin, który wizyty gwiezdnych przybyszów cofał jednak dość mocno w czasie, twierdząc, że odwiedziny mogły mieć miejsce nawet 500 tys. lat temu. Ich celem było eksploatowanie ziemskich surowców mineralnych, a zwłaszcza złota. Ponieważ jego wydobycie wymagało siły roboczej, przybysze pobawili się genetyką, tworząc naszych odległych przodków, a przy okazji również minotaury, gryfy i całą resztę starożytnego bestiariusza.
Niezależnie od tego, co sądzimy o takich pomysłach, Erich von Däniken ma, moim zdaniem, całkiem spore zasługi. Jak to możliwe? Choć zmusiłem się kiedyś do przeczytania kilku jego książek i mam o nich jak najgorsze zdanie, jestem mu wdzięczny - przecież na bazie jego teorii powstał w latach 80. świetny 8-częściowy cykl komiksów, znany pod nazwą "Bogowie z Kosmosu". Narysował go Bogusław Polch (pierwotnie miał się tym zająć Grzegorz Rosiński, który jednak skupił się na tworzeniu Thorgala).